Reklama

Nie taka kochana! - część III

Przeczytaj trzecią część rozmowy z Pauliną Młynarską.

Twój Styl: Co Pani podziwia w Agacie?

Paulina Młynarska: To typ kobiety na wielką skalę. Potrafi i lubi wyjść w sylwestra na estradę i krzyknąć do pięciotysięcznej publiczności "Halo Wrocław, kocham was!". Ja bym tego nie umiała, po prostu spaliłabym się ze wstydu, z tremy. Nie interesuje się specjalnie polityką, natomiast ja jako rodzinny przemądrzalec odwrotnie - przejmuję się, angażuję, idę na pikietę pod sejm, biorę udział w manifie. Ale jesteśmy podobne w podejściu do rodziny. Nazywamy to symbolicznie wspólnotą zupy pomidorowej, bo tylko my wiemy, jak smakowało nasze dzieciństwo.

Reklama

Twój Styl: W Paryżu i potem po powrocie do Polski próbowała Pani aktorstwa, potem pracowała w radiu jako reporterka. Robiła Pani reportaże z Podhala. I nagle telewizja! Co z tego jest Pani najbliższe?

Paulina Młynarska: Nie tak łatwo na to odpowiedzieć. Do Paryża pojechałam, gdy byłam dzieckiem. Bez papierów, opieki dorosłych powinnam być deportowana do Polski. Ja jednak byłam sprytna i zdeterminowana. W kieszeni miałam sto dolarów, które wydałam w ciągu kilku dni, mieszkałam u znajomych. W końcu znalazłam pracę sprzątaczki. Zasuwałam u francuskiego burżuja. Mieszkanie było ogromne, a wymagania niebotyczne. Pierwszego dnia usiadłam z jego rodziną do stołu. W niewybredny sposób dali mi do zrozumienia, że nie życzą sobie spoufalania ze służbą. A właśnie wtedy cała stacja metra, w pobliżu której mieszkał pracodawca, wylepiona była plakatami z moją gębą dwa na trzy metry reklamującą Kronikę wypadków miłosnych. Wtedy stałam się człowiekiem lewicy i tak mi zostało. Potem jeszcze pracowałam jako kelnerka w polsko-rosyjskiej knajpie na Montmartrze, a wieczorem śpiewałam, nie żebym jakoś specjalnie umiała, ale jak mus to mus.

Twój Styl: W tym szukaniu własnej drogi nie zadbała Pani o coś prozaicznego - zaliczenie matury.

Paulina Młynarska: No nie mam jej, ale może za rok przeczyta pani na Pudelku, że Młynarska jednak zrobiła tę cholerną maturę. Może. Ale nie czuję takiej potrzeby. Jako wolny słuchacz zaliczyłam w Paryżu cztery lata historii sztuki École des Beaux-Ar przy Luwrze. Choć wtedy w Paryżu, pucując cudze domy i podając pierogi w knajpie, wierzyłam, że jest kwestią miesięcy, kiedy zacznę robić wielką karierę aktorską.

Twój Styl: W końcu zagrała Pani w kilku filmach, wielu reklamach... było nieźle. Aktorstwo kręciło Panią?

Paulina Młynarska: Kręciła mnie idea pokazania rodzicom, siostrze, ba, całemu światu i panu Bogu, w którego jeszcze wtedy wierzyłam, że jestem superartystką. Natomiast sam proces grania był męką. Mając 27 lat, definitywnie odcięłam się od aktorstwa. Nie przedłużyłam umowy w Złotopolskich. Nudno tam było jak cholera, jedynie wypłata ożywiała atmosferę. No bo ileż można grać tę samą postać. Złożyłam też wymówienie w Teatrze Nowym u Hanuszkiewicza, gdzie święciłam triumfy jako Mela nimfomanka w musicalu opartym na motywach Moralności pani Dulskiej. Wtedy pojawiła się szansa na pracę w Info- Radiu, późniejszym Tok FM.

Twój Styl: Ale tak nagle radio?

Paulina Młynarska: Mama ojca, babcia Magda Młynarska, całe życie spędziła w Polskim Radiu. Ono, poza dziećmi, stanowiło sens jej życia. Gdy ciężko zachorowała, na mnie spadła rola osoby, która jeździła do niej codziennie do szpitala, myła, przebierała, masowała, czytała książki. Spędzałam z nią całe dnie. Na początku wydawało mi się to dość męczące - piękne lato, a ja przesiaduję w szpitalu. Z upływem czasu nawiązała się między nami mocna więź. Opowiadania babci o radiu totalnie mnie uwiodły. Dziś uważam nasze spotkanie u schyłku jej życia za dar od losu. Gdy babcia usłyszała, że chcę pracować w radiu, oszalała ze szczęścia.

Twój Styl: Radiowy głos ma Pani po babci Młynarskiej.

Paulina Młynarska: Babcia tworzyła cudne audycje dla dzieci, a ja zostałam reporterką. Praca na Podhalu to był fantastyczny czas. Mieszkałam z Alą w Zakopanem w naszym domu Puciówce, nazwanej od refrenu piosenki taty: Pucio, pucio! Tata był w formie i bardzo zbliżyliśmy się do siebie. Zachwycił się Alą, która z koleżanką założyła "Kabaret młodszych pań". Napisał im tekst. Dzieci uwielbiały mojego tatę i nazwały go Dziadek Bank Polski, bo miał zawsze w kieszeni kurtki plik banknotów opleciony gumką recepturką. Alu, pamiętasz tekst dziadka! Ala: Najlepszy bez dwóch zdań, "Kabaret młodszych pań" Rozrywka, żart i wdzięk, i skecz Jest i gdzie indziej, lecz Najlepszy bez dwóch zdań "Kabaret młodszych pań" A ty nas widzu lub i drogi bilet kup

Twój Styl: Skoro radio przyniosło tyle radości, to dlaczego przeszła Pani do telewizji?

Paulina Młynarska: Przyczyny są prozaiczne. W radiu przestali dobrze płacić, moje oszczędności z Francji zaczęły topnieć, więc skorzystałam z propozycji pracy w TVN. Przyznam jednak, że pokochałam telewizję. Podnieca mnie praca w TVN Style w Mieście Kobiet. Lubię rozmowy w studiu, ale męczy mnie wszystko, co jest związane z "wizerunkiem". Czytam właśnie w książce Barbary Walters: "chcesz pracować na wizji, musisz się wysypiać, zdrowo się odżywiać...". A ja jestem typem sybaryty, lubię się wina napić, papierosa zapalić, dobrze zjeść i zarwać noc z przyjaciółmi.

Twój Styl: Krążą opowieści, że bardzo nie lubiłyście się z Marzeną Rogalską, która prowadziła program Miasto Kobiet?

Paulina Młynarska: Kiedy przyszłam do programu, Marzena pracowała w nim od roku. Umiałam od niej o niebo mniej, byłam kompletnie zielona. Zmieniła stację, to jej decyzja. Potem sama przeszłam przez etap niedoświadczonych partnerek, więc wiem, niestety po czasie, że musiała mieć ze mną ciężko. Był też syndrom dwóch samic alfa wpuszczonych do jednej klatki. Miałyśmy inny styl obcowania z gośćmi. Marzena, mocno zaprzyjaźniona z artystami, zapraszała: "Przyjdź, kochana, będzie fajna rozmowa". No i przychodziła kochana i nadziewała się na mnie.

Twój Styl: Co dziś jest dla Pani najważniejsze?

Paulina Młynarska: Gdybym odziedziczyła fortunę, spędziłabym życie na czytaniu. Jednak najważniejsza jest córka.

Twój Styl: Tak powie każda matka.

Paulina Młynarska: Ale może nie dla każdej matki dziecko jest busolą. Zawsze, cokolwiek robiłam, obierałam azymut na córkę. Urodziłam ją, mając 22 lata, i tak naprawdę razem dorastałyśmy. Ona zawsze była na pierwszym miejscu i jeśli tylko jakiś facet miał anse do Ali, od razu był odstrzeliwany. Oczywiście, popełniałam błędy jak każdy dwudziestoparoletni głupol.

Twój Styl: A taki ważny moment z Waszego życia?

Paulina Młynarska: Dokładnie pamiętam chwilę, gdy Ala, mając osiem lat, pierwszy raz przeczytała książkę - była to Pollyanna. Ważny moment, bo człowiek w opałach, jeśli tylko ma przy sobie coś do czytania, da sobie radę. Zawsze też bardzo dbałam, by córka widziała najpiękniejsze miejsca i dzieła sztuki.

Twój Styl: Zapamiętała coś ze wspólnych wyjazdów?

Paulina Młynarska: Gdy miała jedenaście lat, zaprowadziłam ją do Galerii Uffizi, by zobaczyła Narodziny Wenus Sandro Botticellego. Reprodukcja tego obrazu wisiała nad łóżkiem w domu w Zakopanem. Był upał, długa kolejka. Ala strasznie się nudziła i świrowała. "Alusia - powiedziałam - poczekaj chwilę, stań i powiedz: jeśli kiedyś tu wrócę, za dziesięć, dwadzieścia lat, powiem sobie, że miałam jedenaście lat i byłam tutaj z mamą". W zeszłym roku córka to przypomniała: "Wiesz mamo, ja pamiętam, kiedy mnie wzięłaś za rękę... Pojedźmy tam znowu".

Rozmawiała Anna Stefopulos

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy