Niepoprawna optymistka i nerwus

Ona jest sternikiem na tym okręcie. On zaś lubi być sam sobie żeglarzem. Ale przez życiowe burze przepływają razem.

 
 East News
Elżbieta i Krzysztof doskonale się uzupełniają
 Piotr WygodaEast News

Kiedy aktorka Elżbieta Zającówna (53) idzie ulicą, panowie oglądają się za nią wciąż tak samo, jak w czasach, kiedy grała Natalię w dwóch częściach filmu "Vabank" Juliusza Machulskiego. W latach 80. była jedną z najpiękniejszych polskich aktorek.

Satyryk, scenarzysta i kabareciarz, Krzysztof Jaroszyński (58) wspomina, że poznali się w… kinie: on siedział na widowni, a ona błyszczała na ekranie. Zrobiła na nim ogromne wrażenie! A ponieważ, jak sam podkreśla, jest urodzonym szczęściarzem, na moment prawdziwego poznania pięknej Elżbiety nie musiał zbyt długo czekać.

Pewnego dnia pojawił się w warszawskim teatrze Syrena na spotkaniu z reżyserem, dla którego miał właśnie napisać sztukę. Po krótkiej rozmowie reżyser przedstawił mu kandydatkę do jednej z ról. To była ona – Elżbieta Zającówna! I chociaż był oczarowany jej urodą, stanowczo zaprotestował, stwierdzając, że nie nadaje się do tworzonej przez niego roli, bo jest… zdecydowanie za młoda!

Gorszy początek znajomości scenarzysty i aktorki raczej trudno sobie wyobrazić. Ona była na niego po prostu wściekła. Właściwie nie miał u niej żadnych szans. Ale on nie należy do mężczyzn, którzy łatwo się poddają. Regularnie odwiedzał ją w garderobie, przynosił róże, pytał, czy nie jest głodna, zapraszał do restauracji. Musiał swoje wychodzić. Starał się o nią tak długo, aż w końcu mu wybaczyła, że nie chciał jej w obsadzie sztuki, której zresztą i tak wtedy nie napisał.

Oboje byli po przejściach – i on, i ona mieli za sobą nieudane małżeństwa i nie myśleli o nowym związku. Czuli, że nawet do siebie nie pasują… Ona uwielbia cieszyć się życiem. Raduje ją każdy drobiazg, nawet to, że pada deszcz. Wszystko jest piękne: kałuże, tęcza po burzy. Trudno ją wyprowadzić z równowagi nawet wtedy, kiedy on budzi ją o świcie, żeby oceniła nowy tekst, nad którym właśnie pracował w nocy.

Elżbieta Zającówna z córką Gabrielą Jaroszyńską
 Jacek KurnikowskiAKPA

– Jestem niepoprawą optymistką – mówi pani Elżbieta. On to typowy choleryk. Na szczęście reaguje błyskawicznie i potrafi przeprosić za swoje zachowanie, chociaż przyznanie się do winy przychodzi mu z wiekiem coraz trudniej. I, jak to zwykle z satyrykami bywa, poczuciem humoru tryska w pracy, prywatnie natomiast jest raczej poważny.

Dobrali się na zasadzie przeciwieństw, jednak ich związek, mimo okresowych burz i zawirowań, trwa już prawie 30 lat! Teraz wydaje się im, że są bardziej dopasowani niż na początku! Ale są znajomi, którzy twierdzą, że to małżeństwo bardziej służy jemu niż jej. Z biegiem lat pani Elżbieta jakby spuszczała z tonu. W swoim zawodzie mogła z pewnością osiągnąć więcej, niż się jej udało. Ale jej role w "Seksmisji", "Nadzorze: czy serialu "Matki, żony, kochanki" zostały bardzo dobrze odebrane przez krytyków i na długo zapadły w pamięć widzom.

Po urodzeniu córki Gabrieli, pani Elżbieta bez żalu zwolniła tempo życia. Z radością objaśniała córce świat, a gdy musiała wyjść do pracy, miała ogromne wyrzuty sumienia. Uwielbiała spędzać z Gabrysią czas w ich żoliborskim domu, w którego urządzenie włożyła dużo serca. Dbanie o dom sprawiało jej nie mniejszą satysfakcję niż praca zawodowa. Pod jej okiem stał się miejscem o wyjątkowym klimacie, do którego zawsze wraca się z przyjemnością.

Krzysztof Jaroszyński, pochłonięty zazwyczaj realizacją kolejnych scenariuszowych pomysłów, w domu bywa zwykle nieobecny duchem, więc ktoś musi mocno trzymać ster. Aż trudno uwierzyć, że dzierży go istota tak wiotka i delikatna, jaką jest pani Elżbieta…

To ona gra pierwsze skrzypce nie tylko w domu, ale i w rodzinnej firmie producenckiej, nazwanej na cześć ich córki Gabi. Prowadzą ją wspólnie z mężem, ale to pani Elżbieta pełni funkcję prezesa, natomiast pan Krzysztof jest tylko jej… zastępcą. W ubiegłym roku Elżbieta Zającówna została również wiceprezesem Fundacji Polsat, z którą współpracuje od wielu lat. Fundację powołano, by ratować życie i zdrowie najmłodszych, a pani Elżbieta nadaje się do tej funkcji, jak mało kto.

Sama również boryka się z problemami zdrowotnymi – cierpi na chorobę von Willebranda, czyli ma zaburzenia krzepliwości krwi. – Kiedy poważnie zachorowałam, zasadniczo zmieniła się moja hierarchia ważności. Zrozumiałam, co w życiu najważniejsze. Zmieniło się też moje podejście do zawodu. Powiedziałam sobie, że nie będę umierać na scenie. Po prostu nie! – mówiła w jednym z wywiadów.

Po blisko trzydziestu razem przeżytych latach praca z pewnością ich łączy, a nie dzieli. – Krzysztof jest twórcą, a ja, jako osoba bardziej cierpliwa, zajmuję się negocjacjami. Jestem ciałem doradczym, a mąż wykonawczym. Służę do celów reprezentacyjnych – śmieje się pani Elżbieta.

Jak oboje przyznają, prowadzą zwariowane życie. – Mój dom rodzinny był zupełnie inny od naszego. Spokojny, zorganizowany, z obiadami o określonej porze i spacerami – wspomina pani Elżbieta. Zapytana jednak, czy zmieniłaby coś w swoim życiu, bez wahania odpowiada: – Nie! I choć mąż nadal nie pisze dla niej ról, jej wystarcza tamto tłumaczenie, że jest „zbyt młoda”. I z wrodzonym optymizmem patrzy w przyszłość.

MP

Rewia 33/2011

Rewia
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas