(O)Błędnie zakochani

Nieraz błędy popełniamy po prostu z miłości. Nie chorej, nie toksycznej, lecz codziennej i szczęśliwej. Ona sprawia, że za bardzo się staramy, żeby było dobrze, za mocno zaciskamy powieki, by nie zobaczyć wad partnera. Psychologowie radzą otworzyć oczy, jednak to nie zawsze dobra rada. Niektóre błędy podsycają miłość.

S
S123RF/PICSEL
Ewolucja zaprogramowała nas w ten sposób, żebyśmy zwracali większą uwagę na zalety naszych wybrańców niż na ich wady
Ewolucja zaprogramowała nas w ten sposób, żebyśmy zwracali większą uwagę na zalety naszych wybrańców niż na ich wady123RF/PICSEL

Podobno mężczyzna zakochuje się tak, jakby spadał ze schodów. Kobieta tylko się potyka. Potem poprawia fryzurę i zastanawia się: lepiej zamknąć oczy i skoczyć czy zawrócić? Naukowcy twierdzą, że ten moment namysłu to fragment naszego ewolucyjnego oprogramowania, decydujący o tym, że i w świecie ludzi to kobieta jest selekcjonerem, czyli stroną dokonującą wyboru.

Jak mówi znany oksfordzki antropolog Robin Dunbar, mężczyźni zakochują się pierwsi, natomiast kobieta potrzebując ochrony, nauczyła się oceniać zagrożenie i minimalizować ryzyko, dając sobie przy wyborze partnera czas do namysłu. Życie byłoby piękne, gdyby profesor Dunbar miał rację. Kobiety nie zakochiwałyby się w bubkach i draniach, nie wpadałyby też w sidła skłonnych do przemocy awanturników.

Jednak każda z nas co najmniej raz zamknęła oczy i "skoczyła w miłość", chociaż nie było warto lub przynajmniej widziała ten desperacki manewr w najbliższym otoczeniu. Coś w tym kodzie nie działa. A może chwila do namysłu służy czemuś innemu, nie naszej ochronie?

Błąd 1. Upór, czyli pułapka konsekwencji

Gdybyśmy szukały tylko mężczyzny silnego i opiekuńczego albo tylko zdrowego i przystojnego ojca dla naszych dzieci, rozwaga byłaby przydatna, a ocena prostsza. Ta chwila, którą dostajemy w spadku po przodkach, nie wystarczy, żeby przedrzeć się przez liczne oczekiwania oraz pragnienia i dokonać racjonalnego wyboru.

Może dzisiaj namyślanie się odgrywa zupełnie inną rolę? Może nie jest naszą siłą, lecz słabością? Weźmy słynne zasady wywierania wpływu na ludzi sformułowane przez guru marketingowców Roberta Cialdiniego. Według jego badań jeśli wydaje się nam, że podjęliśmy racjonalną decyzję, to mamy tendencję konsekwentnie trzymać się tego wyboru, a nawet wymyślać różne usprawiedliwienia, żeby przed samym sobą nie przyznać się do pomyłki.

- Podobnie robimy w życiu uczuciowym - uważa psycholog Izabella Kurzejewska. - Trzymamy się wybranego i przekonujemy same siebie, że nie można mieć wszystkiego, nikt nie jest idealny, on się zmieni, jeszcze się dotrzemy, inni mają gorzej... Ponieważ podejmujemy decyzje bardziej świadomie niż mężczyzna, któremu miłość "przytrafia się" jak wypadek, z większym uporem przy niej trwamy.

Czy to źle? Nieraz tak. Może się zdarzyć, że trafiłyśmy kulą w płot i człowiek, którego wzięłyśmy za mężczyznę, w ogóle nie nadaje się do życia. - To wcale nie musi być toksyczna miłość ani chory układ. Niekiedy po prostu źle wybieramy, ale uważamy, że skoro już się zaangażowałyśmy, zainwestowałyśmy w związek, to nie warto się cofać, trzeba czekać, aż się zwróci. A w życiu bywa tak, jak z inwestycjami - nie każda przynosi zysk - mówi Kurzejewska. Jednak jak przypomina prof. Dunbar, w przyrodzie nic nie dzieje się przypadkowo i bez celu.

Jeśli istnieje pułapka konsekwencji, to musi czemuś służyć. Wyobraźcie sobie te pierwsze chwile, gdy jeszcze bez przekonania podejmujecie decyzje o następnym spotkaniu, telefonie, kolacji ze śniadaniem. Każda wciąga nas w pułapkę konsekwencji. Ale jednocześnie ten ciąg drobnych wyborów stwarza przestrzeń, aby w ogóle mogła pojawić się miłość. Zakochujemy się gdzieś pomiędzy zgodą na randkę a ustaleniem daty następnej. Bez pułapki konsekwencji może dalej stałybyśmy na schodach. Są przecież kobiety, które się nie "wkręcają". Racjonalnie analizują cechy kandydata i myślą: "Skoczyć czy nie skoczyć?", podczas gdy on już dawno zniknął.

Błąd 2. Idealizowanie, czyli efekt urzeczenia

- Niektórzy ustawiają partnera na piedestale, uparcie nie dostrzegają nawet bardzo przykrych cech jego charakteru - zauważa Izabella Kurzejewska. - Skłonność do agresji nazywają asertywnością, skąpstwo - oszczędnością, nieodpowiedzialność kwitują słowami: "On jest duszą towarzystwa".

Idealizowanie to próba ucieczki przed rzeczywistością i ochronienia samego siebie przed przykrymi doświadczeniami, ale w gruncie rzeczy jest tylko odsuwaniem w czasie rozczarowania. Skoro miłość jest ślepa tylko przez pewien czas i nieuchronnie przynosi zawód, może rozsądniej byłoby zachować zdrowy dystans? Zdjąć różowe okulary, zobaczyć partnera takim, jakim jest. Wówczas moglibyśmy zdecydować, czy umiemy go akceptować razem z jego zaletami i wadami.

Jednak, jak twierdzi Helen Fisher, to nic nie da. Idealizowanie partnera to nie tylko stan umysłu, lecz także reakcja fizjologiczna. Można ją zmierzyć za pomocą rezonansu magnetycznego. Gdy człowiek jest zakochany, uaktywnia się specyficzna struktura mózgu, jądro ogoniaste, a jednocześnie wycisza kora oczodołowo-przedczołowa odpowiedzialna za formułowanie nieprzychylnych opinii. Dlatego zakochani nie widzą słabych stron partnera.

Zdaniem profesor Fisher ewolucja zaprogramowała nas w ten sposób, żebyśmy zwracali większą uwagę na zalety naszych wybrańców niż na ich wady. Co więcej, idealizacja sprawia, że ludzie są bardziej zadowoleni ze swoich związków.

W "Psychological Science" opublikowano badania uczonych z Uniwersytetu Stanowego Nowego Jorku w Buffalo. Przez trzy lata naukowcy regularnie ankietowali 222 pary 27-latków z różnym stażem małżeńskim. Okazało się, że ci, którzy idealistycznie postrzegali małżonków, byli w swoich związkach szczęśliwsi. Pozytywne nastawienie sprawiało, że dawali sobie większy kredyt zaufania, a widzenie tej drugiej osoby jako bliskiej ideału (nawet jeśli nie spełniała wszystkich pokładanych w niej nadziei) pomagało w sytuacjach kryzysowych: były traktowane jako przejściowe, a zakochani skupiali się na zaletach partnera.

Poziom satysfakcji najszybciej spadał w związkach realistów. Po trzech latach okazało się, że w 11 parach, które rozpadły się podczas trwania eksperymentu, przynajmniej jedno z partnerów nie idealizowało. Być może kluczem do trwałego życia we dwoje jest umiejętność zapamiętania tego czasu, gdy druga osoba wydawała się nam wyjątkowa, lepsza od wszystkich innych, i powracania do tego uczucia w chwilach stresu czy kryzysu. W każdym razie naukowcy z uniwersytetu w Buffalo uważają, że idealizacja partnera wzmacnia odporność na "korozyjne działanie czasu" w związku.

Błąd 3. Żeby tylko było dobrze, czyli znikający świat

Robin Dunbar dodaje, że nadmierne skupienie się na związku powoduje utratę przyjaciół. Zbadał, że gdy się zakochujemy, zwykle odsuwamy na bok dwie bliskie osoby - takie, do których możemy się zwrócić w przypadku finansowych lub emocjonalnych kłopotów. Komentując te wyniki, antropolog stwierdził: "To całkowicie zrozumiałe, że miłość aktywizuje całą naszą uwagę i przynajmniej w pierwszym etapie rządzi każdą sferą naszego życia. Jednak po czasie zwykle tego żałujemy".

Choć podobna tendencja występuje też u mężczyzn, obserwacja Dunbara dotyczy przede wszystkim kobiet. Faceci szybciej próbują odzyskać przestrzeń, chcą mieć poza związkiem swoje życie. - Zwłaszcza ci wyręczani przez kobiety, uwalniani od obowiązków - mówi Kurzejewska. - Dla mężczyzn ważna jest realizacja, działanie. Jeśli nie znajdują w związku wyzwań, przenoszą swoją energię na pracę, pasję, osobiste cele. Przypomina, że mężczyzna musi się czuć potrzebny, wówczas, w pakiecie, czuje się też doceniony i męski.

Radzi: - Niech dźwiga, pompuje, płaci. Nawet jeśli zrobiłabyś to lepiej sama, nie rób. Nie popędzaj, nie planuj, nie kieruj, bezradnie poczekaj, aż sam wykaże inicjatywę. Omnipotencja kobiet jest dziś przerażająca i nie wywołuje w mężczyznach podziwu, tylko reakcję: Tak? To proszę, rób sobie wszystko sama, a ja jadę na paintball. Nikt na tym nie wygrywa. Jednocześnie pamiętaj, że staranie się i pragnienie "żeby tylko było dobrze", nie jest niczym złym.

Jak mówi prof. Bogdan Wojciszke, psycholog społeczny i autor bestsellera "Psychologia miłości", relacja zaczyna się psuć w momencie, kiedy zaczynamy liczyć zyski i straty, sprawdzać: czy wyjęłam tyle, co włożyłam? Przypomina, że miłość potrzebuje wspaniałomyślności i dobroczynności. Tę potrzebę udowodnił empirycznie jego amerykański kolega po fachu John M. Gottman, wykazując, że szczęśliwe pary to te, które nie dają sobie po równo.

Najszczęśliwsi są hojni partnerzy, którzy jedną negatywną uwagę, przykrą chwilę potrafią zrównoważyć dwudziestoma pozytywnymi. "Dawaj i oczekuj - zachęca Gottman na łamach książki »Siedem zasad udanego małżeństwa«. - Oczekiwania wobec partnera stają się niekiedy samospełniającym się proroctwem. Mamy tendencję do zachowywania się zgodnie z tym, czego oczekują od nas inni, szczególnie bliscy. Zgodnie z nią jest szansa, że partner okaże się cudowną osobą, jeśli tego od niego oczekujemy".

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas