Osobowość drżąca
Dobrze, gdy ego dostaje czasem w pysk - twierdzi Szymon Majewski. Odejście z TVN-u i zdjęcie z anteny programu, który co tydzień oglądało kilka milionów ludzi, porównuje do rozwodu. Małżeństwo przestało być szczęśliwe, trzeba było się rozstać. Szymon wziął więc kamerę i gra dalej, tyle że studio zamienił na garaż, gdzie nadal parodiuje, wyśmiewa i błaznuje. Czy w wieku 45 lat tak wypada? - Może z czasem stanę się refleksyjny - mówi - ale nie zamierzam, jak niektórzy satyrycy, zgorzknieć, jęczeć i zarażać smutkiem.
W garażu gdzieś na skraju miasta powstaje nowy program Szymona "SuperSam". Ekipa to prowadzący plus kamerzysta i oświetleniowiec. Katering: zaprzyjaźniona właścicielka garażu przynosi herbatę i ciasteczka. Scenografia: okna z pajęczynami, starocie i kiczowate gadżety kupowane w Tesco. Emisja: 24 godziny na dobę na kanale YouTube. Koszt: około dwóch tysięcy złotych za odcinek. Koszt produkcji emitowanego przez siedem lat "Szymon Majewski Show" w TVN-ie dochodził czasem do miliona złotych!
Jakie teorie spiskowe pojawiły się po tym, gdy zniknąłeś prawie rok temu z telewizji?
Szymon Majewski: - Że zszedłem do podziemia. Że wyrzucono mnie ze wszystkich możliwych mediów, odłączono od respiratora - kamery, mikrofonu, że jestem w niebycie, do tego żona mnie opuściła, pies szczeka i mnie nie poznaje, a dzieci znalazły sobie innego ojca. Takie jest chyba zapotrzebowanie serwisów plotkarskich.
Jest aż tak dramatycznie?
- Przykro mi, ale mam się świetnie. Od 20 lat przypisuje mi się zawodowe wypalenie. Już wiele razy byłem "skończony". I zaraz potem "zaczęty". Przecież robiłem wiele programów, które w pewnym momencie się kończyły. I to zawsze stawało się zastrzykiem w dupsko, dopalaczem.
- Wczoraj do późna nagrywaliśmy w garażu, czyli w studiu Medżik, mój show "SuperSam". Dziś od siódmej rano prowadziłem audycję w radiu. O 11 byłem w domu, odśnieżyłem podwórko, zrobiłem zakupy i upiekłem na obiad osiem nóżek z kurczaka. Żona nadal chce ze mną spędzać czas. Dziś wieczorem pójdziemy na studniówkę córki, zobaczyć, jak tańczy poloneza. A potem we dwójkę ruszymy w miasto sprawdzić kilka nowych miejsc. Taki clubbing po czterdziestce.
Czyli rodzina ma ciebie więcej dla siebie?
- Nie do końca. Wprawdzie jestem częściej w domu, ale dużo pracuję. Moja żona Madzia skarży się, że znowu rozmawia z tyłem głowy, bo siedzę przed komputerem. Wytoczyła mi wojnę, bo całe mieszkanie jest usłane karteluszkami z notatkami. Sporo piszę, wymyślam. Najchętniej, kiedy wszyscy, łącznie z psem, są wokół. Dawno nie czułem takiej weny, przez ostatnie lata nie pisałem, a teraz przygotowuję teksty do programu "Szymorning" w radiu i do "SuperSamu".
- O programie na YouTube myślałem od dawna. O alternatywnym show, nie cenzurowanym przez radę mędrców, czyli szefów. Uwielbiałem świeżość autorów w sieci. Dziś biorę kamerę i gram.
Politycy namawiali mnie, bym wstąpił w ich szeregi. Władza mnie nie interesuje.
W TVN-ie nad programem pracowało kilkadziesiąt osób, a ty teraz supersam.
- Z siedemdziesięciu współpracowników została najwierniejsza grupa przyjaciół. Na razie pracują za darmo, ale wierzą w nasz potencjał. Sam piszę scenariusze. Sam dzwonię do gwiazd, zapraszam. Była Magda Różczka, Piotr Cyrwus. Ślę SMS-y do Kayah. Niezła lekcja pokory. Denerwuję się, czy znani goście mnie nie odrzucą, bo ściągam ich do garażu.
- Kiedyś wjeżdżałem przez szlaban otwierany za pomocą komórki do ultranowoczesnego studia. A teraz muszę odśnieżać tę moją piwnicę, żeby otworzyć drzwi. W torbie z Ikei przynoszę latarki, peruki i inne rekwizyty. I jestem zaje...cie szczęśliwy, że postawiłem na ryzykowną kartę.
A jak tę zmianę przyjęła twoja rodzina?
- Od dłuższego czasu rozmawialiśmy z Magdą o rozstaniu z TVN-em. Oboje widzieliśmy, że nie mam już frajdy z programu. Że nakręcam się, żeby wymyślić nowy odcinek, i nie jestem zadowolony z efektów. Kładła rękę na ramieniu i mówiła: "Przestań to wreszcie robić, dawno nie widziałam cię tak wykończonego i rozdrażnionego". Syn i córka widzieli, podobnie jak Magda, że się spalam. Oswajaliśmy się z moim odejściem, ale to rzadko bywało tematem rozmów.
- Uwierz mi, ważniejsze są dla nas inne historie. To, że mój syn Antek profesjonalnie gra w tenisa, chce być instruktorem. Może nie będzie Janowiczem, ale podoba mi się, że gra inteligentnie, nie siłowo. I to, że córka Zosia chce zdawać na ASP. Że pojadę z Magdą na fajne wakacje i ją przytulę, i że niebawem mamy dwudziestą rocznicę ślubu. To zawsze wygra nawet z największą stacją telewizyjną notowaną na giełdzie. Ja już od ponad dwóch lat czułem się w TVN-owskim programie jak w małżeństwie, które ma oczywiście za sobą cudowne wspomnienia i sukcesy, ale jest nieszczęśliwe.
Skąd kryzys? Słyszałam dwie wersje: polityka albo pieniądze. Podpadłeś, bo posunąłeś się za daleko, wyśmiewając rządzącą partię. Albo to kara za udział w reklamie banku.
- Małżeństwo rozpada się na ogół z powodu zdrady. Tylko kto zdradził? Ja, bo wziąłem udział w reklamie? Czy druga strona? Bo ludzie ze stacji, dając mi autorski program, być może mieli zbyt wiele pomysłów na Majewskiego. Przez te parę lat nauczyłem się, że bardzo lubię pracować z ludźmi, ale jednak nie umiem dzielić się moją twórczością. Nie zawsze słucham przełożonych. Trudno pogodzić mi się z tym, że ktoś chce poprawiać i zmieniać moje pomysły, ale to koszt pracy w komercyjnym show.
- Drugiej stronie być może nie spodobało się, że wziąłem udział w reklamie. To nie tak, że wylądowałem na dywaniku w gabinecie Edwarda Miszczaka. Odbyliśmy wiele rozmów, wreszcie doszło do rozstania. Zdjęto po sześciu latach program "Szymon Majewski Show", przez sezon próbowaliśmy nowego pomysłu HD w 3D. Nietrafiony projekt. Reaktywacja "Szymon Majewski Show" na żywo już się nie udała. Wszyscy straciliśmy serce.
Drzwi do TVN-u są zamknięte?
- Może się nabzdyczymy, dwa, trzy lata nie pogadamy, ale kiedyś znów spojrzymy na siebie, mam nadzieję, z życzliwością. Napisałem na pożegnanie serdeczny e-mail do współpracowników. Po nagraniu ostatniego odcinka show zrobiłem imprezę w warszawskiej knajpce Rabarbar. Było tłumnie, padło masę życzliwych słów i życzeń.
Opowiadasz o tym jakoś bez emocji.
- Bo nie wpadłem w żaden dół ani w ekstazę. Zresztą ja zaliczam sinusoidalne nastroje od zawsze. Nic nowego. Raz jestem supernakręcony, potrafię śpiewać na głos, greps goni greps, a potem przez dwa dni mam doła. Tylko że ja po latach pracy nad sobą wiem, jak radzić sobie z napięciami.
Co jest twoim piorunochronem?
- Ze swoim charakterem i drżącą osobowością czasem trafiałem na psychoterapię. Kto z nas nie? Alkohol może dla mnie nie istnieć, nie znieczulam się "tablicą Mendelejewa", za to kilka lat temu odkryłem jogę i medytację.
Trudno mi jednak wyobrazić sobie ciebie w pozycji lotosu.
- Od zawsze gonitwa sprzecznych myśli mnie zabijała. Miałem problem z wyciszeniem głowy. A jeśli jesteś wrażliwa i nie chcesz znieczulać się alkoholem czy prochami, musisz mieć uziemienie. Teraz dla mnie najskuteczniejszy jest boks. Od dwóch lat chodzę do sekcji pięściarskiej warszawskiej Legii, do Łukasza Landowskiego. Show-biznes jest sztuczny, a tam jest prawdziwie - śmierdzi potem, walę w worek sfatygowany wcześniej przez Gołotę. Kiedy przez godzinę się wyżyję, wracam do domu jak po neospasminie. Kiedyś "pakowałem", ale boks jest najlepszy, bo pozwala odciąć myślenie o domu, pracy, dzieciach. Koncentracja tu i teraz, inaczej obrywam w łeb. Miałem już zniekształcony nochal. Kiedy ktoś rozwali ci łuk brwiowy, wściekasz się, chcesz oddać. A im bardziej chcesz zemsty, tym szybciej przegrywasz. Boks uczy dystansu.
Niedawno pod swoim domem pobiłeś fotografa. Dlaczego mimo dystansu nie zapanowałeś nad emocjami?
- A kto by zapanował? Ten pan to agresor, przekroczył granicę, fotografując moją rodzinę w czasie dramatu. Spaliło się nam mieszkanie, to nie była medialna sytuacja, wtedy zawsze współpracuję, tylko osobiste nieszczęście. Ja nie komentuję cudzych dramatów.
Ale żałujesz czasem jakichś żartów? Masz wrogów? Ktoś się obraził, groził, mścił za parodię, wyśmiewanie?
- Absolutnie nie. Niektórzy politycy namawiali mnie nawet do wspólnego działania. Władza jednak mnie nie interesuje, dlatego naśmiewam się demokratycznie z obu stron parlamentu. Jeśli przypadkiem się spotykamy na przykład z politykami, których parodiowaliśmy w "Rozmowach w tłoku", jest sympatycznie. Przez te lata pamiętam tylko jedną aferę. Danuta Hojarska uznała, że przesadziłem, pokazując ją z włosami na klatce piersiowej i dymem buchającym z głowy. Przecież to nie była krytyka wprost, tylko wariacja na temat jej gwałtownego charakteru, impulsywności.
Jakich granic nie przekraczasz?
- Teraz cenzurą jestem sam dla siebie. Nie wszystko jest pożywką. Mogę pośmiać się z tego, że Ilona Felicjańska wydała thriller erotyczny, albo że Kinga Rusin oddała niedawno swoją suknię ślubną na aukcję WOŚP. Ale nie bezpośrednio z nich. Nigdy nie chciałem sięgać po kontrowersje czy skandal, bo komuś wypadł cycek, spadły gacie. Nie będę śmiał się z cudzych dramatów, pedofilii - oburzył mnie pomysł nazwania klubu "Piwnica u Fritzla". Nie dotykam sprawy Smoleńska.
Odważysz się kiedykolwiek wyjść poza rozrywkowy charakter swoich programów? Bez wygłupów i absurdu?
- To jest wielka zaleta YouTube, że mam do dyspozycji kilka kanałów, takich "okienek", i mogę tam w każdym zrobić dowolne nagranie. Politycy namawiali mnie, bym wstąpił w ich szeregi. Władza mnie nie interesuje. W kontrakcie mam tylko zakaz przeklinania i propagowania treści rasistowskich. Poza tym pełna wolność. Chciałbym oddać hołd mojemu dziadkowi i zrobić cykl poważnych rozmów z żołnierzami AK, którzy walczyli pod jego dowództwem w powstaniu warszawskim. Jestem już umówiony z rotmistrzem Edwardem Serednickim. W jego domu, nie w garażu! Mam ogromną tremę, bo tak naprawdę nigdy nie byłem dobry w wywiadach. To jest faktycznie mój debiut serio. I wcale nie wiem, czy podołam. Przyzwyczajam się do skrajnych komentarzy.
"Brawo! Wymiatasz, Szymek" albo "Szymon, wracaj do bankomatu" - to ułamek opinii w sieci. Podoba ci się taka dosadna demokracja w internecie?
- Bolesne, ale tak jest. To właśnie internet, ta zabawka tak działa. Cóż, jedziemy dalej. Maciej Sojka - kiedyś szef w TVN, dziś w Google, do którego należy YouTube - namawiając mnie na program w sieci, ostrzegał: "Pamiętaj, przez sześć miesięcy będziesz «hejtowany», a nie «lajkowany ». Niektórzy widzowie i dziennikarze nie zrozumieją twojego kroku, będą się na tobie wyżywać. Że nie nadążasz, jesteś do dupy, że to nikomu się nie podoba. To jest dla ciebie test cierpliwości. Drukuj sobie te kąśliwe komentarze. Zobaczysz za dwa lata, że było warto nie odpuszczać".
A jest szansa, że wrócisz do tradycyjnej telewizji? Rozmawiasz z większymi stacjami?
- Jeszcze przez jakiś czas nie mogę wystartować z programem. Prowadzę rozmowy, ale raczej interesują mnie autorskie projekty niż bycie piątym jurorem dziewiątej edycji teleturnieju... Chwilowo wolę być niszowy.
YouTube nie przynosi ci jednak dochodów.
- Ale wierzę, że zacznie. Wtedy być może wreszcie zapłacę operatorowi i rekwizytorowi "SuperSamu". Zarabiam w radiu, wracam do konferansjerki. Uważam, że jestem w tym niezły, doganiam mistrzów, Maćka Stuhra i Piotra Bałtroczyka.
Podpisałeś na kolejny rok kontrakt reklamowy z bankiem. Czyli możesz finansować swoje pomysły.
- Spytam mojej żony, zobaczymy, czy pozwoli. Tak serio, reklamy się podobają, mam na nie wpływ. Dlaczego nie kręcić następnych?
Bierzesz pod uwagę sytuację, że przestaniesz bawić innych, czy wierzysz, że jako 60-latek nadal będziesz rozśmieszał?
- Nie wiem, jak będę wyglądał, z czego się naśmiewał. Może stanę się bardziej refleksyjny? Wiem, czego nie chcę - iść w ślady niektórych satyryków. Zgorzknieć, narzekać, jęczeć. Być załamanym facetem z obwisłymi kącikami ust i melancholią w oczach. Smutkiem nie chcę zarażać innych.
Rozmawiała: Marta Bednarska
Twój STYL 3/2013