Patrycja Markowska: Teraz się buntuję
Nikt nie wróżył jej kariery. Długo była nazywana córeczką tatusia i porównywana ze sławnym ojcem. Fani kupowali jej płyty, ale krytycy nie zostawiali na nich suchej nitki. Patrycja Markowska wydała niedawno swój szósty album i przyznaje, że dopiero teraz pokazuje, co naprawdę jej w duszy gra. Nam mówi: „Czuję, że nareszcie jestem w dobrym miejscu”. W muzyce, w rodzinie i w miłości.
Ciepły grudniowy wieczór, przed warszawskim klubem Hybrydy kłębią się tłumy. To będzie wyjątkowy koncert, bo Patrycja Markowska za swój nowy album "Alter ego" ma otrzymać złotą płytę. Wreszcie wychodzi ubrana w krótkie skórzane spodenki, ciężkie wojskowe buty i koszulkę z logo The Rolling Stones. Przez biodra ma przewiązaną flanelową koszulę w kratę w grunge’owym stylu, a na głowie hipisowską opaskę z rzemienia. Gdy zaczyna się występ, szaleje na scenie do utraty tchu.
- Zawsze ciągnęło mnie, żeby grać duże koncerty, porywać tłum. Dopiero wtedy wiem, że jestem na odpowiednim miejscu. Scena to mój żywioł - mówi mi później Patrycja. I wyznaje, że czuje się wtedy jak szalona, rockandrollowa Courtney Love, a nie spokojna mama sześcioletniego Filipa. Za kulisami chowa się Grzegorz Markowski, lider zespołu Perfect i ojciec wokalistki, który stara się przychodzić na każdy jej warszawski koncert. Widać, że jest dumny, kiedy na scenę wychodzi Piotr Kabaj, założyciel wytwórni EMI, i wręcza jego córce oprawioną w ramę złotą płytę. Piosenkarka reaguje żywiołowo, całuje Kabaja prosto w usta.
- Nic dziwnego, że Jacek, partner Patrycji, bywa o nią szalenie zazdrosny - śmieje się Alicja Maliszewska, przyjaciółka Markowskiej od czasów przedszkola. - Ona ma temperament, jest niesamowicie otwarta i ekspresyjna. W czasie występu cały czas zalotnie uśmiecha się do muzyków, przytula do nich. Kiedy byłam na jej koncercie z moim mężczyzną, on w pewnym momencie stwierdził: "Jezu, ja nie wiem, jak Jacek to wytrzymuje".
Kilka bolesnych upadków
W Hybrydach wokalistka zaskoczyła wszystkich przemówieniem: "Dziękuję tym, którzy na początku, kiedy byłam mało ciekawa, we mnie uwierzyli. Ja bym wtedy tego nie zrobiła". Markowska jako muzyk rzeczywiście przeszła długą drogę, ale czy była nieciekawa?
- Pamiętam ją z końca lat 90., kiedy nikt nie wiedział, że planuje śpiewać. Byłem wtedy dyrektorem artystycznym w Universalu, wydawaliśmy płyty Perfectu, więc z kolegami z wytwórni często bywaliśmy w domu Markowskich. Patrycja od razu wpadła nam w oko: młoda, ładna, wesoła, z niskim i atrakcyjnym głosem. Z chłopakami w żartach negocjowaliśmy, który z nas będzie zabiegał o jej względy, lubiliśmy ją zaczepiać - wspomina Stanisław Trzciński, dzisiaj właściciel STX Records.
Nie mam łatwego charakteru. Bywam emocjonalna. To rodzina sprowadza mnie na ziemię.
Przyznaje, że był zaskoczony, kiedy w 2001 r., w wieku 22 lat, wydała swój debiutancki album "Będę silna".
- To kompletnie nie moja bajka muzyczna, ale miała talent. I seksapil, robiła wrażenie. Od początku wytwórnia ją wspierała, prezes Patrycję wręcz uwielbiał. Była pewna siebie i mimo młodego wieku wiedziała, czego chce - uważa Trzciński. Sama wokalistka jest innego zdania: - To był trudny okres, niewiele o sobie wiedziałam, czułam się, jakbym błądziła we mgle. Dzisiaj młodzi muzycy mają cały sztab doradców, a ja byłam sama. Ale sporo się dzięki temu nauczyłam.
Po debiucie umieszczono ją w szufladce "łatwy pop". Nie bez powodu: na jej krążku dominowały proste melodie i jeszcze prostsze teksty.
- Czy dziś podpisuję się pod piosenkami z mojej pierwszej płyty? Od tamtego czasu minęły lata świetlne i teraz bym pewnie podobnych kawałków nie nagrała, ale wtedy byłam 20-latką mieszkającą w kawalerce w centrum Warszawy, w głowie miałam głównie imprezy i randki, więc o takich rzeczach chciałam śpiewać. Przez prawie 13 lat, które upłynęły od wydania debiutanckiego albumu, zagrałam masę koncertów, przeczytałam mnóstwo książek, urodziłam syna, upadłam kilka razy boleśnie na tyłek i moja perspektywa się zmieniła. Gdyby jednak nie było tamtej Patrycji, nie byłoby tej teraz. Tym się pocieszam - stwierdza ze śmiechem.
Nie pomagał też fakt, że była córką Grzegorza Markowskiego. Na pierwszych koncertach proszono ją, aby zaśpiewała "Nie płacz Ewka" albo inne hity Perfectu. Wiele razy słyszała, że nie jest tak dobra jak ojciec.
- Tylko jak można porównywać młodziutką debiutantkę, która nic jeszcze nie wie o zawodzie, z człowiekiem, który jest ikoną? Na szczęście miałam oparcie w tacie i przetrwałam - dodaje. "Alter ego" jest jej pierwszym krążkiem, który został ciepło przyjęty przez krytykę. Bo to album trochę inny niż poprzednie. Bardziej gitarowy, mniej popowy.
- Ktoś mnie jakiś czas temu zapytał: "Kurczę, byłem na twoim koncercie, jest tak rockandrollowo i namiętnie, dlaczego niektóre kawałki na twoich płytach są takie gładkie i »wyczyszczone z życia«?". Wtedy postanowiłam zejść z utartej ścieżki. Zrozumiałam, że to obecność zespołu daje mi energię. W studiu nie mam przy sobie muzyków, stoję przed jakimś sitkiem metr od ściany i nie potrafię wywołać w sobie odpowiednich emocji - wyznaje.
- Nie chcę zabrzmieć nieskromnie, ale poczułam, że mogę sobie pozwolić na taką płytę, jakiej chcę, która niekoniecznie odniesie komercyjny sukces - mówi.
Zabrała swój zespół w góry i przez dwa tygodnie wspólnie muzykowali. Odcięli się od świata. - Było wesoło i spontanicznie, ale bez ekscesów. Pilnowaliśmy, żeby Patrycja szła wieczorem spać o ustalonej godzinie, bo następnego dnia musiała mieć sprawny głos. Dbamy o nią jak o młodszą siostrę. Jest równą babką i zachowuje się jak kumpel, ale to jednak kobieta, więc my, mężczyźni, musimy się nią opiekować - opowiada Rafał Sędek, który od dziesięciu lat gra razem z Markowską.
Sama wokalistka uważa, że w jej karierze nastąpił przełom: - Długo płaciłam za swój debiut, ale czuję, że wreszcie jestem w dobrym miejscu. Mój tata też rozwinął skrzydła dopiero po trzydziestce. Chyba jestem w tym do niego podobna. Mam wrażenie, że jeszcze wszystko przede mną. I że nagram kilka płyt, które będę mogła z dumą puścić swoim wnukom.
Córeczka tatusia
Alicja Maliszewska: - Gdyby Patrycja nie została muzykiem, na pewno zajmowałaby się czymś innym związanym ze sztuką. Nie wyobrażam jej sobie w "normalnym" zawodzie. Dorastała w rodzinie, gdzie obowiązywały kompletna otwartość i swoboda wypowiedzi, więc trudno by jej było odnaleźć się w pracy, która wymaga dostosowania się do różnych reguł. Ona musi czuć się wolna.
Rzeczywiście, Patrycja nie otrzymała tradycyjnego wychowania. Kiedy przychodziła do domu, płacząc przez jakąś nauczycielkę, ojciec mówił: "Możesz szczerze powiedzieć w klasie, co myślisz, najwyżej zmienimy szkołę". Jeśli coś przeskrobała i dostawała tygodniowy szlaban na lody, on przynosił jej ptasie mleczko. Miała cztery lata, gdy stwierdziła, że chciałaby poczuć wiatr we włosach, więc posadził ją na masce samochodu i jeździł z nią po lesie.
- W ósmej klasie rodzice pozwolili jej, aby zrobiła sobie trwałą, bo taką fryzurę miała jedna z jej ulubionych wokalistek. Była jedyną dziewczynką w klasie z czymś takim na głowie - wspomina Maliszewska.
Patrycja zawsze była córeczką tatusia. Ten pozwalał jej na wiele, ale potrafił też być stanowczy. Dlatego gdy miała 15 lat i zakochała się w 20-letnim chłopaku, który wylądował w więzieniu, oznajmił stanowczo: "To koniec tej znajomości". A ona, choć niechętnie, posłuchała. Tak samo było, gdy rodzice uznali, że powinna iść na studia, chociaż wolała skupić się na muzyce.
- Pomyślałam: mam w głowie tyle pomysłów, po co mi to? Buntowałam się, ale potem położyłam uszy po sobie. Oni zawsze mieli na mnie duży wpływ. Chyba do dzisiaj tak jest - przyznaje.
To po ojcu Patrycja odziedziczyła wybuchowy temperament. Nie ukrywa, że są niczym włoska rodzina i często lecą iskry. Gdy kiedyś, po jednej z awantur, zamknęła się w pokoju, ojciec wykopał drzwi razem z framugą, bo bał się, że córka może sobie zrobić krzywdę. Innym razem, kiedy go zdenerwowała, wysadził ją z samochodu na środku skrzyżowania.
- To Krystyna, mama Patrycji, jest w tym domu ostoją spokoju i studzi wybuchy emocji - mówi Anna Cieplicka, menedżerka piosenkarki. I dodaje, że Grzegorz Markowski to obok syna Filipa najważniejszy mężczyzna w życiu wokalistki. - Jeśli ma jakiś problem, dzwoni właśnie do niego. Codziennie mają z sobą kontakt. Oni są ulepieni z tej samej gliny. Oboje otwarci na ludzi i ufni, we wszystkich widzą same dobre cechy. I czasem przez to cierpią, przeżywają różne rozczarowania - opowiada. Po czym dodaje ze śmiechem: - Nawet ruchy na scenie mają podobne.
Przez dom w Józefowie przewijało się mnóstwo artystów i muzyków. Kilkudniowe imprezy nie należały do rzadkości. - Kochałam tę atmosferę, choć czasem tęskniłam za "normalnym" domem, poukładanymi rodzicami i poczuciem bezpieczeństwa. Taką małą stabilizacją. Bo chyba każde dziecko, jak wraca ze szkoły do domu, chciałoby zobaczyć mamę w kraciastej spódnicy lepiącą pierogi i ojca koszącego trawnik. A ja tego nie miałam. Było sporo bolesnych momentów. Przeżywałam każdy wyjazd mamy i taty, kazałam im potem obiecywać, że nie uciekną w nocy, gdy będę spała. Ale było też wiele pięknych chwil, które wszystko wynagradzały - opowiada wokalistka.
Mimo szalonego trybu życia rodziców ona zawsze twardo stąpała po ziemi. Kiedy jej rówieśnice bawiły się w najlepsze na podwórku, Markowska biegała na chór i lekcje śpiewu, udzielała się w miejscowym domu kultury, zakładała własny zespół. - Patrycja zawsze była poukładana i perfekcyjnie zorganizowana, wszystko musiało być według planu. Gdy wsiadałyśmy w Józefowie w pociąg i jechałyśmy do szkoły, wyciągała notes, w którym miała zapisane, co ma zrobić i o której godzinie - wspomina Alicja Maliszewska.
- Choć była typową nastolatką, lubiła się bawić i nie stroniła od imprez, to nigdy nie sprawiała rodzicom większych problemów. - Jako młoda dziewczyna nie miałam przeciw czemu się buntować. W moim domu nie było tematów tabu, zwierzałam się rodzicom ze wszystkiego, nie bałam im się nawet powiedzieć, że zapaliłam trawkę. Ja ten okres buntu przechodzę dopiero teraz. Jako osobę dorosłą wkurza mnie znacznie więcej rzeczy. Banki, kredyty, plotkarskie portale, wieczny pęd świata, to, że musi lać się krew, a ludzie wolą wrzucać na Facebooka swoje "słitfocie", zamiast się spotkać przy piwie i porozmawiać. Ja się w tym wszystkim nie odnajduję. Mam w sobie złość i niezgodę na otaczającą rzeczywistość - twierdzi Markowska.
Apetyt na życie
Miała szaloną rodzinę, w iście hipisowskim stylu, więc własną, z Jackiem Kopczyńskim, stworzyła na zasadzie przeciwieństwa.
- Patrycja to wulkan energii, ale gdy wraca do swojego mieszkania, wkłada kapcie, dresik i się wycisza. Nie prowadzi rockandrollowego domu, nie sprasza tam tłumu gości, nie urządza imprez. To jej oaza spokoju - relacjonuje Anna Cieplicka.
Ale związkowi piosenkarki ze starszym o osiem lat aktorem na początku nie dawano szans. Sama Patrycja też była sceptyczna. Gdy poznała Jacka, on miał rodzinę. Przyznaje, że to była miłość od pierwszego wejrzenia i uczucie uderzyło w nią jak piorun, jednak walczyła z nim. Nie potrafiła zaakceptować faktu, że Jacek ma żonę, choć już od dawna z nią nie mieszkał. Nie dała mu nawet swojego numeru telefonu. Minęło sporo czasu, zanim zdecydowała się na ten związek.
- Jacek jest bardzo opiekuńczy, Patrycja znalazła w nim oparcie, bo wcześniej wiązała się z lekkoduchami. No i jest zaradny, nauczył ją wielu praktycznych rzeczy. Ona wcześniej nie umiała gotować, nie wiedziała nawet, jak włączyć pralkę, a teraz jest fantastyczną gospodynią - mówi Maliszewska.
- Nasz związek nie jest łatwy czy usłany różami. Bo w dzisiejszych czasach w ogóle jest kryzys bycia razem. Ale my o siebie walczymy. I jak na razie udaje się nam przetrwać - dodaje piosenkarka.
Tęskniłam za „Normalnym” domem, poukładanymi rodzicami, poczuciem bezpieczeństwa. Małą stabilizacją.
To Kopczyński obudził w Patrycji instynkt macierzyński. Wzruszały ją małe dzieci, które widziała na ulicy, i to był dla niej sygnał, że pora założyć rodzinę. - Wcześniej to nie wchodziło w grę, bo zawsze spotykałam się z kompletnymi "freakami", takimi niebieskimi ptakami. Bywałam zakochana po uszy, chciałam się nawet ciąć z miłości, ale dziecko? Bałabym się podjąć taką decyzję z którymkolwiek z moich poprzednich partnerów. Dopiero Jacek dał mi poczucie stabilizacji i zapewnił spokój ducha. Wiedziałam, że nie pójdzie się upić, naćpać ani poderwać panienki na koncercie - opowiada wokalistka.
Chociaż przyznaje, że gdy zobaczyła dwie kreski na teście ciążowym, radość walczyła w niej ze strachem. - Na początku bałam się macierzyństwa jak cholera, bo to niesamowita odpowiedzialność. Myślałam, że sobie nie poradzę. Ale przychodzi moment, kiedy musisz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcesz żyć asekuracyjnie, czy zaryzykować i dać sobie szansę na coś pięknego. Mnie syn pomógł dojrzeć, stać się kobietą - wyznaje.
Nie zawsze miała poczucie, że jest dobrą matką. Czasem dręczyły ją wyrzuty sumienia, gdy wychodziła do studia i zostawiała syna w domu - tak jak jej rodzice ją, kiedy była mała.
- Wiem, że Filipowi może brakować stabilizacji. Często wracam do domu wykończona i nie mam cierpliwości do syna, potrafię na niego huknąć, a potem mam o to do siebie pretensje. Wyrzucam sobie, że jestem matką, która ma dla swojego dziecka zbyt mało czasu, że często, nawet kiedy jestem w domu, moje myśli krążą gdzie indziej. Ale taka jest cena tego zawodu - mówi. - Na pierwszy koncert pojechałam już pięć miesięcy po porodzie. Było kilka trudnych momentów, kiedyś synek biegł za busem i płakał, gdy wyjeżdżałam w trasę. Ale zawsze tłumaczę mu, że mama wróci, i staram się swoją nieobecność wynagradzać. Moją życiową misją jest wychować syna na fajnego faceta. Dzisiaj napisał swoje pierwsze w życiu zdanie: "Filip focha mamę" i zostawił w liście. Miało być "kocha", ale się pomylił. Dla takich chwil warto żyć - podkreśla.
- Nie znam drugiej matki tak skupionej na swoim dziecku. Kiedy Filip jest w pobliżu, ciężko z nią porozmawiać - stwierdza Maliszewska. I dodaje, że Patrycja razem z Jackiem starają się zarazić syna miłością do książek. - Mamy to szczęście, że Jacek świetnie czyta. I to nie tylko Fredrę w Ogrodzie Saskim podczas Światowego Dnia Czytania, ale też w domu, pod kołdrą, naszemu synkowi (śmiech). Dzięki temu Filip stał się takim małym poetą. Gdy zakochał się w Vanessie, która chodzi z nim do przedszkola, rozbroił mnie tekstem: "Mamo, wiesz dlaczego na świecie jest noc? Bo Vanessa rozpuszcza swoje piękne włosy" (śmiech). Teraz jego sercem zawładnęła Lenka i ostatnio zastanawiał się, jak wytłumaczy swoim dzieciom, że poznał ich matkę już w przedszkolu - opowiada Patrycja.
Mówi, że macierzyństwo wyhamowało niebezpieczny pociąg, którym jechała. Bo bycie muzykiem to wyniszczający emocjonalnie zawód, czasem trzeba odreagować, nie brakuje używek i szalonych pomysłów.
- Nie mam łatwego charakteru. Bywam emocjonalna, często miewam huśtawki nastroju, jestem niczym otwarta rana. Na wiele rzeczy nie potrafię spojrzeć z dystansem. A rodzina sprowadza mnie na ziemię - podkreśla. I twierdzi, że choć ma coraz więcej na głowie, to dopiero od niedawna czuje, że niczego jej nie brakuje.
- Po trzydziestce moje życie nabrało szalonego tempa. Jestem wiecznie zakręcona i nawet przed naszym spotkaniem najpierw potknęłam się o framugę drzwi, a potem wisiorkiem zaplątałam w stolik (śmiech). Ale w tym szaleństwie jest metoda. Mam coraz większy apetyt na życie - mówi Patrycja.
To już nie ta sama dziewczyna co 13 lat temu, która potrafiła wyjść na scenę w zbyt mocnym makijażu i podartej, przezroczystej sukience, spod której wyraźnie było widać bieliznę. Przestała śpiewać banalne piosenki dla nastolatek i zdobyła nową, bardziej wymagającą publiczność. Markowska wreszcie znalazła pomysł na siebie i udało jej się pozbyć etykietki mniej zdolnej córki utalentowanego ojca.
Iga Nyc
PANI 2/2014