Reklama

Płacz, łzy szczęścia i fajerwerki w tle. Oto, jak wygląda Sylwester na porodówce

Kiedy jedni świętują rozpoczęcie nowego roku z kieliszkiem szampana w dłoni, one witają na świecie swoje dzieci. Zmęczone, obolałe, ale jakże szczęśliwe. Wystrzałom fajerwerków towarzyszy płacz niemowląt, które mamy tulą po raz pierwszy do swojej piersi. Mimo iż sylwester nie jest ulubionym dniem porodu kobiet, atmosfera, która panuje na salach porodowych, jest iście „wybuchowa”.

Sylwester. Kierunek - porodówka. Przyszłym mamom, które już wkrótce powitają na świecie swoje dzieci, towarzyszy wiele obaw. Martwią się przede wszystkim o personel. W końcu kto chciałby spędzać tę noc w pracy? Specjalistów jednak nie brakuje. W szpitalu nie ma bowiem znaczenia, czy jest to dyżur świąteczny, ferie zimowe, piątek, środa, Boże Narodzenie czy 10 stycznia. Obsada zawsze musi być pełna.

W dni świąteczne nie odbywają się wyłącznie planowe zabiegi. Personelu jest więc odrobinę mniej, ale wciąż tak dużo, ile wymagają tego standardy i przepisy. - Jeśli chodzi o salę porodową tutaj na pewno nikt tej obsady obcinał nie będzie. Jest taka, jak każdego dnia. Musi być nas dużo, bo faktycznie sylwester na sali porodowej potrafi być "wybuchowy" - przyznaje Anna Majda-Sandomierska, położna i autorka bloga poloznamama.pl.

Reklama

W oczekiwaniu na noworoczny cud

- Po zrobieniu testu chciałam wszystkim wykrzyczeć, że jestem w ciąży. W końcu się udało. Czekaliśmy na ten moment dokładnie 5 lat. A teraz nie mogę się doczekać żeby go zobaczyć, przytulić. Teraz nie jest mi straszny żaden ból. Wiem, że to będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu - mówi Patrycja, która Nowy Rok wita właśnie na porodówce. Wspomina o tym, że nie czuje się najlepiej, a do jej oczu niejednokrotnie napływają łzy.

- Już teraz wiem, że synek ma zdecydowanie tatusiowy charakter. Wszystko musi być po jego myśli. 17 grudnia mieliśmy cywilny ślub. Baliśmy się, że nie dotrwamy do tego dnia jeszcze w "dwupaku". Mały ciągle nas straszył, ale ostatecznie postanowił zostać w brzuszku. Teraz, kiedy chcemy, żeby dotrwał do nowego roku, zaczyna straszyć na nowo - śmieje się przyszła mama. Gabriel, który już wkrótce pojawi się na świecie, jak twierdzą lekarze, będzie dużym chłopem. Jego mama, mimo iż obawia się cesarskiego cięcia, zachowuje niezwykle pozytywne nastawienie. - Początki ciąży nie były łatwe. Wymioty, okropne przeziębienia. Teraz nie jest lepiej, ale wiem, że zniosę wszystko. Za niedługo będę mamą! - cieszy się Patrycja. - Może lepiej niech jednak doczeka do 1 stycznia. Żeby nie miał kiepsko z urodzinami - dodaje.

- Urodziłam córkę 1 stycznie, piękna data - wspomina Ewelina. Do tej pory jednak dzień narodzin dziecka podoba się wyłącznie mamie. - Córka ma teraz 8 lat i denerwuje się, że jej urodziny wypadają w dzień wolny od szkoły i nie może, jak na razie, spędzić go z koleżankami. Mimo wszystko myślę, że jak dorośnie, to będzie jej fajnie świętować - dodaje.

Sylwestra na porodówce spędza także Marlena. To dla niej wyjątkowa data. - Mam termin na 31 grudnia i sama mam też tego dnia urodziny - mówi. Czy można lepiej wymarzyć sobie ten dzień? - Mam termin na 31 grudnia, ale towarzyszy mi przeczucie, że przenoszę. Na razie zero objawów. Nie mam też obaw. Mówiłam ostatnio, że gdyby Młoda miała urodzić się 31 grudnia lub 1 stycznia to będzie miała super urodziny. Zawsze byłoby wiadomo kto organizuje Sylwestra i goście składaliby życzenia albo po przekroczeniu progu, albo po fajerwerkach - dodaje Adelina.

- Miałam zaplanowaną cesarkę na 30 grudnia. Sylwestra spędzam więc na porodówce. Dzień jak co dzień. Dla mnie najważniejsze jest, aby być w całości dla Córci - mówi Agata.

Wspomnienia, które powracają co roku

Końcówka roku 1975. Pleszew. Pani Irena jest już w zaawansowanej ciąży. Swoje pierwsze dziecko miała powitać w wigilię Bożego Narodzenia. Święta przeszły, a maluch wciąż nie spieszył się  na świat. - Jeszcze 30 grudnia nic nie wskazywało na to, że dzieciątko urodzi się w tym roku. W latach 70. nikt nie znał płci swojego potomka. Z wyglądu przyszłej matki, jej apetytów na "słodkie czy na kwaśne", z wielkości brzucha, wróżono, czy nosi w sobie chłopczyka czy dziewczynkę. Doświadczony lekarz w przychodni dla kobiet ciężarnych obejrzał mnie tego dnia i z przekonaniem stwierdził, że jeszcze czas, bo "dziecko nie chyboce" - wspomina Irena Kuczyńska, pleszewianka, autorka bloga irenakuczynska.pl.

Wkrótce jednak "coś" zaczęło się dziać. - Pod wieczór poczułam się niewyraźnie. Przyszła moja nieco bardziej doświadczona przyjaciółka, która pół roku wcześniej urodziła synka i wspólnie doszłyśmy do wniosku, że chyba już czas - opowiada pani Irena. Drogę do szpitala, czyli około 500 metrów, przyszła mama pokonała pieszo. Już wtedy zaczęła odczuwać pierwsze skurcze, które z każdym kolejnym krokiem nasilały się. - Na ostatnie piętro szpitala, gdzie był oddział porodowy, prawie wbiegłam - wspomina.

Porodówka była pełna kobiet z brzuszkami, które wkrótce miały powitać na świecie swoje dzieci. Kiedy położna dowiedziała się, że to pierwszy poród pani Ireny, stwierdziła, że jest jeszcze czas, a ona ma usiąść na korytarzu i ... czekać. - Tymczasem moim brzuchem wstrząsały coraz silniejsze bóle. Dopiero wtedy położna mi uwierzyła, że ja naprawdę zaczynam rodzić, zbadała mnie w łazience, wręczyła okropną białą szpitalną koszulę z wielkim rozcięciem do pępka i zaprowadziła do sali porodowej - wspomina pani Irena. Tam rodziły już dwie kobiety. - Moja córeczka przyszła na świat po godzinie 1.20. Została zapisana w USC w Pleszewie jako ostatnie dziecko urodzone w mieście w 1975 roku - dodaje kobieta.

Trzy dni spędzone na porodówce w starym szpitalu, były dla niej niezapomnianym przeżyciem. Pomimo trudnych warunków pani Irena wspomina cudowną atmosferę. - Kiedy 31 grudnia 1975 roku zegary biły północ i zwiastowały nadejście roku 1976, weszła do sali matek oddziałowa, siostra Bartłomieja. W objęciach tuliła dzieciaczki, takie małe kukiełki owinięte pieluszką. Powiedziała: ,,Dzieci życzą mamom szczęśliwego Nowego Roku". I te życzenia się spełniły - dodaje pani Irena.

Mimo, iż warunki na porodówce były siermiężne. Jak wspomina Irena Kuczyńska, dzieci przebywały w oddzielnej sali. Przynoszono je do mam, a tych było w jednej sali kilkanaście, tylko na czas karmienia. Kobiety pisały do swoich mężów listy, które przekazywały przez położne lub salowe. Telefon był na porodówce jeden. I telefonów w mieszkaniach prywatnych było mało. Mężowie przynosili żonom rosoły w słoikach i kompoty z papierówek. Drzwi oddziału położniczego przekroczyć jednak nie mogli.

- Często wracam do tamtego sylwestra spędzonego w porodówce. Drugi taki mi się nie przytrafił. Synek urodził się w październiku 1978 roku, a druga córka ,,przeczekała" sylwestra, urodziła się 9 stycznia 1983 roku - dodaje pani Irena.

Zobacz również: "Tu nie chodzi o pacjenta". Janek Świtała. Ratownik, który bez znieczulenie opowiada o polskiej służbie zdrowia

Z sylwestrowej imprezy wprost na porodówkę

Mały Leoś był pierwszym dzieckiem urodzonym w 2022 roku w Polsce. Przyszedł na świat w momencie, kiedy na niebie w Mikołowie zaczęły pojawiać się pierwsze fajerwerki. Urodził się dokładnie o godzinie 0:01. Przy wystrzałach sztucznych ogni świat witał również mały Piotruś, który urodził się w krakowskim szpitalu im. Stefana Żeromskiego dokładnie 2 minuty po północy. Który maluch przywita świat jako pierwszy w tym roku?

Porodówki pamiętają wiele niesamowitych, sylwestrowych historii. Jedna z nich miała miejsce przed dwoma laty w Kielcach. Do tamtejszego szpitala, wprost z imprezy sylwestrowej, trafiły dwie siostry w zaawansowanej ciąży. Mimo iż swoje pociechy miały powitać 6 i 8 stycznia, dzieciaki postanowiły pojawić się na świecie nieco wcześniej. Co więcej, wspólnie. Jedna z sióstr urodziła o 2:15, kolejna kilka godzin później. To jednak nie koniec tej niesamowitej historii. Na porodówce czekała bowiem na nie kolejna, trzecia siostra, która była członkiem ekipy przyjmującej dzieci na świat. "Może musiało tak być, że tutaj musiałam urodzić, a nie w Lublinie i że ona mnie tak trzymała za rękę, była przy mnie" - wspominała w rozmowie z Polsat News pani Katarzyna. "To było bardzo pomocne, bo nie wyobrażam sobie, żebym tam była sama" - wtórowała jej siostra, pani Paulina.

Z pamiętnika położnej

- Pracuję w zawodzie 15 lat i niejednokrotnie spędziłam sylwestra na sali porodowej, zarówno w dużym, jak i mniejszym szpitalu. Natłok pracy był wszędzie taki sam - przyznaje Anna Majda-Sandomierska, położna i autorka bloga poloznamama.pl.

Do północy położnym często towarzyszy cisza i spokój. Jak się okazuje, wiele kobiet potrafi bowiem wytrzymać i nieznanym nikomu sposobem powstrzymać skurcze. Byle tylko dziecko urodziło się 1 stycznia. - Okazuje się, że w noc sylwestrową bardzo dużo zależy od głowy, nastawienia kobiety. Jak już uda im się wytrzymać nieco dłużej i odwlec lekko poród, to po północy zaczyna się już naprawdę niezły sylwester. Kobiety są wtedy psychicznie spokojniejsze i zaczynają się rozkręcać - dodaje nasza rozmówczyni.

W sylwestra położne są gotowe na natłok pracy. Szczególnie po północy. - Bywa też i tak, że pacjentki nie są jednak w stanie wytrzymać do 1 stycznia i często przyjeżdżają do nas już z pełnym rozwarciem, bo myślały, że jeszcze te pół godziny dadzą radę. Wjeżdżają na porodówkę i od razu rodzą. Czasami tempo jest naprawdę szybkie. Jesteśmy przygotowani na bardzo dynamiczne akcje. Na co dzień prowadzimy bowiem poród od początku, od pierwszych skurczy. Tutaj często pacjentki przyjeżdżają już na sam finał - dodaje Anna Majda-Sandomierska.

Zobacz również: "Tutaj kobiet nie zatrudniamy!". Szokujący raport o dyskryminacji w polskiej służbie zdrowia

Noworoczne życzenia w pośpiechu

Kiedy fajerwerki za oknem wyznaczają nadejście Nowego Roku, one w pośpiechu składają sobie życzenia. Nie brakuje również bezalkoholowego szampana. - Często bywa tak, że otwieramy go o 2 w nocy, o 3 w nocy, albo o 20, bo jesteśmy pewni, że równo o północy na pewno go nie otworzymy. Szybkie życzenia i biegniemy do pacjentek - tłumaczy położna.

- Pamiętam taki dyżur, kiedy od godziny 19 do północy miałyśmy 9 porodów. Karetki wjeżdżały jedna za drugą, czułyśmy się jak w jakimś filmie. Byłyśmy wtedy we trzy i miałyśmy wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę, że ktoś podstawia nam aktorów. Nie mniej jednak finał był taki, że dosłownie parę minut przed północą nasza ostatnia pacjentka urodziła i w tym wszystkim zdążyłyśmy punkt o północy otworzyć bezalkoholowego szampana i się go napić. Byłyśmy z siebie dumne, ale nie miałyśmy siły absolutnie na nic. Co ciekawe, od północy do 7 rano nie było już żadnej innej pacjentki - wspomina Anna Majda-Sandomierska.

Położna pamięta również takie dyżury, kiedy kobiety trafiały na salę porodową prosto z sylwestrowego balu. - Wiadomo, że termin porodu to jest plus minus dwa tygodnie, więc kobiety, które miały do porodu jeszcze 14 dni często na tego sylwestra się jeszcze gdzieś wybierały. Pamiętam pacjentkę, która przyjechała w pięknej, balowej sukni i z pełnym rozwarciem. Zamiast skupić się na porodzie, na wypchnięciu tego dziecka, to nieco bardziej skupiała się na tym, żeby nie pobrudzić sukienki. A proszę mi wierzyć, zdjąć z pacjentki taką sylwestrową kreację, z cekinami i zdobieniami, to faktycznie nie lada wyczyn - śmieje się położna.

Zdarzają się też młodzi tatusiowie, którzy dla swoich żon chcą, oczywiście, jak najlepiej. - Pamiętam mamę, która bardzo chciała pójść na sylwestra. Niestety przed imprezą zaczęły się skurcze i już na tego sylwestra nie dotarła. Za to już po porodzie, parę dni po Nowym Roku, kiedy już wychodziła do domu, poprosiła swojego męża, żeby przywiózł jej na wyjście coś eleganckiego. A on, wiedząc, że ona bardzo chciała iść na tą zabawę, przywiózł jej długą sukienkę z odkrytymi plecami. Proszę sobie wyobrazić minę tej pacjentki - wspomina z uśmiechem położna.

"Oby urodził się po północy"

Młode mamy, których poród przypada na sylwestrową noc, często pragną, aby dziecko przyszło na świat tuż po północy. Zdarza się, że padają pytania o przepisanie godziny narodzin. - To jest dziś niewykonalne, z typowo medycznych względów. Jeśli dziecko urodzi się o 23:55 i za te 5 minut zacznie się z nim dziać coś niedobrego i trzeba będzie jakkolwiek mu pomóc, nawet 2 minuty przed północą, to każdy nasz ruch jest ściśle dokumentowany. Nie możemy fałszować medycznej dokumentacji. Mimo iż często serce nam się kraje i chcielibyśmy dopisać te 3 minuty na korzyść dzieciaczka, nie możemy tego zrobić - przyznaje położna.

- Wiem, że pacjentki bardzo chcą, żeby ich dziecko urodziło się 1 stycznia, a nie 31 grudnia. Czasami bywa jednak tak, że trochę za bardzo ryzykują - przyznaje Anna Majda-Sandomierska. Kiedy kobieta jest już po terminie, zgodnie z wytycznymi, powinna znajdować się w szpitalu. Poród jest często wywoływany, a pacjentka przebywa pod opieką specjalistów. - W okresie między świątecznym nagminnie zauważamy, że kobiety próbują jeszcze parę dni przeciągnąć ciążę w domu i nie zgłaszają się do szpitala. Pamiętajmy, że mamy ścisłe wytyczne, że te 10 dni po terminie porodu pacjentka musi już znaleźć się w szpitalu. Kobiety chcą odwlec moment narodzin dziecka, co w efekcie może zakończyć się tragedią. Pamiętajmy, że najważniejsze jest życie i zdrowie malucha. Data narodzin jest naprawdę nieistotna - podsumowuje położna.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: poród
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama