Podobno jestem kultowy
Od premiery „Tulipana” mija właśnie 30 lat, ale to wciąż rola, z której jest najbardziej znany. Aktor zdradza, jak to jest żyć z legendą największego podrywacza PRL-u.
Powiedział pan kiedyś: "Mogłem mieć każdą kobietę"?
Jan Monczka: - Tak, tak... "Mogłem mieć każdą kobietę" albo "kobiety za mną szalały" itp. Przecież to jest kompletnie głupie! Na pewno nigdy tak nie powiedziałem, tego rodzaju deklaracje nie są mi do szczęścia potrzebne. I to jest właśnie ta nieprzyjemna strona popularności czy show-biznesu, że wkłada się czasem ludziom w usta słowa, których nie powiedzieli, stwarza się wirtualną rzeczywistość, bo to chwyci, to się sprzeda!
Ale jest pan chyba zadowolony z przebiegu kariery?
- Nigdy nie można być z siebie do końca zadowolonym. Zdaniem moich znajomych, przyjaciół, odniosłem sukces. Ale ja jestem bardzo ostrożny w takich osądach. Staram się nie robić sobie zawodowych podsumowań, bo to mi pachnie jakąś końcówką, a ja się jeszcze na emeryturę nie wybieram.
Jest pan przecież kultowy!
- Podobno, ale co ja mam z tą kultowością zrobić? Z jednej strony to brzmi tak poważnie, jakoś tak pomnikowo, jakby już nic nie miało się zdarzyć... Myślę, że bardziej kultowy jest serial "Tulipan", nie ja. To w sumie jest dobrze, bo ta produkcja zyskuje sobie ciągle nową publiczność. Wśród widzów krążą też cytaty z serialu, na YouTube publikowane są fragmenty scen, to jest fajne.
Czy telewizja przygotowała coś specjalnego na 30-lecie "Tulipana"?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Dziękuję, że pan mi przypomniał, nawet ja o tym nie pamiętałem. Rzeczywiście, premiera była w lutym 1986 roku. Trochę czasu minęło, a serial ciągle ma się dobrze. Odbyłem ostatnio miłą rozmowę w audycji "Program obowiązkowy" w stacji Kino Polska na temat "Tulipana". Ta stacja często go wznawia.
Kiedy pan ostatnio oglądał "Tulipana"?
- Sam z siebie nie wracam już od dawna do tego serialu. Temat pojawia się wyłącznie przy okazji takich rozmów jak dzisiaj.
Może dobrze byłoby nagrać uwspółcześnioną wersję tej produkcji?
- Może. Podobne historie zdarzają się i dziś. Ale to już byłby zupełnie inny film i pewnie z innymi aktorami.
Miał pan okazję spotkać się z Kalibabką, pierwowzorem Tulipana? Podobno prowadzi warsztaty z podrywania...
- No właśnie, zdumiewające... Nie, nigdy się nie spotkaliśmy. Nie sądzę, abyśmy znaleźli wspólny język. Kiedy się przygotowywałem do roli, Kalibabka siedział w więzieniu. Był taki pomysł, żebym z nim porozmawiał. Ostatecznie z tego zrezygnowałem. Sądząc po odbiorze filmu, chyba zrobiłem słusznie, zdając się wyłącznie na intuicję.
Miał pan przez niego problemy?
- Kilka razy odczułem na własnej skórze, że Tulipan nie był postacią, którą chciałoby się chwalić. Były na przykład sytuacje, że miałem gdzieś wystąpić, ale padła sugestia ze strony ówczesnych władz, że nie będziemy popularyzować takich wzorców i nie wystąpiłem. Ale to były sprawy marginalne. Głupota. Jestem aktorem, zagrałem rolę, nie należy mnie z nią utożsamiać.
Popularność bywała pewnie uciążliwa. Jak pan sobie z nią radził?
- Od niej czasami nie dało się uciec, a przecież człowiek nie zawsze chce być zauważany. Popularność związana z serialem przychodziła do mnie falami. Generalnie jest OK. Daję radę.
Czy kiedykolwiek wykorzystał pan swoją legendę najsłynniejszego podrywacza?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że rozpoznawalność czy sympatia widzów nie ułatwiają czasem rozmowy, na przykład w jakimś urzędzie. Ale działa to też i odwrotnie. Czasem dostaje się sygnał, że właśnie dlatego będzie trudniej, żebyś sobie pan za dużo nie myślał!
Żona żartuje sobie z pana i z wykreowanej przez pana legendy uwodziciela kobiet?
- Żona jest bardzo dowcipną kobietą. Żartujemy więc sobie cały czas. Żona nigdy nie dała po sobie poznać, że przeszkadzała jej moja popularność. Ale na pewno nie lubi być uczestnikiem tego całego zamieszania związanego z show-biznesem.
Córki poszły w pana ślady?
- Starsza córka występuje w teatrze amatorskim. To jest taka grupa improwizacyjna. Robią bardzo zabawne, inteligentne rzeczy. Córka pracuje jednak w zupełnie innym zawodzie, a aktorstwo traktuje wyłącznie jako hobby.
Teraz gra pan w nowym serialu TVN "Singielka". Jak się panu pracuje z młodymi aktorkami takimi jak Paulina Chruściel czy Julia Kamińska?
- Świetnie! Panie są utalentowane, pracują szybko, a ja nadrabiam doświadczeniem. To już inne pokolenie - koleżanki dorastały przecież w zupełnie innym świecie. One wszystko mają na tablecie, ja wolę scenariusz w formie papierowej, choć mnie też się zdarza zajrzeć na planie do mojego smartfona, żeby sobie przypomnieć tekst. Jest to pewna wygoda i trzeba z niej korzystać.
Praca na planie wygląda dziś pewnie zupełnie inaczej niż w latach 80., kiedy pana kariera była w rozkwicie?
- Zdecydowanie! Nie było kamperów dla aktorów, z cateringiem też bywało różnie. Czasami dojechała zupa z wkładką, a czasem nie. Trzeba było o siebie zadbać samemu. Dużym problemem był brak taśmy, co ograniczało liczbę dubli.
Jest pan idolem dla młodych aktorów, z którymi pan teraz pracuje?
- Nie wiem. Będę chyba musiał o to zapytać (śmiech).
Potrafi się pan ścigać się z tym młodym pokoleniem?
- Nie chciałbym tego nazywać ściganiem się. Raczej chciałbym czuć się potrzebny i obsadzany nie tylko dlatego, że jestem znany czy popularny, ale dlatego, że coś umiem.
Czeka pan na dużą rolę, na miarę pana talentu?
- Tak, jestem w grupie oczekujących (śmiech). Może trzeba będzie samemu coś wymyślić?
No właśnie, nie jest pan sam. Inny kultowy aktor, Bogusław Linda, też wypadł z głównego nurtu.
- Akurat jemu chyba nie grozi zapomnienie, przecież właśnie gra u Andrzeja Wajdy. Jednak to nie zawsze jest ze szkodą dla wizerunku aktora, kiedy ma okresy przestoju. Widz się bardziej stęskni. Większe szkody może ponieść portfel aktora.
Kto mógłby być pana następcą? Antoni Pawlicki, Maciej Zakościelny, a może Borys Szyc?
- Nie wiem. Może Antoni Pawlicki? Jest kilku młodych zdolnych aktorów, którzy by się całkiem nieźle w tej roli sprawdzili.
Prywatnie podobno to Borys Szyc jest z tego grona najbardziej uwielbiany przez kobiety.
- Tak pan mówi? Bardzo możliwe!
Generalnie jednak chyba nie ma teraz w Polsce zbyt wielu aktorów, którzy mogliby grać amantów.
- Ja myślę, że są, tylko nikt nie chce dać się zaszufladkować, nie chce zostać amantem raz na zawsze. Ja też chciałem się sprawdzić w innym repertuarze, w innych rolach, po tym, jak skończyłem grać w "Tulipanie". A przecież w Ameryce są aktorzy, którzy przez całe swoje artystyczne życie grają niemal to samo, jedną rolę, tylko w różnych okolicznościach, i są wielkimi gwiazdami. Ale różnorodność jest jednak ciekawsza.
Słyszałem, że świetnie pan tańczy. Może powinien pan wystąpić w "Tańcu z gwiazdami", by skuteczniej o sobie przypomnieć?
- No, jeśli zrobią edycję ze starszymi gwiazdami,to dlaczego nie (śmiech). Nie wiem jednak, czy wytrzymałbym tę całą otoczkę, która jest wokół "Tańca z gwiazdami". Ale czemu nie, chętnie bym sprawdził, czy dałbym radę kondycyjnie. Czasem zdarza mi się przetańczyć całą noc...
Nie myśli pan o założeniu konta na Facebooku czy Instagramie?
- Nie mam Facebooka, więc według obowiązujących norm nie istnieję. Ale dzięki temu mam spokojną głowę. Portalom społecznościowym trzeba poświęcać dużo czasu, więc pewnie dlatego, kiedy widzę młodych ludzi, każdy z nich ma nos w smartfonie. Właściwie nie ma dziś innej formy komunikacji poza cyfrową. Bardzo mnie wzrusza, kiedy dostaję list napisany ręcznie. Może moda na pisanie listów jeszcze wróci? Tak, jak wróciła moda na winyle.
Czy to prawda, że jest pan Czechem?
- W Wikipedii jest nawet napisane czeski i polski aktor filmowy, telewizyjny i teatralny. Czeski jest na pierwszym miejscu (może to kwestia kolejności alfabetycznej), ale ja jestem Polakiem i czuję się przede wszystkim aktorem polskim, chociaż rzeczywiście w Czechach się urodziłem i wychowałem. Pochodzę z Zaolzia, mam więc dwie ojczyzny. Do Polski wyjechałem dopiero na studia. Do dzisiaj mam czeskie obywatelstwo.
Występuje pan także w czeskich produkcjach.
- Tak. Parę dni temu wróciłem z planu serialu kryminalnego, gdzie zagrałem szefa biura dochodzeniowego, a pod koniec maja zaczynam zdjęcia do trzeciego sezonu innego serialu, też nota bene kryminalnego, gdzie gram jedną z głównych ról. Cztery miesiące spędzę w mundurze.
Jak dziś wygląda pana codzienne życie? Ma pan hobby?
- Nie mam hobby, któremu się bez reszty poświęcam w wolnych chwilach. Lubimy czasami wyrwać się żoną gdzieś za miasto. Najczęściej jeździmy w góry, a najchętniej wyjeżdżamy na północ Hiszpanii, w Pireneje.
4/2016 Show