Reklama

Polak wszystkich przeskoczy

Ważne odkrycia naukowe. Sportowe rekordy. Główne nagrody na festiwalach teatralnych, filmowych, designu. Wspaniale, ale największą wygraną Polaków jest pozbycie się kompleksów. I poczucie dumy, które zaczyna nas zbiorowo ogarniać. Uwaga, tekst może zawierać śladowe ilości patosu!

"Polak, jak dać mu wolność, to wszystkich przeskoczy", napisał prawie czterdzieści lat temu Tadeusz Konwicki w powieści "Kompleks polski". Dziejowy bohater zbiorowej świadomości, ten słynny kompleks, traci na sile. Oscar dla filmu "Ida" Pawła Pawlikowskiego, korowód sukcesów reżyserów, designerów, naukowców, wreszcie wywalczony w pięknym stylu awans na Euro 2016 kadry narodowej w piłce nożnej sprawiają, że coraz częściej czujemy dumę. Skąd biorą się liczne osiągnięcia Polaków? Czyżby z nadejściem demokracji zmieniła się nasza mentalność? A może, jak pisał Konwicki, przeskakujemy wszystkich wtedy, kiedy posmakujemy wolności?

Reklama

Firma jednoosobowa

Odpowiedzi na te pytania nurtują też Joannę Kulig (szerzej znana publiczności z serialu TVP "O mnie się nie martw" i z filmu "Disco polo" w reż. Macieja Bochniaka), która wkrótce jedzie do Paryża na premierę swojego najnowszego filmu, polsko-francuskiego "Agnus Dei" (w reż. Anne Fontaine) razem z Agatą Kuleszą i Agatą Buzek. Do tej pory zagrała w kilku międzynarodowych produkcjach (m.in. w oscarowej "Idzie"). Z aktorką umawiamy się na warszawskim Mokotowie, w biurze jej agentki. W drodze na wywiad mijam Pawła Pawlikowskiego z torbą rogalików. Reżyser po latach spędzonych w Wielkiej Brytanii wrócił do Polski, mieszka nieopodal. Gdy mówię Kulig o spotkaniu z nim, rozjaśnia się.

- Paweł w dużej mierze ukształtował mnie jako aktorkę. Jest dla mnie wzorem polskości - wyjaśnia. - Wiesz, że on zna pięć języków? Nas, Polaków, reżyserował po polsku, Anglików po angielsku, Francuzów po francusku!

Kulig przypomina, że kiedyś dla naszych twórców barierą były język i granice.

- A teraz, gdy na planie spotykam się z aktorami z różnych krajów, widzę, jak znakomicie jesteśmy przygotowani do naszej pracy - opowiada. - Moja droga zawodowa jest ciekawa, bo zaczęłam przygodę z kinem międzynarodowym bez znajomości języków. Przyznaję, że miałam na tym punkcie przez chwilę mały kompleks - dodaje.

Ale kiedy kilka lat temu w Paryżu na planie filmu "Kobieta z Piątej Dzielnicy" (w reż. Pawła Pawlikowskiego) spotkała aktora Ethana Hawke’a, z którym grała ważne sceny, zagadała do niego po francusku. W ten sposób wyrównała szanse, bo on, Amerykanin, też nie mówił w tym języku zbyt dobrze. Ostatnio regularnie chodzi na lekcje do amerykańskiego lektora.

- W tym zawodzie ważny jest pewien rodzaj przedsiębiorczości - mówi.

Gdy odeszła z Narodowego Starego Teatru w Krakowie, napisała na okładce zeszytu "Firma Joanna Kulig". Potem obdzwoniła drugich reżyserów, którzy zajmują się wybieraniem aktorów do ról. I w ten sposób zaczęła grać.

- Szczęściu trzeba pomóc! - twierdzi aktorka. Pomaga mu się także poprzez wyjazdy za granicę. Tak zrobił jeden z naszych wybitnych operatorów Łukasz Bielan, który współrealizował najnowszy film o Bondzie, czyli "Spectre" (reż. Sam Mendes). Opuścił ojczyznę jako 19-latek, aby w USA uczyć się od najlepszych. Bielan pracował przy takich hitach jak "Bezsenność w Seattle" Nory Ephron i "Życie Pi" Anga Lee.

Mistrzowie i marzenia

Mary Komasa, wokalistka, kompozytorka i multiinstrumentalistka, wyruszyła z Polski za marzeniami przed dziesięcioma laty. Spotykam się z nią w jej ulubionym, modnym barze w Warszawie. Mary wieczorem gra koncert w ramach swojej trasy po Polsce i Niemczech (występowała też we Francji i USA). W marcu zeszłego roku wydała debiutancką płytę "Mary Komasa".

- Pochodzę z rodziny silnych osobowości, więc musiałam wyjechać, aby usłyszeć siebie - przyznaje. Jej braćmi są Jan Komasa, reżyser (m.in. "Miasto 44"), oraz bliźniak Szymon Komasa, śpiewak operowy, który występuje w Nowym Jorku. Rodzice pękali z dumy, kiedy o osiągnięciach braci niezależnie od siebie pisały "New York Times" oraz "Los Angeles Times". Jest jeszcze siostra Zosia, która studiuje scenografię w Mediolanie.

- W Paryżu miałam staż u jednej z projektantek i napisałam pierwsze piosenki. Szukałam swojego prawdziwego głosu - opowiada Komasa.

Zakochała się w Antonim Łazarkiewiczu, kompozytorze muzyki filmowej (m.in. "W ciemności" Agnieszki Holland), i przeniosła do niego do Berlina. Po dwóch miesiącach byli zaręczeni. Ciągle podróżują między Europą a USA. - Już po kilku dniach w jednym miejscu wariuję. Od dawna mam w domu dwie walizki. Jak jadę na krótko, biorę jedną, jak na dłużej - dwie. Jestem skrojona na miarę - kwituje ze śmiechem. Na co dzień występuje z muzykami z Niemiec, producent jej płyty pochodzi z Izraela.

- Ani moi rodzice, ani my nie mamy polskiego kompleksu niższości. Ja jestem rocznik ’85, jako dziecko miałam urodziny w McDonaldzie, a w święta oglądałam film "Kevin sam w domu" - opowiada Mary. - Byłam za mała, aby pamiętać puste półki, i może dlatego nie jestem tym obciążona.

Zmiana mentalności

Producent, reżyser i satyryk Krzysztof Materna zaprasza mnie na rozmowę do swojej firmy producenckiej na warszawskim Żoliborzu. Temat narodowych kompleksów wydaje mu się szeroki, ważny i niejednoznaczny.

- Od kiedy żyję, kultura polska była obecna na świecie i stanowiła ważny rozdział w promocji naszego kraju - opowiada. - Nawet w czasach PRL-u takie nazwiska jak Kantor, Grotowski, Tomaszewski były znane, a ich teatry odwiedzały największe festiwale - od Japonii po USA. Polska teatralna awangarda polityczna - studenckie teatry Ósmego Dnia i STU - również zbierała laury na najważniejszych festiwalach. Polska szkoła filmowa była wzorcem dla wielu twórców światowego kina, a reżyserów: Polańskiego, Wajdę, Skolimowskiego, Zanussiego, Kieślowskiego, podziwiali kinomani na wszystkich kontynentach. Krzysztof Penderecki, Mikołaj Górecki, Wojciech Kilar, Zbigniew Preisner to muzycy, których kompozycje ceni się poza granicami kraju od lat. Jeśli dodamy dramaturgów: Gombrowicza, Mrożka, Głowackiego, wybitnych jazzmanów: Urbaniaka, Namysłowskiego, Stańkę, Seiferta, to powstaje obraz potęgi polskiej kultury i jej znaczenia dla kultury światowej - kwituje.

Materna twierdzi, że niechęć do doceniania własnych osiągnięć kiedyś związana była z ustrojem, a dziś wynika z polskiego prowincjonalizmu i niechęci mediów do nagłaśniania sukcesów.

- Teraz przy otwartych granicach znacznie łatwiej "być w świecie", ale za sukcesem artystycznym muszą podążać budżety promocyjne, bez których trudno byłoby się przebić w skomercjalizowanym świecie. Dlatego tak ważny jest udział państwa w promocji Polski i Polaków. Dotyczy to nie tylko kultury, ale i innych dziedzin. A przede wszystkim ludzi młodych, bardzo utalentowanych, tylko zagubionych w globalnym świecie napędzanym przez marketing. Stąd idea wsparcia młodych i zdolnych w plebiscycie "Polacy z werwą" - dodaje.

Gala trzeciej edycji plebiscytu, którego inicjatorem jest polski koncern PKN Orlen, odbyła się w gmachu Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie w październiku 2015 r.

- Wartość finału w "Polakach z werwą" jest niewspółmiernie wysoka w stosunku do zwycięstwa w "Tańcu z gwiazdami" - uśmiecha się Krzysztof Materna, który jest pomysłodawcą, ambasadorem plebiscytu i reżyserem gali.

Każdy z laureatów jednej z siedmiu kategorii (design i architektura, innowacje w biznesie, kultura i sztuka, medycyna, nauka, ochrona środowiska, sport) otrzymuje 50 tys. zł nagrody plus... rozgłos. Zwycięzcami w kategorii design została tym razem "najbardziej tajemnicza grupa projektowa w Polsce", jak piszą o firmie Sokka. Założyło ją rodzeństwo, Katarzyna i Wojciech Sokołowscy. Specjalizują się w projektach niezwykłych pojazdów. Ich sztandarowym dziełem jest... prototyp nowego polskiego czołgu PL-01 Concept, który jest ewenementem na skalę światową. Oprócz tego stworzyli m.in. samochody wyścigowe dla firm Hyundai i Kia, ratraki śnieżne, wóz wsparcia bojowego i motocykl Hillclimber 62, a także przyrządy pomiarowe, ławki solarne dla Katowic, Mobilne Kontenery Designu czy Revital Park w Cieszynie.

Koniec upokorzenia

Wojciech (32 l.) ukończył prestiżowe studia projektowe w Turynie, Katarzyna (34 l.) była na stypendium w Mediolanie, ale wróciła do Gliwic i otworzyła studio projektowe Sokka.

- Teraz czuję się wolna, mogę robić, co chcę, i jeździć, gdzie chcę. Wtedy nie było to takie proste, wyjechaliśmy przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, co wiązało się z wieloma procedurami, wizytami w urzędach imigracyjnych, pobieraniem odcisków palców. Nawiązując do polskiego kompleksu, my nie czuliśmy się tam gorsi, ale świat był niedostępny, więc z automatu wydawał się lepszy. Po otwarciu granic okazało się, że ludzie wszędzie są podobni - ani nie mądrzejsi, ani nie ładniejsi. Ta świadomość sprawia, że kompleksy znikają! - dodaje.

Wojciech przyznaje: - Ludzi nie określa narodowość, tylko talent. Jeśli ktoś jest dobry, zaskarbia sobie uznanie środowiska. On po studiach został we Włoszech na kilka lat, był wspólnikiem w dwóch firmach, gdzie zaprojektował m.in. kaski wyścigowe dla słynnych rajdowców (Sébastiena Loeba, Roberta Kubicy). Zrezygnował z robienia doktoratu w Londynie i... dołączył do firmy siostry. Jako team osiągnęli najwięcej. Chcąc pozyskać nowych klientów - Europę mają już "opanowaną" - otwierają filię w Nowym Jorku.

- Planujemy też stworzyć w kraju duże centrum projektowe - mówią. Kiedy jadą na spotkanie z ważnym klientem, nikt się nie dziwi, że są Polakami. - Raczej, że tak młodo wyglądamy - śmieje się Katarzyna.

Prawniczka z Prudnika Karolina Gil (25 l.) też jest laureatką "Polaków z werwą" (ochrona środowiska). Założyła pierwsze w Polsce studenckie Koło Naukowe Praw Zwierząt oraz pierwszą Sekcję Praw Zwierząt Studenckiej Poradni Prawnej, która gratisowo udziela porad. Karolina to człowiek torpeda, organizuje dziesiątki konferencji, spotkań dla wolontariuszy, policji i adwokatów. Jej celem jest znowelizowanie przepisów, aby efektywniej pozwoliły pomagać zwierzakom.

- Dlaczego pokolenie moich dziadków i rodziców nie odnosiło takich sukcesów jak my? Myślę, że są dwie przyczyny: ustrój i mentalność - twierdzi Karolina Gil. - To pierwsze udało się zmienić, w mentalności zmiany zachodzą powoli. Przez lata ludzie wierzyli, że należy pracować z pochyloną głową, a sukces sam przyjdzie. Dzisiaj, oprócz rzetelnej pracy, ważne jest, aby być elastycznym, podejmować wyzwania, rozwijać się. Mam wrażenie, że u nas trudno chwalić się osiągnięciami. Zakładamy, że jeśli komuś się powiodło, to nie mogło się to odbyć uczciwie.

Baza na starcie

Najbardziej pomagają nam inni ludzie, choć z drugiej strony oni potrafią też najbardziej... przeszkodzić. Ja mam szczęście, mnie pomagają - mówi dr n. med. Michał F. Kamiński, 35-letni laureat plebiscytu "Polacy z werwą" w dziedzinie nauki, adiunkt w Klinice Gastroenterologii Onkologicznej Centrum Onkologii Instytutu im. Marii Skłodowskiej-Curie oraz w Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego w Warszawie. Zajmuje się profilaktyką i wczesnym wykrywaniem raka jelita grubego oraz badaniami endoskopowymi przewodu pokarmowego. Jest głównym autorem pracy opublikowanej w jednym z najbardziej prestiżowych magazynów naukowych na świecie "New England Journal of Medicine". Razem z zespołem wykazał, że jakość lekarskiego badania kolonoskopowego ma wpływ na ryzyko zachorowania na raka. Kamiński określił, jak mierzyć i rozwijać umiejętności lekarzy, aby zwiększyć skuteczność programów profilaktycznych. Pomógł stworzyć wytyczne w diagnostyce raka jelita grubego - są one sygnowane przez Unię Europejską i WHO.

- Aby móc pracować na sukces, na ogół konieczne jest posiadanie pewnej minimalnej bazy na starcie - mówi Kamiński. - Mam na myśli dostęp do technologii, wiedzy, środków finansowych. Z drugiej strony, zbyt łatwa możliwość korzystania z tych dóbr może być ciężarem. Gdzie jest granica między minimum a nadmiarem - nie wiem...

Wolność bez granic

Co decyduje o tym, że film odnosi sukces międzynarodowy? - Albo zrobisz coś, co ludzi poruszy i w nich zostanie, albo coś, co przeminie - mówi aktor Wojciech Mecwaldowski. - Wydaje mi się, że przede wszystkim decyduje o tym sam twórca i to, co ma do powiedzenia. Do tego dochodzi mądre promowanie, które jest niezbędne, żeby świat o dziele usłyszał. Aktor uważa, że w Polsce żyje wielu wybitnych artystów. Może dzięki temu, że wreszcie ruszyli poza granice kraju, jest coraz lepiej.

- Tworząc, myślą trochę szerzej, przez to wiedzą i widzą więcej - precyzuje. - Może też przychodzi moment w naszej świadomości, że chcemy coś przekazać. Coś, co jest wartościowe, szczere i nasze. Kompleksy zawodowe to brak wiary w siebie. Kluczem jest być wiernym sobie jako twórcy i dokładnie wiedzieć, czego się chce. Eksperci twierdzą, że polskie kino przeżywało zapaść z powodu struktury organizacyjnej i finansowania. Dopiero Polski Instytut Sztuki Filmowej zmienił ten stan rzeczy.

- A ja myślę, że polskie filmy, które zaczęły "wyjeżdżać" za granicę - czy to "Dziewczyna z szafy" Bodo Koxa, czy "Płynące wieżowce" Tomka Wasilewskiego - łączy jedno: są osobistą, przemyślaną wypowiedzią artystyczną. Polscy twórcy wypracowali język, który jest doceniany na świecie - twierdzi aktor Bartosz Gelner, związany z Nowym Teatrem w Warszawie.

Cieszył się, gdy blisko trzy lata temu pojechał z filmem "Płynące wieżowce" na jeden z najważniejszych festiwali filmowych na świecie - Tribecę w Nowym Jorku. Tamtejszy pokaz był jednocześnie międzynarodową premierą polskiego filmu. Ostatnio Gelner z zespołem jeździ po Europie z głośnym spektaklem "Francuzi" (w reż. Krzysztofa Warlikowskiego).

- Lubię grać za granicą, bo nie czuję piętna warszawskiej publiczności. Tam mogę totalnie odlecieć! Reakcje widzów są bardzo różne. Francuska widownia jest niejednoznaczna, niektórzy krzyczą: "C’est génial!", inni ledwo klaszczą. Szkoda, że tak mało mówi się u nas o tym, że spektakle Krystiana Lupy, Krzysztofa Garbaczewskiego czy Krzysztofa Warlikowskiego grane są na całym świecie! Cała sztuka polega na tym, że opowiadana historia musi być uniwersalna - mówi Gelner. Wspomina, jak na festiwalu w słowackiej Nitrze pokazali "Apokalipsę" w reż. Michała Borczucha.

- Reakcje na ten spektakl były szalenie żywiołowe. Rzecz dotyczy imigrantów, którzy falami napływają do Europy, a to przecież palący temat. Spodobało im się, że tak odważnie o tym mówimy.

Parametr szczęścia

O receptę na pozbycie się polskiego kompleksu proszę Oskara Ziętę, wynalazcę, designera i architekta, którego projekty brytyjski magazyn "Wired" nazwał meblami przyszłości. Stołek Plopp Włosi uznali za ikonę designu.

- Wykładam na kilku artystycznych uczelniach i, chcąc dać młodym wskazówki, zastanawiam się, jak dotarłem do tego miejsca - mówi Zięta. Właśnie wrócił z Nowego Jorku do Wrocławia, gdzie mieści się siedziba jego firmy (drugi oddział znajduje się w Zurychu, a firma produkcyjna - w Zielonej Górze). Tylko w 2014 roku miał 17 międzynarodowych wystaw, w tym w Mediolanie, Nowym Jorku, Wiedniu.

- Żyjemy w fantastycznych czasach, pełnych odkryć. Moim zdaniem trzeba mieć w sobie element bezczelności, by coś osiągnąć. Ja miałem. Już na studiach na Politechnice Szczecińskiej (kierunek urbanistyka i architektura) pracował w biurze projektowym, aby zarobić na czynsz. Studia skończył z wyróżnieniem, dostał stypendium w jednej z pięciu najlepszych szkół designu na świecie, w Zurychu. - W Szwajcarii Polacy są najlepiej wykształconą mniejszością narodową - podkreśla. Nie miał więc kompleksów, czuł dumę.

- Myślę, że w osiągnięciu sukcesu, niezależnie od dziedziny i szerokości geograficznej, najważniejszym parametrem są... "robotogodziny" - precyzuje architekt. - Biorąc pod uwagę ilość pracy, powinienem być na emeryturze. Ale ważny jest też parametr szczęścia. Zgłoszenie do Zurychu wysłałem po czasie. Znajomi ze studiów uznali, że nie ma już co próbować. A ja się uparłem i wygrałem.

O tym parametrze szczęścia świadczy też przykład Michała Znanieckiego, wybitnego reżysera operowego, który zrealizował ponad 200 spektakli na całym świecie. Wyruszył na studia do Bolonii, gdzie dzięki "żywiołowemu" uczestnictwu w wykładzie został asystentem Umberta Eco. Na studiach pracował jako bileter w La Scali, jednocześnie godzinami studiował partytury, historię muzyki, archiwa. W ten sposób przez przypadek odkrył trzeci, zaginiony akt opery "La bella molinara" Paisiella. Z tego powodu na debiut młodziutkiego, nieznanego Polaka w słynnej La Scali przyjechały ważne persony. W świecie opery stał się sławny.

- Czuję, że my, którzy wychodzimy z naszą twórczością poza granice Polski, jedziemy na jednym wózku. Wspieramy się - choć często nie znamy się osobiście - przygotowując sobie nawzajem dobry grunt - mówi Mary Komasa.

Jedna z jej piosenek znalazła się na soundtracku do amerykańskiego serialu "Dziecko Rosemary" w reż. Agnieszki Holland. - Byłam akurat w USA, pracowałam nad teledyskiem. Dostałam informację, że pod uwagę brane są moje dwie piosenki. Oprócz mnie płytę wysłała... Norah Jones, światowej sławy wokalistka. A wybrali właśnie mnie!

Tu zaszła zmiana

- Mimo wszystko jesteśmy narodem indywidualistów. W takich dziedzinach, gdzie ma to znaczenie, nie potrzebujemy pomocy, wystarczy wykazać się własnym talentem, niepopsutym przez rodziców czy nauczycieli, i trafić na szczęśliwy zbieg okoliczności - mówi Krzysztof Materna. - Najtrudniej osiągać nam sukcesy zbiorowe. Bo na czym polega fenomen Adama Nawałki, trenera piłkarskiej kadry narodowej?

Zdaniem Materny właśnie na stworzeniu z grupy indywidualistów zespołu. On sam jako reżyser spektaklu "Czas nas uczy pogody" (Och-Teatr w Warszawie) zebrał grupę seniorów debiutujących na scenie. - Postąpiłem jak Nawałka, zapowiadając, że gwiazdorstwo zakończy współpracę. To są przykłady na zmianę mentalności.

Joanna Kulig ceni granie do jednej bramki ponad podziałami narodowymi. - Rok temu na plan filmu "Agnus Dei" do małego mazurskiego miasteczka przyjechała francuska ekipa. Wieczorami, po pracy, siadaliśmy przy winie, oni śpiewali nam Edith Piaf, a my im - Ewę Demarczyk. Bez kompleksów wymienialiśmy się doświadczeniami kulturowymi. Francuzi byli zawstydzeni, że na początku traktowali nas nieco z góry. Wybaczyliśmy im - śmieje się aktorka.

Magdalena Kuszewska

PANI 2/2016

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy