Polska jest w stanie katastrofy demograficznej
- Program 500+ na pewno nie przyniósł podwyższenia poziomu dzietności w Polsce. Nadal w naszym kraju funkcjonuje model rodziny małodzietnej - tłumaczy prof. Krystyna Slany, socjolożka i demografka społeczna. - Jesteśmy zatem tak naprawdę w stanie katastrofy demograficznej.
Magdalena Tyrała: Jaka jest kondycja polskiej rodziny?
Prof. Krystyna Slany, socjolożka, demografka społeczna: - Bez wątpienia współczesne rodziny przechodzą głębokie i radykalne przemiany jakościowe będące wynikiem oddziaływań różnych czynników odnoszących się między innymi do uwarunkowań ekonomicznych, społecznych, ale i przemian seksualności, intymności, miłości, odpowiedzialności i wzajemnej troski, a także równości w relacjach i znaczenia samej jednostki. Rozwój idei małżeństwa partnerskiego, a przed wszystkim czystej relacji (w rozumieniu A. Giddensa - przyp.red.), sprzyja umacnianiu autentyczności, wolności, znaczenia emocjonalnej zażyłości i czerpania z niej satysfakcji, co wcześniej było przecież nie do pomyślenia. Różne są zatem oblicza tej kondycji i jej oceny. Zależy jakie aspekty będziemy analizować - czy materialne, mieszkaniowe, zdrowotne, jakości życia i czerpanej satysfakcji czy trwałości.
Jak to zmieniło tworzone przez Polaków związki?
- Otóż życie w ponowoczesności nie sprzyja m.in. trwałości związków, zmieniają się poglądy na możliwości rozerwania relacji potwierdzonej normami religijnymi i prawnymi. Pojawia się wyraźna liberalizacja poglądów w tym zakresie. Według badań CBOS tylko 13 proc. społeczeństwa reprezentuje stanowisko rygorystyczne co do nierozerwalności małżeństwa. Koniec małżeństwa nie wiąże się już jednak z głębokim kryzysem, utratą tożsamości. Wielokrotne zadzierzgiwanie związków i poszukiwanie definiowanych indywidualnie satysfakcji staje się coraz częstsze. Wielu uważa, że ma prawo być szczęśliwym i dążyć do szczęścia. Nawet kosztem małżeństwa, jeśli ono go unieszczęśliwia.
- Wielu ludzi twierdzi, iż dokonuje w ten sposób pozytywnych zmian w swoim życiu, dzięki temu dobrze radzi sobie z konsekwencjami rozwodu i separacji. Oddzielenie od przeszłości i wybór przyszłości zakłada jednakże zmaganie się z tworzeniem nowej koncepcji siebie i dawanie sobie szans na nowe relacje. Ludzie coraz częściej poszukują natychmiastowej narcystycznej gratyfikacji, co sprawia, że intymne relacje często rozpadają się na tymczasowe, krótkotrwałe, epizodyczne związki.
Ale trzeba wyraźnie podkreślić, że jest bardzo wiele związków trwałych, zadowolonych ze swojego życia rodzinnego na co m.in. wskazują nasze badania realizowane w ramach projektu badawczego "Równość płci i jakość życia. Rola równości płci w rozwoju w Europie na przykładzie Polski i Norwegii".
Zatem coraz częściej się rozwodzimy?
- Ogromna liczba małżeństw w krajach zachodnich, a także w Polsce kończy się rozwodem. Na 1000 nowo zawartych małżeństw w 2019 roku przypadło 330 rozwodów (mamy pewien spadek w porównaniu do lat poprzednich), podczas gdy w roku 2000 wskaźnik ten wynosił 281. Od 2004 roku rozpadło się ponad 1121 tys. rodzin. Rozwodzą się najczęściej osoby posiadające małoletnie dzieci (ok. 60 proc). Posiadanie dzieci nie jest zatem gwarancją trwałości związku. Odsetek małżeństw pierwszych spada i wynosi ok. 80 proc., co oznacza wzrost małżeństw powtórnych (Rocznik Demograficzny 2019) i utrwalanie tendencji w zakresie różnorodności rodzin, na przykład tworzenie się rodzin patchworkowych, kohabitacji, rodzin z wyboru (jednopłciowych).
Z czego wynika ten wzrost odsetka małżeństw powtórnych?
- Ten wzrost odsetka małżeństw powtórnych pojawił się w Polsce już po transformacji. Ludzie zwyczajnie nie chcą być sami po tym, gdy ich pierwsze małżeństwo się nie udało. Coraz większe dla nich znaczenie ma dobra relacja, zażyłość intymna, satysfakcja ze związku. A sposób ich łączenia się w pary przybiera różne formy.
Czy Polacy obecnie często decydują się na separację?
- Separacja jest dla osób, które nie chcą się rozwodzić, dla osób religijnych. Została wprowadzona w roku 1999. Jednak rzadko jest praktykowana, gdyż nie daje możliwości ponownego zawarcia związku małżeńskiego. Dlatego najpopularniejszy jest rozwód lub unieważnienie małżeństwa. Przypomnijmy, rocznie mamy ok. 65 tys. rozwodów, a separacji ok. 1200. Ludzie chcą się rozwieść, aby wejść w nowy związek. Dotyczy to przede wszystkim mężczyzn. I zazwyczaj to oni wchodzą w związki powtórne. Najczęstszy typ związków powtórnych tworzą rozwiedziony z panną i rozwiedziony z rozwiedzioną.
Dlaczego przede wszystkim mężczyźni?
- Często mają już nowe partnerki, są zaangażowani w nowe relacje, a kobiety zazwyczaj zostają same po rozwodzie, ale z dziećmi. Budowanie nowych relacji nie jest łatwe. Znajdują się w zdecydowanie gorszej sytuacji emocjonalnej, ekonomicznej, społecznej. To są złożone kulturowe uwarunkowania statusu i roli płci. Doświadczanie krzywdy sprawia, że wnoszą pozew do sądu, choć najczęstsze są decyzje sądu bez orzeczenia o winie, a następnie z winy męża. Bardzo często wymienianymi powodami rozpadu związków są niezgodność charakterów, zdrada, alkoholizm.
Co kryje się pod hasłem "niezgodność charakterów"?
- Moim zdaniem przede wszystkim rozmijające się oczekiwania partnerów co do związku, podziału pracy, wsparcia i bezpieczeństwa. Świadomość kobiet ciągle wzrasta, podnoszą się ich oczekiwania co do jakości życia małżeńsko-rodzinnego i równości w rodzinie. Coraz częściej postrzegają one małżeństwo jako projekt egalitarny, partnerski, dający wiele satysfakcji. Podczas gdy dla mężczyzn taki projekt nie zawsze jest łatwy do realizacji w związku z nowym podziałem zadań, prac w rodzinie. Wynika to z mocno zakorzenionych w nas tradycyjnych schematów, których konsekwencją jest przeciążenie kobiet obowiązkami rodzinnymi, czynienie ich menadżerkami rodzin . Większość Polek jest również współżywicielkami rodzin, pracują zawodowo i wypracowują także bezpieczeństwo ekonomiczne na swoją starość. Znaczenie partnerstwa i symetrycznego rodzicielstwa wydaje się być krytycznym punktem w zmianie praktyk rodzinnych. Oczekują, by mężczyźni angażowali się w opiekę nad dzieckiem w takim samym stopniu, jak one same. Nie bez przyczyny mówi się, że kariera ojcowska jest obecnie najważniejszą karierą życiową mężczyzny. Do nie tak dawna była nią praca.
- Z naszych, wspomnianych już badań wynika, że zdecydowana większość respondentów (zarówno kobiet, jak i mężczyzn) uważa, że równość płci jest na tyle ważną wartością, że powinna być przekazywana w rodzinach oraz, że kobiety i mężczyźni powinni dzielić się obowiązkami domowymi po równo, w równej mierze powinni brać odpowiedzialność za finansową stabilność rodziny. Jednak, kiedy przychodzi do opieki nad dziećmi oraz uznania ważności pracy mężczyzn nad pracą kobiet, te pro-równościowe poglądy nie są już takie silne. Aż 64 proc. mężczyzn i 57 proc. kobiet - a więc zdecydowana większość - uważa, że to na kobietach spoczywa ostateczna odpowiedzialność za dom rodzinny. Co więcej 37 proc. kobiet i 46 proc. mężczyzn uważa za słuszne, kiedy kobieta rezygnuje ze swojej kariery, wspierając męża w jego karierze, i aż 75 proc. kobiet i 78 proc. mężczyzn uważa, że matki małych dzieci (do 3 lat) nie powinny pracować zawodowo. Badania pokazują, że większość prac organizacyjnych, porządkowych i wychowawczych w rodzinach wykonują kobiety, co oznacza, że życie rodzinne nie istnieje bez pracy domowej kobiet.
- Jeśli jednak spojrzeć na porównanie danych z rodziny pochodzenia i rodziny własnej, podkreślić należy pewne widoczne zmiany pokoleniowe. Doświadczenie równości w rodzinie pochodzenia staje się kluczowe dla demokratyzacji rodziny i praktykowania w niej równości. I tak z pokolenia na pokolenie zwiększa się odsetek osób, które deklarują, że poszczególne czynności wykonywane są wspólnie. Na przykład w kwestii opieki, dwukrotnie zwiększył się odsetek zaangażowanych mężczyzn (z 4 proc. do 8 proc., a z 13 proc. do 45 proc). zwiększyła się liczba rodzin, w których opiekę nad innymi wykonuje się wspólnie. Przy czym nadal w 45 proc. związków, opieka pozostaje jedynie lub w dużej mierze w gestii kobiet.
Rozwód nie jest jednak w Polsce najczęstszą przyczyną rozwiązania małżeństwa.
- Nie jest. Rodziny polskie są dekonstruowane głównie przez śmierć partnera, czyli męża. To jest najczęstsza przyczyna rozpadu małżeństwa. Mamy więcej rozwiązanych małżeństw niż zawiązanych. To oznacza, że te które są rozwiązywane przez śmierć partnera lub partnerki rosną.
Czyli tych, które są zawierane, jest stosunkowo mniej? Rzadziej wybieramy formalizowanie związków?
- Najczęściej formalizowane związki, są to związki wyznaniowe. Rocznie jest ich prawie 180 tys. Ta mała liczba zawieranych małżeństw wynika przede wszystkim z faktu, że demograficznie zasoby są kruche. Mamy teraz na rynku matrymonialnym ludzi, którzy urodzili się w czasie pierwszej depresji demograficznej, czyli w latach 90. Miał być wielki wyż, przyszła transformacja, zniszczyła rynek pracy, ruszyła wielka emigracja z kraju, a współczynnik dzietności wynosił 1:1. Polki przestały rodzić dzieci, właśnie w ten sposób zareagowały na kryzys. Trudno jest mieć dzieci, kiedy nie mamy pracy, mieszkania, bezpieczeństwa socjalnego. Interesujące jest, że poza granicami migrantki rodzą dzieci i obserwuje się polski baby boom. Migrantki, które wtedy wyjechały, rodzą dzieci, bo mają poczucie bezpieczeństwa finansowego, które umożliwia prawidłowe funkcjonowanie rodzinie (odsyłam do badań naszego projektu TRANSFM.
A jak jest obecnie z dzietnością w naszym kraju? Program 500+ działa i notujemy spektakularne wzrosty?
- Program 500+ na pewno nie przyniósł podwyższenia poziomu dzietności w Polsce. W moim przekonaniu jest traktowany raczej jako zapłata za prace reprodukcyjne kobiet, nie zaś bodziec do prokreacji. Czekamy na dane za rok 2020, jak pandemia wpłynęła na prokreację. W moim otoczeniu bardzo wiele kobiet jest w ciąży. Przypomnę, że wielkie zamknięcie społeczeństwa w okresie stanu wojennego, w okresie ogromnego kryzysu ekonomicznego i politycznego zrodziło duży baby boom. W latach 1983-1984r rodziło się ponad 700 tys. dzieci (co było wyzwaniem w okresie transformacji dla edukacji, runku pracy i emigracji).
- Nadal w naszym kraju funkcjonuje model rodziny małodzietnej. Odsetek rodzin wielodzietnych jest bardzo niski (ok. 16 proc.). Czekamy na nowy spis powszechny w 2021 roku, dzięki któremu będziemy mogli podać nowe dane o rodzinach. Współczynnik dzietności, na którym obecnie się opieramy, jest jednak podstawową miarą rozwoju biologicznego. To na jego podstawie buduje się prognozy biologiczne rozwoju ludności. Jest on w tej chwili na bardzo niskim poziomie. Wynosi 1,4, a to oznacza, że przeciętna Polka rodzi nieco powyżej jednego dziecka. By była prosta odnawialność społeczeństwa, powinien wskazywać ponad 2,1. Jesteśmy zatem tak naprawdę w stanie depresji demograficznej. Społeczeństwo polskie dramatycznie się starzeje. Prognozy demograficzne zakładają czarny scenariusz w zakresie wyludnienia, najintensywniejszego starzenia się społeczeństwa, konsekwencji migracji i najniższej dzietności. Aktualne wydarzenia demograficzne pozwalają wnioskować o przyszłości; zjawiska, które zachodzą teraz, będą miały swoje skutki w ciągu przynajmniej 100 lat.
Program 500+ miał zagwarantować rodzinom to bezpieczeństwo finansowe. Dlaczego zatem wskaźnik dzietności w ogóle ani drgnie?
- Ludzie są świadomi kosztów, jakie generuje rodzina, posiadanie dzieci. A jak mówił Gary Becker, noblista z zakresu ekonomii, "rodzice chcą mieć dzieci wyższej jakości", czyli te lepiej wykształcone, odżywione, zabezpieczone. Im więcej dzieci, tym większe koszty rodziny. Niemożność sprostania własnym oczekiwaniom powoduje ten mały wskaźnik.
Zobacz również:
Hania ma 17 miesięcy i SMA1 - rdzeniowy zanik mięśni. Innowacyjna terapia genowa kosztuje ponad 9 milionów złotych. Środki potrzebne są jak najszybciej, bo warunkiem przystąpienia do leczenia jest rozpoczęcie go przed ukończeniem drugiego roku życia. Niestety, w prowadzonej od sześciu miesięcy zbiórce, nadal brakuje ponad czterech milionów złotych.
JEŚLI MOŻESZ, WESPRZYJ ZBIÓRKĘ: www.siepomaga.pl/haneczka
Przeczytaj historię Hani: Bez terapii genowej Hania nie ma szans. Pomóż dokończyć zbiórkę