Pomieszanie z poplątaniem
Małżeństwo... to słowo było dla mnie przed ślubem równoznaczne ze wsparciem, rozmową, wspólnymi chwilami chociaż przy niedzielnym śniadaniu. I to właśnie w ten dzień mamy czas na wspólny posiłek. Ale jednak nie, niedziela nie będzie dla nas....
Praca i pogoń za pieniądzem. Wiadomo, kazdy chce żyć na jakimś poziomie. Z jednej strony pieniędzy nie brakuje ale pracujemy 6 dni w tygodniu. Kiedy bralismy slub nie cały rok temu marzyłam sobie o takim niedzielnym sniadaniu, kiedy mamy czas na pogadanie, zjedzenie na spokojnie śniadania i kiedy mozemy się nie śpieszyć. Ale jest inaczej.
Po ślubie zamiszkaliśmy przez ścianę z teściami i bratem męża (starym kawalerem). I niedziela wygląda tragicznie. Dosłownie. Wstajemy sobie troszkę później niż zwykle. Zazwyczaj zanim zaścięlę łóżko męża już nie ma. A gdzie jest nasuwa się pytanie. Poszedł po bułki na sniadanie? Odpowiedź brzmi nie. Może poszedł po swierzego pomidorka do ogródka na śniadanie? Też nie. A gdzie? Poszedł do brata na kawę. A ja zostaję w domku sama. Ścielę łóżko, wstawiam wodę na herbatę i łudzę się, że zaraz przyjdzie i zjemy razem. Zaczynam jeść śniadanie i z każdym łykiem herbaty i kęsem kanapki łykam kolejne łzy. Łzy samotności, nerw, goryczy i odstawienia na dalszy tor. CZuję się poźniej przez cały dzień jak maszynka do gotowania, sprzątania i sexu. A po tak rozpoczętym dniu nawet sex nie przynosi radości. I jak tu się starać o dzieciątko? Mam wrażenie, że w niedzielę zyjemy w takim trójkącie, mąż+żona+brat męża. Gdzie to ja jestem w najgorszej pozycji.
Ale mąż wraca z kawy zdziwiony, że już obiad "bo on dopiero wypił kawę i dla niego to zawcześnie na obiad". I siada przed komputerem. Allegro i dział moto to Jego raj. Próbuje pogadać i słyszę " niunia za chwilę bo trafia sie auto X z rocznika Y w super hiper cenie ". To po co ja w tym związku? Żeby funkcjonować jak wyżej wymieniona maszynka? Może allegro wystarczająco zaspokoi męskie potrzeby? Strasze go w niby w żartach, że schowam modem i że wtedy przypomni sobie o żonie. To słyszę "a schowaj i tak wolny jest . I tak mam zamiar wziąć szybszy". I jak grochem o ścianę. Pytam kilka razy dziennie : pogadamy? I słyszę " za chwilę". To można wyjśc z siebie. A nie był taki. Zmienił się tak w ciągu ostanich trzech miesięcy. Od kiedy zaczął handlować autami.
I powiem bez ogródek- do takiego domu nie chce się wracać. Kiedy wracasz i czujesz,że mąż ma cie głęboko między pośladkami. Wolę siedzieć w pracy po 12 godzin.
Nie zrozumcie,że chcę być traktowana jak królewna, wokół której kręci się świat. A mąż skacze wokoło i podtyka co lepsze kąski. Ale niech będzie normalnie. Ha , słowo zagadka. Co to znaczy normalnie? To znaczy mieć chciaż 5 minut dziennie na pogadanie albo na pomilczenie razem, na przytulenie tak poprostu bez upominania się 'może by przytulił żonę przed zaśnięciem?'. Ktoś po przeczytaniu pomysli : kobieto powiedz wprost co ci leży na watrobie i juz po sprawie. Ale jest tez problem ze mną tzn duszę w sobie wszystko. Od zawsze. Teraz mam wrażenie, że coraaz bardziej zamykam się w sobie. A co za tym idzie oddalamy sie od siebie. Ale dlaczego nie cały rok po ślubie takie problemy? Czy ja jestem jakaś psychiczna, nienormalna i chora na umysle? Powiedzcie mi.
Niedługo jedziemy na wakacje. Mam wrażenie,że jade na te wakacje z coraz bardziej obcym mężem. Boję się, że to nie będą wakacje tylko szkolenie z atrakcyjności, spalania i średniej ceny spotkanych po drodze aut. A ja chce pogadać, że chcę juz mieć dziecko (bardzo bardzo bardzo), że mam chore nerki. Bo chyba nie dotarło jak mówiłam,że mam zapalenie i kwalifikuje sie do szpitala i chyba nie zauwarzył, że chodziłam na wpół zgięta i łykałam leki, które manifestacyjnie położyłam obok komputera. I chyba nie zdziwiło go,że kilka dni byłam na zwolnieniu.
Ale jestem dobrej mysli, bo pracuję nad sobą żeby wyrzucić to wszystko z siebie. Nie krzykiem, tylko spokojnie. Bo krzykiem nic nie wskóram. Nikt nie lubi kak się na niego krzyczy.
Trzymajcie kciuki za moje małżeństwo. Mam nadzieję,że te wakacje odnowia nasze uczucie i zbliżą . Buźka.