Reklama

Porządek musi być

Bieganie z odkurzaczem, ścierką, mopem? Mateusz Damięcki przyznaje, że sprzątanie to… jedna z jego pasji. Nie chodzi o pedantyczne umiłowanie czystości. „Istnieje związek między tym, co wokół mnie, a tym, co w mojej głowie. Czystość uszlachetnia!”

Twój STYL: Przyznaje pan, że jest tą osobą w rodzinie, która sprząta na własne życzenie. Bieganie ze ścierką to męskie zajęcie?

Mateusz Damięcki: - Podział na zajęcia "męskie" albo "kobiece" jest anachroniczny. To stereotypowe myślenie. Jestem facetem, czuję się męski, a lubię porządek. Musi mnie otaczać ład, inaczej nie umiem się skupić. Gdy jednak zaczynam sprzątać, ta czynność potrafi pochłonąć mnie w stu procentach. I to czasami utrudnia życie! Na przykład: mam wyjść z domu, ale w korytarzu stoi skrzynka z rzeczami, którą wożę w samochodzie, więc idę z nią do auta. Ale odkładając skrzynkę do bagażnika, zabieram z niego butelki po soczkach i kilka ubranek syna, o których zapomniałem. Z ubrankami robię kurs do łazienki, ale wyrzucam po drodze śmieci z auta do odpowiednich pojemników na odpady w garażu. W łazience szafkę z koszem na pranie otwieram jak puszkę Pandory - rzeczy kolorowe leżą z białymi! Trzeba posegregować. Efekt domina trwa. Pięć godzin później nadal jestem w wirze porządków, a muszę przecież wyjść
 do teatru...

Reklama

Czy pan... konsultował się z kimś w tej sprawie?

- Niejeden psychiatra powiedziałby: nerwica natręctw. Ale sprawa jest bardziej złożona. Istnieje związek między tym, co wokół mnie, a tym, co w mojej głowie. Przyznaję jednak, że czasem trudno mi odróżnić rzeczy ważne i pilne od nieważnych i niepilnych. Zna pani matrycę Eisenhowera? Trenerzy zarządzania zapożyczyli od niego pewną technikę: dzieli się kartkę papieru na cztery części, jedną zajmują zadania ważne i pilne, te należy wykonać jako pierwsze, potem ważne i niepilne, następnie nieważne, ale pilne - jak dzwoniący telefon, no i w końcu nieważne i niepilne. Bywa, że potrzeba porządkowania plasuje się w czwartej ćwiartce, a mimo to odsuwam dla niej sprawy z ćwiartki pierwszej. 

To może komplikować życie.

- Ta mania porządkowania przybiera czasem kłopotliwe formy. Ostatnio siedziałem na planie i czekałem na naklejenie peruki. Nagle dostrzegam klej w pojemniczku. Brzegi słoiczka całe się lepią, brudny gwint nie spełnia swojej funkcji. I przez godzinę, w trakcie której "robiono mi fryzurę", wyczyściłem cały słoiczek i nakrętkę też. Dokleiłem fragment etykietki, bo odpadała. Efekt: słoiczek jak nowy, i działa jak powinien. Chyba wzbudziłem lekki popłoch w ekipie charakteryzatorów. Ale gdybym tego nie zrobił, to zakłócałoby mi to spokój. 

Skąd się to u pana wzięło?

- Po mamie. Pamiętam z dzieciństwa scysje o zaginione nożyczki. Mama trzymała je w szufladzie starej komody od babci. Otwierała tę szufladę i... "Dlaczego nożyczki nie na swoim miejscu?! Jak coś bierzecie, odkładajcie tam, gdzie leżało. Odkąd pojawiliście się na świecie, nic nie można znaleźć!" - słyszeliśmy to z Matyldą ciągle. Gdy chcieliśmy zrobić mamie niespodziankę, pucowaliśmy łazienkę na glanc. Szorowaliśmy gąbeczką fugi. W kuchni nie było okapu i wszędzie zbierał się tłusty osad, konstruowaliśmy więc z siostrą przyrządy, by wyciągać ten brud z trudno dostępnych miejsc. Mama wracała z pracy, a tu czysto jak nigdy. Wiem, że sprawiało jej to przyjemność, bo ona także lubi porządek. Była z nas dumna. Chwaliła się koleżankom. 

Nie jest panu wstyd przyznawać się do takiej szajby? Rozumiem u mężczyzny słabość do sztuk walki, szybkiej jazdy, ale mycie fug gąbeczką?!

- Wręcz przeciwnie. Wstyd by mi było, gdyby brudne ciuchy wysypywały się w łazience na podłogę, w zlewie zalegały resztki jedzenia, a w wannie był brudny osad. Czystość to filozofia - jest szlachetna i... uszlachetnia. To przeświadczenie też wyniosłem z domu. Czasem, przyznaję, bywało absurdalnie: przed świętami mama zapraszała do nas panią do pomocy w porządkach, ale najpierw kazała mnie i siostrze... posprzątać. Żeby pani nie przeraziła się bałaganem.

Jak pana żona to znosi?

- Moja pedanteria popsuła niejedną romantyczną kolację. Bo ugotowałem spaghetti, zapaliłem świece, ale nie byłem w stanie usiąść i czerpać przyjemności
 ze wspólnego posiłku z kochaną kobietą, dopóki nie pościerałem blatów, nie wyszorowałem garnków. Gdy się poznaliśmy, postawiłem sprawę jasno: ja będę dbał o czystość, mam na tym punkcie bzika, więc sprzątam. Tak jest uczciwie. Nie mogę oczekiwać, że żona będzie dostosowywała się do moich - co tu dużo mówić - dość wyśrubowanych standardów.

Ma pan syna. Dziecko wywraca do góry nogami nie tylko życie, ale i dom.

- Nic podobnego! Sprzątając razem, bawimy się. Układamy wspólnie książki na półkach, a ja w trakcie opowiadam Frankowi coś o tych książkach. Ostatnio zaskoczył mnie, gdy pojawił się w korytarzu z miotłą i uśmiechem na buzi.

Nie boi się pan, że syn też odziedziczy "bzika"?

- To chyba nie jest najgorszy bzik do odziedziczenia... (śmiech) Dla mnie sprzątanie jest jedną z pasji. Nie jedynym, ale ważnym sposobem na odstresowanie się. Świat jest wystarczająco nieprzewidywalny i szalony, by dorzucać do niego swój chaos. Gdy poukładam jego mały skrawek, od razu mi lepiej. Gdyby inni myśleli podobnie? Chyba wszystkim żyłoby się przyjemniej w zadbanym i czystym  świecie.

 Rozmawiała Beata Biały

 Twój STYL 12/2019

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama