Powiem krótko: Walczę!
Odważnie wyznaje: „Wypadłam z obiegu” i cieszy się z roli w nowym show. Zapytaliśmy aktorkę, czy zazdrości mężowi sukcesów i dlaczego Prozak daje jej tyle radości...
Została pani trenerką w "Małych gigantach". Wygląda na to, że wraca pani do telewizji?
Aneta Todorczuk-Perchuć: - Poza "Na dobre i na złe" rzeczywiście ostatnio nie można mnie było często oglądać, za to realizowałam się aktorsko w teatrze, grając np. monodram w teatrze Polonia. Na brak zajęć nie narzekałam, ale zatęskniłam za telewizją. Dlatego gdy przyszła propozycja roli opiekunki w "Małych gigantach", nie wahałam się ani chwili. Jestem bardzo podekscytowana, chociaż wiem, że to nie będzie bułka z masłem.
- Naszym zadaniem będzie wesprzeć dzieci, dać im poczucie bezpieczeństwa, ale też pokazać, z czym wiąże się występ w telewizji, że nie musi on kojarzyć się ze stresem. Oczywiście najgorszym momentem będzie chwila, gdy któreś z nich odpadnie. Chcę ich wspierać, być dla nich taką dobrą ciocią. Zaraz po castingu wzięłam swoją grupę za ręce i powiedziałam, że tworzymy drużynę, ale przede wszystkim mamy się dobrze bawić. Tłumaczyłam, że nie myślimy o żadnej rywalizacji.
Czyli atmosfera jest dobra?
- Jest cudownie, dzieciaki są fantastyczne. Niektóre mają już duże doświadczenie, bo występowały na konkursach, festiwalach czy w "Mam talent", więc rozumieją, o co chodzi. Świetnie tańczą, śpiewają.
A jak Kuba Wojewódzki radzi sobie z dzieciakami?
- Kuba Wojewódzki to showman z ogromnym doświadczeniem, poczuciem humoru i wyjątkową inteligencją - wiedzą o tym też dzieci. Maja Hołowacz, jedna z uczestniczek show, twierdzi nawet, że przegada Kubę... Raczej nie martwiłabym się o niego, czy sobie poradzi. "Mali giganci" to program, w którym bohaterami są dzieci, więc na pewno wszyscy jurorzy mają przede wszystkim ich dobro na uwadze. Zresztą składy jury zawsze są tak dobierane, że są osoby, które mają studzić atmosferę, i osoby, które mają ją podgrzać.
Prywatnie jest pani mamą. To na pewno pomoże w relacjach z dziećmi.
- Na pewno nie zaszkodzi. Chociaż inaczej jest być mamą, a inaczej jest zajmować się obcymi dziećmi. Wypełniałam ostatnio ankietę na stronę "Och-Teatru" i na pytanie: "Jakiego zawodu nie mogłabyś wykonywać?", odpowiedziałam: "Przedszkolanki". Gdy zadzwonił telefon z programu, strasznie się uśmiałam, bo moja dwójka wrzeszcząca w domu jest wystarczająco trudna do opanowania. Zawsze się zastanawiałam, jak opiekunki w przedszkolach wytrzymują ten straszny hałas? Z drugiej strony jestem matką, która kocha swoje stadko, i która zrobi dla niego wszystko. Nie bez kozery mój monodram w teatrze Polonia nosi tytuł "Matka Polka terrorystka" (śmiech).
Zosia i Staś nie chcieli wziąć udziału w talent show?
- Na razie nie mają takich pomysłów, a my z mężem nie mamy ciśnienia, by je do czegokolwiek zmuszać. Oczywiście rolą rodzica jest dostrzeganie, w którym kierunku dziecko się rozwija i pomaganie mu w pielęgnowaniu i rozwijaniu talent. Obserwuję swoją dwójkę. Gdy Zosia powiedziała, że chce spróbować swoich sił w dubbingu, zabrałam ją do studia. Wiedziałam, że tam jest bezpiecznie i fajnie. Spodobało się jej i od czasu do czasu tam wpada. Próbowała też baletu, ale jakoś to jej nie podpasowało, więc zrezygnowaliśmy.
- Sprawdziłyśmy śpiewanie, ale to też nie jest jej żywioł. Nic na siłę. Stachu jest królem tańca. Za każdym razem, gdy słyszy muzykę, jego ciało od razu się uruchamia. Świetnie czuje rytm. Ostatnio u koleżanki odkrył zestaw perkusyjny i wsiąkł. Kupiliśmy więc perkusję do ćwiczeń dla maluchów i za chwilę zaczynamy zajęcia. Właśnie się zastanawiamy, jak w związku z tym utrzymać dobre kontakty z sąsiadami (śmiech).
Do gry na skrzypcach ich pani nie zachęca? W końcu pani grała 12 lat?
- Zosia gra na skrzypcach od trzech lat. Czasem bardzo chętnie, a innym razem w ogóle nie ma na to ochoty. Wszystko zaczęło się od tego, że moja koleżanka, która uczy gry metodą Suzuki, wprowadziła się do mieszkania nad nami. Naturalnie tak wyszło, że dzieciaki się tym zainteresowały. Ja akurat nie zachęcałam ich do tego, bo mam traumatyczne przeżycia związane ze szkołą muzyczną. Jako rodzic staram się z jednej strony nie zmuszać dzieci do zajęć, które ich nie interesują, ale z drugiej chcę nauczyć je konsekwencji. I tu jest bardzo cienka granica, żeby z jednej strony nie obrzydzić dziecku chociażby grania na skrzypcach, z drugiej nie zaprzepaścić talentu, jeśli dziecko go ma.
A może córka chce pójść w ślady rodziców i zostanie aktorką?
- Zosia chce być wynalazcą. Przynajmniej na razie. Tworzy jakieś dziwne wynalazki i rysuje projekty. Ma ogromną ciekawość świata i bardzo mnie to cieszy.
Jak organizujecie swoje życie rodzinne? Obydwoje z mężem nie macie przecież stałych godzin pracy.
- Logistycznie to czasami jazda bez trzymanki. Bez niani nie dalibyśmy rady. To ona zajmuje się dziećmi podczas naszej nieobecności. Główny punkt w umowie to dyspozycyjność. Często do ostatniej chwili nie wiemy, jak nam się ułoży dzień. Muszę jednak przyznać, że niania nie ma z nami lekko, bo nie może np. chorować (śmiech).
Obydwoje jesteście aktorami, ale Marcin dostaje chyba więcej propozycji. Nie jest pani o to zazdrosna?
- Patrząc gołym okiem, widać, że to on ma dużo więcej pracy. Ma serial za serialem, rolę za rolą. I ja go bardzo w tym dopinguję. Nie czuję zazdrości, bo nie jesteśmy dla siebie konkurencją - chociażby ze względu na płeć. Pojawia się jednak uczucie, że ten zawód jest niesprawiedliwy. Czasami jest mi ciężko, ale mąż staje wtedy na wysokości zadania i szczerze ze sobą rozmawiamy. Jak w każdym związku zdarzają się konflikty i kryzysy, ale mam poczucie dużego wsparcia z jego strony. Po prostu jakiś czas temu ze względu na rolę mamy wypadłam z obiegu, ale mam nadzieję, że ciekawe role ciągle przede mną.
Marcin pomaga też w domowych obowiązkach?
- Jeśli ma czas, to tak. Ugotuje, zrobi pranie. Nie mogę narzekać. Nawet kiedy ma dużo obowiązków zawodowych, śmieci musi wynieść. Śmiejemy się oboje, że korony zostawiamy na wycieraczce, a w domu jesteśmy po prostu normalną rodziną.
Pracujecie razem nad swoimi rolami, ćwiczycie wspólnie w domu?
- Raczej wolimy przygotowywać się osobno. Uczę się tekstu zazwyczaj przy garach (śmiech). Chociaż zdarza się też, że robię to po prostu w nocy. W ogóle jestem nocnym Markiem. Często jest to najlepszy czas na rozmowy z mężem, obejrzenie wspólnie filmu czy gotowanie.
No tak, w końcu jest pani przede wszystkim mamą i gorąca zupa dla dzieci musi być. Tylko kiedy będzie czas na robienie kariery?
- Gdybym miała ciśnienie na karierę, nie zdecydowałabym się na dzieci zaraz po studiach. Mam koleżanki, które najpierw zrobiły karierę, a potem urodziły dzieci, a ja postanowiłam inaczej. Teraz moje dzieci są już "odchowane", a one siedzą w pieluchach (śmiech). Nie zabieram dzieci na premiery, ścianki. Mają normalne życie. Ja po prostu kocham swój zawód i chcę go uprawiać.
Rzadko panią widać na branżowych imprezach.
- Od czasu do czasu jestem zapraszana i powiem tak: te chwile wolę spędzić z dziećmi. Poza tym takie wyjście wymaga sporego przygotowania: stylizacja, makijaż, fryzura. Na ogół nie mam po prostu czasu, a zdarza się, że najzwyczajniej nie warto.
Ale może przez to, że nie ma pani na czerwonym dywanie, dostaje pani mniej propozycji zawodowych...
- Jakiś czas temu zauważyłam, że popularność przenosi się na propozycje grania w serialach, a nawet w teatrze. Jeśli nie doświadczenie zawodowe i umiejętności, a popularność decyduje o tym, czy zagra się w teatrze, jest to słabe. Ja chcę uprawiać zawód, którego się wyuczyłam, i w którym czuję się dobrze, ale jeśli pewien brak popularności nie gwarantuje mi widzów, dociera do mnie, że coś trzeba z tym zrobić. Nie wiem do końca co. Pewna amerykańska aktorka powiedziała kiedyś: "Aby aktorka odniosła sukces, powinna mieć twarz Wenus, umysł Minerwy, wdzięk Terpsychory, pamięć wziętego prawnika, figurę Junony oraz skórę nosorożca". Więc chyba muszę kilka tych kwestii dopracować...
A zarabiać trzeba, chociaż ostatnio ludzi poruszyła lista zarobków aktorów, która ukazała się w jednej z gazet.
- Tak, ludziom wydaje się, że aktorzy zarabiają krocie, gdy patrzą, jakie są stawki za jeden dzień zdjęciowy. Ale nie zdają sobie sprawy, że takich dni w miesiącu jest dwa albo trzy i nie ma więcej nic.
Często chodzi pani na castingi?
- Zdecydowanie za rzadko jestem zapraszana. Częściej pojawiają się tam osoby, które już są znane z popularnych przedsięwzięć, które bywają i są popularne, więc koło się zamyka. Tęsknię za kinem i rolą w serialu.
Prowadzenie fundacji to dla pani odskocznia od tego wszystkiego, co dzieje się w show-biznesie?
- To dla mnie coś więcej niż odskocznia. Zanim pojawiła się propozycja programu, stwierdziłam, że nie będę bezproduktywnie czekać na nowe propozycje, i zrobię naprawdę coś ważnego. Zabrałam się za pisanie wniosków o dofinansowanie mojej Fundacji "Mamy dzieci". Założyłam ją trzy i pół roku temu razem z Agnieszką Chrzanowską. Pomagamy młodym, którzy opuszczają domy dziecka i muszą sobie sami poradzić w nowych okolicznościach.
To też jest stresujące i wymaga dużej odporności psychicznej. Jak pani sobie z tym radzi?
- Złe emocje trzeba po prostu wypocić! Zaczęłam treningi personalne EMS. Zakładam specjalny strój, w który wmontowane są elektrody powodujące spięcie mięśni i w tym kostiumie wykonuję proste ćwiczenia. To ogromny wysiłek, ale widzę, że mnie wzmacnia. Poza tym trenuję pilates. A poza wszystkim mam dzieci, więc one najbardziej mnie odstresowują.
A papierosy też pomagają w stresujących momentach, czy już pani rzuciła palenie?
- Powiem krótko: walczę.
Może Prozak pomoże?
- Zaznaczę, że Prozak to imię psa. No tak, on daje nam dużo szczęścia i radości. Od kilku tygodni mamy nowego członka rodziny. Prozak to cavalier king charles spaniel. Długo szukałam odpowiedniej rasy. Chciałam wziąć psa ze schroniska, ale stwierdziliśmy, że przy dzieciach to zbyt duże ryzyko. Następny na pewno będzie znajdą, a na razie mamy Prozaka. Dzieci są zachwycone. Zosia bardzo o niego dba, nawet po nim sprząta, bo on ma raptem 3 miesiące i zdarza mu się nabrudzić w domu. Jednak wszyscy jesteśmy szczęśliwi, że jest z nami. Czuję się, jakbym miała trójkę dzieci (śmiech).
Magdalena Makuch
SHOW 5/2015