Rozłąka im nie groźna
Od razu wiedział, że to kobieta jego życia. Rozstawali się kilka razy, ale dramatyczna walka o życie na trwałe ich zbliżyła.
Kilka lat temu przeszli przez piekło. Oboje. Popularny dziennikarz telewizyjny Kamil Durczok (43) dowiedział się, że ma raka. W przeddzień Wigilii 2002 roku jechał samochodem z Katowic do Krakowa na spotkanie z przyjaciółmi. Lekarz ze szpitala, w którym przeszedł zabieg usunięcia krwiaka po kontuzji (doznał jej podczas przygotowań do rajdu Paryż- -Dakar) powiadomił go, że wyniki badań histopatologicznych są niepokojące. Dziennikarz od razu zadzwonił do żony…
Od tej chwili wszystko się zmieniło. Radioterapia, operacja, chemioterapia… Nawet jeśli czasem miał ochotę się poddać, wiedział, że jest obserwowany przez innych pacjentów i nie może sobie pozwolić na słabość. – Moja determinacja wpływała na innych, którzy też walczyli o życie – wspomina z powagą.
A jego żona Marianna, choć nic nie mówiła, drżała o niego. On zaś w żadnym wypadku nie chciał, żeby ona się bała o niego, i czasem na przekór wszystkiemu udawał silnego. – Kiedy w witrynie sklepowej widziałem łysą głowę, to robiłem krok w tył, bo się zastanawiałem, kto to jest i dlaczego porusza się tak samo, jak ja. Rano stawałem przed lustrem i myślałem: przecież nos, oczy, usta mam takie same, a patrzę na obcego faceta. A najbardziej mnie poruszyło, gdy przyszedł do mnie syn i widziałem, że on się mnie boi. W końcu przytulił się do mnie i powiedział: „Wiesz, tata, muszę się trochę do ciebie przyzwyczaić…”.
Leczenie trwało wiele miesięcy. Po tym, co małżonkowie przeszli, nic już nie jest takie, jak kiedyś. Choroba jeszcze bardziej ich zbliżyła. I dziś oboje nie potrzebują nawet słów, by wyrazić, co ich łączy. – Dostrzegłem, chociaż strasznie banalnie to zabrzmi, jaką ważną sprawą jest dla mnie rodzina, jak genialnie zachowywała się w tym wszystkim moja żona i jak niesamowicie kocham moje dziecko, jak ważną jest dla mnie istotą – wyznał zaraz po wyzdrowieniu.
Dziś dla nich właśnie pan Kamil buduje dom. I to nie w Warszawie, gdzie spędza całe tygodnie, tylko w Katowicach. – Śląsk to moja duma i moja ojczyzna. Swoje profesje i pasje uprawiam w różnych miejscach w Polsce i na świecie. Ale zawsze wracam na Śląsk, tak jak wraca się do domu. Warszawa przyciąga i odpycha, a na Śląsku wszystko ma swoje miejsce i porządek – podkreśla zawsze.
Dziennikarz większość czasu ze zrozumiałych względów spędza w stolicy, jednak stara się kierować budową na odległość i w każdej wolnej chwili pojawia się w Katowicach. Ale i tak większość spraw związanych z budową spoczywa na barkach pani Marianny. Jej też dziennikarz pozostawia ostateczne negocjacje w sprawach budowlanych, bo potrafi być w tym naprawdę dobra, no i, jak przyznaje małżonek, jest od niego oszczędniejsza.
Swą przyszłą żonę Kamil Durczok najpierw znał z ekranu. Potem spotkali się w jednym z programów, gdzie ona była prezenterką, gwiazdą Telewizji Katowice. Uznał, że jest absolutnie piękna. Zaprosił na randkę, choć, jak twierdzi, nie było to łatwe, bo zawsze był bardzo nieśmiały, a przy niektórych kobietach czerwieni się do dziś. Zaczęli się spotykać, a wkrótce zamieszkali razem. Od razu wiedział, że to kobieta jego życia, choć zanim ostatecznie zdecydowali się na wspólne życie, kilka razy się rozstawali. – Czasami walizki już z parteru wnosiłem na górę – śmieje się dziennikarz i dodaje, że Marianna bywa zazdrosna o czas, który zabiera rodzinie jego intensywna praca.
Od razu wiedział, że to kobieta jego życia, choć zanim ostatecznie zdecydowali się na wspólne życie, kilka razy się rozstawali.
– To jest małżeństwo telefoniczne, ale trwa już ponad 15 lat i mimo plotek o kryzysach i rozwodzie ma się dobrze. Przegadujemy całe godziny, rozmawiamy kilka razy dziennie, dużo decyzji podejmujemy przez telefon – wyznaje. Żona imponuje mu dojrzałością i cierpliwością. – Bycie ze mną nie jest łatwe, ponieważ mam ciężki charakter. Staram się wyglądać na stanowczego, pewnego siebie, uporządkowanego, a czasami strasznie się miotam. Miewam humory, nie umiem podjąć decyzji, a w pracy muszę grać silnego – przyznaje dziennikarz. I nie ukrywa, że taki model małżeństwa, jaki narzuciło mu życie, jest trudny dla nich obojga. – Ktoś, kto cztery noce w tygodniu spędza poza domem, nie ma za wiele czasu dla syna. To nie jest najlepszy los, jaki mógł spotkać moją Mariannę – ocenia obiektywnie.
Ale i jemu nie jest łatwo, gdy po programie wraca do pustego mieszkania. – Jestem za bardzo rozemocjonowany, żeby zasnąć, a z drugiej strony nie mam z kim iść do knajpy, bo koledzy są w domach z rodzinami. Leżę w łóżku i oglądam telewizję. To jest takie sobie… – stwierdza. Bankietów nie lubi i zapewnia, że pokusy słomianego wdowca są mu obce.
Kiedy przyjeżdża do domu, zasypuje rodzinę prezentami. Stara się jednak nie narzekać. Przed chorobą czuł się królem życia: miał dobrą pracę, udanego syna, śliczną i mądrą żonę. Nawet jeśli teraz jest trudno, wierzy, że mimo wszystko nie będzie tak zawsze. Że w końcu zjedzie do Katowic na dobre i nadrobią te wszystkie zaległości, które się przez lata nagromadziły. Ale na razie...
– Nie potrafię usiedzieć w miejscu. Ciągle jeszcze szukam i ciągle jeszcze coś chciałbym zrobić. Ciągle muszę patrzyć na zegarek. Jestem mężczyzną, który bez przerwy gdzieś biegnie – wyznał niedawno. Podświadomie tęskni do spokoju. Ale też boi się go, bo to w rezultacie mogłoby oznaczać zawodową stagnację.
Po czterdziestce chciał zrealizować chłopięce marzenie i kupić sobie porsche. Ale dom jest ważniejszy, więc pozwolił sobie tylko na motor. – Kiedy wsiadasz na motor, nikt cię nie ocenia – mówi pan Kamil. – Naciskasz gaz do dechy i nawet jeśli się ścigasz, to już tylko z samym sobą...
MP
Rewia 19/2011