Ryszard Kalisz: Marzę o Polsce z prezydentką

Ryszard Kalisz - polityk, adwokat, od kilku tygodni także ojciec. O tym, co ukształtowało, go jako mężczyznę, młodzieńczych idolach i marzeniach dotyczących Polski opowiada w rozmowie z Anną Piątkowską.

Marzy mu się Polska z prezydentką
Marzy mu się Polska z prezydentkąPaweł SkrabaReporter

Panie pośle, najważniejszy mężczyzna w pana życiu to...

Ryszard Kalisz: - Oczywiście mój syn.

Ile ma syn?

- Sześć tygodni.

Podobno podobny do taty.

- Całkowicie. Można powiedzieć, że wszystko to, co ma tata, ma i syn.

Czy syn zmienił już jakoś pana życie?

- Trochę zmienił organizowanie sobie czasu - poświęcam mu go bardzo dużo, bo w tej początkowej fazie życia kontakt z mamą i tatą jest dla dziecka niezmiernie ważny.

Miał pan dobry wzór? Jakim ojcem był pana tata?

- Był niezwykle inteligentnym i wspaniałym człowiekiem, mieliśmy równe relacje. Mój ojciec zmarł w 1998 roku.

Co to znaczy "równe relacje"?

- Mój ojciec uważał, że zawsze dam sobie radę. Przyzwyczaił się do tego, że byłem najlepszym uczniem, na studiach zaliczałem wszystko w terminach na bardzo dobre oceny. Cieszył się więc z tego, że osiągałem kolejne szczeble wykształcenia i rozwoju zawodowego, ale patrzył na to trochę z boku, tzn. nigdy mi nie pomógł, wszystko musiałem sam osiągnąć. Jestem mu za to wdzięczny, bo to doprowadziło mnie do takiego stanu mentalnego, że muszę polegać tylko na sobie. Ale był wspaniałym człowiekiem, bardzo dbał o naszą rodzinę, bardzo kochał mnie i siostry. Wspaniały człowiek.

Był dla pana autorytetem?

- Był autorytetem zarówno w sposobie bycia, jak i w sprawach zawodowych - był adwokatem, fenomenalnie znał się na prawie, rozumiał je, miał zdolność twórczej wykładni prawa. Pod tym względem bardzo dużo skorzystałem z naszych rozmów.

A jakim chłopcem był Ryszard Kalisz?

- Byłem dobrym uczniem kochającym rodziców.

Taki grzeczny?

- No właśnie nie. Wychowałem się na warszawskich Bielanach, na podwórku całe dnie graliśmy w piłkę, jeździliśmy na rowerach, robiliśmy wszystkie rzeczy, które są właściwe dla tego wieku. Ale nie byliśmy zbyt grzeczni, że tak to określę. Szybko wszedłem w środowiska alternatywne: długie włosy, specyficzny sposób spędzania czasu. Tamte kontakty pozostały mi do dziś, dlatego znam wielu ludzi związanych ze środowiskiem muzyki czy filozofii.

Był pan hippisem?

- Nie, ale nosiłem bardzo długie włosy. To były początki dyskotek, klubów studenckich. Ciągle coś się wokół mnie działo. Byłem bardzo aktywny.

Dusza towarzystwa?

- Tak. Na każdym etapie wokół mnie gromadziło się grono przyjaciół - głównie dziewczyn, ale nie tylko. Do dziś mam kontakty z koleżankami  ze szkoły średniej. Zdarzało się, że wydawałem je za mąż albo sprawdzałem, na ich prośbę, czy kandydat nadaje się na męża.

Jak pan poseł sprawdzał, jeśli to nie tajemnica?

- Różnie. Czasami brałem go na długą rozmowę, podczas której mówiłem: jak będziesz zły dla swojej narzeczonej, niedługo żony, to będziesz miał ze mną do czynienia.

Ostro, a bił się pan poseł kiedyś?

- Jak byłem w szkole to czasem tak. Pamiętam, kiedy byłem małym chłopcem, miałem 7-8 lat, ktoś coś powiedział, a ja zrozumiałem to jako opinię o  mojej siostrze - nie popuściłem.

Taki pan rycerski?

- Nie nazywałbym tego tak, po prostu wychowałem się w takim domu.

To zasługa mamy?

- Mama nie uczulała mnie na walkę o prawa kobiet w sensie dosłownym, ale szacunek dla kobiet wyniosłem z domu rodzinnego. Z biegiem czasu moimi przyjaciółkami (rodzaj żeński od rzeczownika "przyjaciel") były kobiety o poglądach feministycznych, stąd te środowiska są mi bardzo bliskie. Moja była żona zawsze powtarza, że to ona nauczyła mnie walki o prawa kobiet i prawa człowieka, ale ja zawsze taki byłem.

Wielokrotnie podkreślał pan, że przyjaźni się z kobietami, a mężczyzn-przyjaciół pan ma?

- Tak i to jeszcze takich z czasów szkoły, studiów.

Na czym polega fenomen męskiej przyjaźni?

- Nie ma fenomenu męskiej przyjaźni, jest przyjaźń w ogóle między dwoma lub trzema osobami. Fenomen polega na zaufaniu, że to wszystko, co sobie mówimy jest  i zostanie między nami. Ja z moimi przyjaciółmi potrafię rozmawiać godzinami. Po tym rozpoznaje się przyjaciół - godzinami można z nimi spędzać czas i nawet do siebie nic nie mówić i nie nudzić się.

Albo spotkać się po latach i mieć uczucie, że widziało się wczoraj.

- Dokładnie tak i ma się sobie mnóstwo do powiedzenia. Jak się siada i rozmowa się nie klei to nie będzie przyjaźni.

Wróćmy do czasów chłopięcych - miał pan wtedy jakichś idoli ? Winnetou?

- Winnetou nie, Tomek Wilmowski, bohater książek Alfreda Szklarskiego, który jeździł po całym świecie. Oczywiście czytałem Trylogię, Centkiewiczów. Później byłem kolekcjonerem płyt winylowych, miałem dużą płytotekę w latach 70., znałem całą muzykę rockową tamtych lat. Była na Mariensztacie taka giełda, gdzie wymienialiśmy się płytami. Dziś to nic niezwykłego, ale wtedy to było coś - płyty dwa, trzy dni po ukazaniu się na Zachodzie były już u nas. Lubiłem tez motoryzację, miałem motorower. Ale dla równowagi wygrałem olimpiadę matematyczno - fizyczną w ósmej klasie podstawówki na szczeblu ogólnopolskim.

Gratuluję.

- Dziękuję. Ja się po prostu potrafię koncentrować. Jak mnie coś zainteresuje, to się tym zajmuję.

Ma pan czas teraz na jakieś pasje poza polityką i prawem?

- Tak. To nie jest kwestia czasu, ale koncentracji. Człowiek traci masę czasu na zajmowanie się niczym: oglądaniem telewizji, snuciem się po domu. Ja lubię każdą chwilę wykorzystać na pracę intelektualną albo sportową: gram w tenisa, jeżdżę na rowerze, na nartach. Niezależnie od mojej otyłości jestem sprawny, co pewnie zaskakuje tych, którzy mnie nazywają grubasem. Ja się tym zresztą nie przejmuję, bo uważam, że to jest istota mojej wizualności, taki mój znak charakterystyczny.

Ryszard Kalisz podpisuje swoją książkę "Ryszard i kobiety" podczas krakowskich Targów Książki
Ryszard Kalisz podpisuje swoją książkę "Ryszard i kobiety" podczas krakowskich Targów KsiążkiJan GraczyńskiEast News

A kto dba o to, jak pan poseł wygląda?

- Sam dbam.

Sam pan poseł kupuje sobie koszule?

- Oczywiście. Czasami w towarzystwie kobiety, która wybiera fason. Mam takie osoby, które mają bardzo dobry gust i cenię sobie ich zdanie na temat mojego wyglądu, sposobu ubierania.

Prezydentowa Jolanta Kwaśniewska pomaga?

- Dzisiaj już nie, ale kiedyś to robiła. Mam taki bardzo zły zwyczaj - podjadam i  Jola, kiedy jest przy mnie, zawsze tak robi, żeby przede mną nie było talerza z wędlinami i przekąskami, bo wtedy nie jem.

Gotuje pan ?

- Tak. Jestem osobą, która gotuje, bo lubi. Potrafię ugotować jak trzeba, ale nie robię tego zbyt często. Jeśli już gotuję, to najczęściej potrawy mojego przepisu, jakieś fikuśne.

Lubi pan eksperymentować w kuchni?

- Tak i to prowokacyjnie. Łącze składniki w powszechnym odczuciu niepołączalne.

A ma pan jakieś słabości, niekoniecznie kulinarne?

- Mnóstwo. Nie lubię głupich ludzi wokół siebie, nie znoszę gabinetowych rozstrzygnięć, lubię wszystko robić otwarcie, nie znoszę paparazzich, którzy za mną jeżdżą i sprzedają zdjęcia tabloidom, które potem służą do pisania bzdur na mój temat. Swoją droga ci niby-dziennikarze wymyślają takie historie, że tylko śmiać się z ich pokręconych osobowości bądź skrajnego cynizmu i nieliczenia się ze szkodami, które wyrządzają opisywanym ludziom.

Walczy pan z tym?

- Nie. Mam świadomość ograniczeń polskiego sądownictwa i mechanizmu tabloidowego. Przecież jak pójdę do sądu, to ten tabloid tę bzdurę powtórzy tysiąc razy. A i polscy sędziowie takie sprawy rozstrzygają dosyć sztampowo.

Czyta pan komentarze na swój temat?

- Rzadko, ale wyobrażam sobie tych zakompleksionych osobników, którzy je piszą. Dlatego nie przejmuję się nimi. Po mnie to spływa. Ja w przestrzeni publicznej funkcjonuję już długo i mnie to nie boli, ale innych, którzy nie są do tego przyzwyczajeni, boli. Dlatego nigdy nie rozmawiam z tabloidami.

Napisał pan książkę o kobietach, to znaczy, że zna się pan na kobietach?

- Ja się przede wszystkim znam na prawach kobiet.

Prawa niby mamy, a jednak kobietom w polityce czy na wysokich stanowiskach trudno się wciąż odnaleźć.

- Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Kobietom trudniej się odnaleźć, mają więcej problemów, także natury biologicznej, chociażby związanej z rodzeniem dzieci i koniecznością wykonywania pracy zawodowej, a właściwie niemożności jej wykonywania, bo chcąc być matką, kobieta musi się na pewien czas z tych czynności wyłączyć. Już nie mówię o wychowaniu dziecka, które powinno być udziałem zarówno matki, jak i ojca. Trzeba zmienić tę sytuację i dać  kobietom więcej możliwości realizacji politycznej, zawodowej czy biznesowej. Gdyby wszyscy obywatele RP w pełni uczestniczyli w rozwoju naszego państwa i gdyby wykorzystać w całości potencjał kobiet, to Polska by się rozwijała o 30 proc. szybciej.

Ale to nie jest problem tylko polski.

- Oczywiście. To samo jest w Szwecji, choć jest to kraj o największym chyba wskaźniku partycypacji kobiet, ale gdyby tam wykorzystano w jeszcze większym stopniu udział kobiet, to Szwecja rozwijałaby się jeszcze szybciej. To nie jest kwestia walki płci, walki kobiet z mężczyznami czy odwrotnie, tylko racjonalnego podejścia do rozwoju społeczeństwa. Jeżeli wszyscy będą mieli możliwość wykorzystania swojego potencjału, to będzie dla nas wszystkich lepiej. Proszę zwrócić uwagę, że świat naszej cywilizacji, który możemy datować w kategoriach politycznych czy socjologicznych od VII w.p.n.e., czyli od czasu, kiedy zaczęły funkcjonować zasady demokracji na bazie agory w Atenach, to była cywilizacja patriarchalna. Nawet Arystoteles dopuszczał do uczestnictwa w polityce tylko mężczyzn i to wyłącznie niepracujących. Także agora to nie były rządy ludu - demos. I przez te wszystkie wieki: Rzymu w warunkach republiki czy cesarstwa, nie mówiąc o średniowieczu, aż do drugiej połowy XIX wieku to był system rządów mężczyzn. Kobiety miały pełnić tylko funkcje usługowe: rodzić dzieci, wychowywać je i stwarzać mężczyznom warunki, by mogli poświęcać się dla spraw wyższych. Dopiero koniec XIX wieku to są pierwsze ruchy sufrażystek, rozumienie istoty partycypacji kobiet. Polska w tym zakresie była jedną z pierwszych, bo tuż po odzyskaniu w 1918 r. niepodległości kobiety otrzymały pełnię praw politycznych, bierne i czynne prawo wyborcze. Dla przykładu Szwajcarki uzyskały je dopiero w latach 70-tych. W Stanach Zjednoczonych ten proces zachodził relatywnie długo, choć zaczął się pod koniec XIX wieku. Czyli te 150 lat w relacji do 2700 to krótki okres.

Mężczyźni boją się ustępować pola kobietom?

- Zależy jacy mężczyźni. Ja bardzo lubię ustępować pola kobietom. Ale oczywiście jest mnóstwo takich, którzy się tego boją, bo maja kompleksy, nie mają pewności siebie, odwagi, przebojowości.

Od kilkunastu lat mówi się o kryzysie męskości. Pana zdaniem istnieje taki kryzys?

- Na pewno mamy do czynienia z zupełnie innym modelem funkcjonowania społeczeństwa, zresztą w Polsce w najmniejszym stopniu, bo Polska jest krajem konserwatywnym. Mężczyźni nie mają już wyłączności mentalnej na pełnienie wielu ról przywódczych i dlatego czasami są postrzegani jako ci, którzy już mniej mogą, bo kobiety przejęły te role. Ale to jest element procesu pełnej partycypacji kobiet i mężczyzn.

Polacy chcą, żeby kobiety uczestniczyły w polityce, ale na stanowisku prezydenta kobiety raczej nie widzą...

- Nie bardzo chcą. Widać to np. w sejmie: najpierw była mowa o parytecie, a skończyło się na kwocie 35 proc. Polska jest konserwatywna. Ja marzę o Polsce z prezydentką.

Rozmawiała Anna Piątkowska

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas