Sama miłość nie wystarczy
Szansę na uratowanie związku mają ci, którzy chcą nad sobą pracować - mówi Sylwia Sitkowska, psychoterapeutka par, szefowa Przystani Psychologicznej w Warszawie.
Twój STYL: Kiedy ma pani pewność: "ten związek da się uratować"?
Sylwia Sitkowska: - Szansę widzę zawsze wtedy, gdy partnerzy chcą być ze sobą. Jeśli jednak nie ma wspólnej woli bycia razem, nie ma sensu przeciągać agonii relacji. Najsmutniejsze są sytuacje, w których odrzucona osoba mówi: "Ja się zmienię, dostosuję do ciebie, jeszcze mnie pokochasz". Niestety, to najczęściej kobiety chcą ratować coś, co już nie istnieje.
Zdarzyło się pani powiedzieć: "Nie mogę wam pomóc"?
- Nie zdecydowałabym się pomagać parze, która stosuje przemoc, pomimo zapewnień, że przestanie. Skierowałabym ją do ośrodka, który zajmuje się takimi przypadkami. Nikłe szanse widzę również w sytuacji, gdy jedna ze stron jest w związku równoległym. Ale gdy trafiają do mnie ludzie, którzy się oddalili, skłócili, zdradzili i szukają pomocy, mają spore szanse. Takie problemy daje się naprawić.
Bohaterka jednego z naszych tekstów miała nawet gotowy pozew o rozwód. Dziś wciąż jest z mężem... Urazy i rozczarowania mogą powodować, że nie zdajemy sobie sprawy ze swoich uczuć?
- Ta kobieta, mimo gotowego pozwu, najwyraźniej chciała być ze swoim mężem, tyle że na innych warunkach. Uczucia w związkach się zmieniają. Czasem myślimy: "Łączy nas tylko przyzwyczajenie", ale za jakiś czas udaje się odzyskać bliskość, namiętność. Wyrokowanie przez terapeutę: "Wam się nie uda", jest błędem.
Terapia często bywa skuteczna, ale nadzieja, że partner zmieni się diametralnie, jest nierealna.
Opisywani mężowie byli w większości niechętni terapiom. Jak przekonać partnera: "Pomoże nam ktoś trzeci"?
- Mężczyznom trudniej rozmawiać o emocjach. Nie powinnyśmy się zrażać, gdy mąż za pierwszym razem powie: "Idź sobie sama". Czasem w decyzji pomaga przykład znajomej pary: "Oni byli, im pomogło", czasem potrzeba czasu na oswojenie się z myślą o terapii. Ale przekonanie, że tylko kobieta chce pracować, nie jest słuszne.
- Do mojego gabinetu dzwoni coraz więcej mężczyzn, którzy chcą zapisać na terapię siebie i partnerkę. Bodźcem najczęściej jest sytuacja, w której on widzi, że ona naprawdę już nie ma siły i myśli, żeby odejść.
Przychodzi do pani para, która skacze sobie do oczu. Od czego pani zaczyna?
- Od wywiadu, jak długo trwa kryzys. Nie daję im się kłócić na sesji, wprowadzam zasadę: jedno mówi, drugi słucha. Jeśli kryzys trwa rok, nie jest tak źle. Jeśli jednak mur był budowany kilka lat, będziemy potrzebować nawet kilkunastu miesięcy, a i to nie daje gwarancji.
- Sprawdzam też motywację do zmiany. Na ile oboje chcą pracować, nie tyle nad związkiem i zmianą drugiej osoby, ale nad sobą. Im większa gotowość, żeby zrozumieć swój udział w tym, co się stało, tym większe szanse na pojednanie.
Z silnego kryzysu da się wyjść bez terapii?
- To zależy od powodów, interpretacji tego, co się stało, zdolności komunikacyjnych, od siły związku. Możemy też poszukać pomocy w książkach psychologicznych. Uważałabym jednak na tak zwane dobre rady: znajomych, bliskich, mogą pomóc, ale też bardzo namieszać.
- Czasem widzę, że ktoś wyniósł z rodzinnego domu psychiczne rany, które rzucają cień na związek - boi się zaufać, otworzyć, chce, żeby partner zadośćuczynił mu za jego krzywdy. Takiej osobie potrzebna jest również terapia indywidualna i dodatkowo praca w parze.
"Poszłam do psychologa z nadzieją, że będzie jak dawniej" - mówi bohaterka raportu. To sensowne oczekiwanie?
- Terapia często bywa skuteczna, ale nadzieja, że partner zmieni się diametralnie, jest nierealna. Partnerzy mają się dopasować do siebie, a nie zmienić tak, jak chce jedna strona. Musimy przyjrzeć się jego wadom i odpowiedzieć sobie na pytanie, czy damy radę z nimi żyć i czy jesteśmy gotowe na zmianę swoich zachowań. Do fajerwerków z początku związku nie da się wrócić. Ale w zamian możemy dostać dojrzałą miłość, przyjaźń, poczucie bezpieczeństwa.
Rozprawmy się z mitami. Para, która przeżywa kryzys, pomoże związkowi decydując się na dziecko?
- Nie wtedy, jeśli kryzys jest głęboki. Kiedy ludzie oddalili się, nie potrafią się porozumieć, skaczą sobie do oczu, powinni najpierw zrobić porządek ze związkiem, a potem myśleć o dziecku. Problemy, jakie niesie ze sobą rodzicielstwo, dla osób, które nie są blisko, mogą okazać się nie do udźwignięcia. Z dwóch nieszczęśliwych osób zrobi się troje.
Kolejny pomysł: wyjazd razem. Na dwa tygodnie, miesiąc, pół roku...
- Długi wyjazd w kryzysie to brawurowa decyzja. Dobrym pomysłem są próby wspólnego spędzania czasu, randkowania, wyjazdy też, ale na początek na maksymalnie trzy, cztery dni. W trakcie wspólnych wakacji jesteśmy skazani na siebie, nie mamy innych obowiązków, więc jeśli jest źle, jeszcze trudniej nam ze sobą wytrzymać. Kiedy w domu nie potrafiliśmy normalnie rozmawiać, urlop tego nie zmieni.
A postawienie drugiej osobie ultimatum: "Musisz mniej pracować, częściej być ze mną"?
- Jeśli uważamy, że partner ucieka w pracę, warto o tym rozmawiać. Jednak najczęściej musimy pogodzić się z tym, że nie mamy dla siebie kilku godzin dziennie. Stawiałabym wtedy na jakość czasu, nie ilość. Żeby ta jedyna wspólna godzina była fajnie wykorzystana.
Praca nad związkiem nigdy się nie kończy?
- Kiedy mija pierwsze zauroczenie, z pilota automatycznego musimy się przerzucić na manualnego. Gdybyśmy lekceważyli obowiązki w firmie, wyrzuciliby nas. Gdybyśmy nie zajmowali się dzieckiem, źle by się to skończyło. To wiemy. Tylko o związku myślimy często "jakoś to będzie" i traktujemy go po macoszemu.
- Przypomniała mi się anegdota. Kobieta uwielbiała przylepkę od chleba, ale przez 50 lat oddawała ją mężowi, bo myślała, że on też za nią przepada. W rocznicę ślubu postanowiła: "Dziś mnie się należy, zjem ją sama". Gdy mąż zobaczył, że nie musi jej jeść, był wniebowzięty. Okazało się, że nie cierpi przylepek.
Czy oprócz rozmowy możemy jeszcze coś zrobić dla naszego związku?
- Dawać sobie zrozumienie, szacunek. Unikać myślenia: "Wiem, co partner ma na myśli, co powie". "Nie poproszę o pomoc, bo wiem, że zrobi źle albo odmówi". Zapomniał o rocznicy? Jej się wydaje, że jest nieważna. Mówię wtedy pacjentce: "Proszę mu powiedzieć bez oskarżania: zapomniałeś o naszym święcie, poczułam się nieważna, i zobaczyć, co powie".
- Warianty są dwa: albo usłyszy "Kochanie, skąd ten pomysł?! Po prostu zapomniałem, mam dużo na głowie". Albo partner się zastanowi i przyzna, że źle się dzieje w ich związku. A to może być wstęp do szczerej rozmowy. Żeby stworzyć dobry związek, sama miłość nie wystarczy.
Rozmawiała: Natalia Kuc
TWÓJ STYL 8/2013