Seryjny morderca z sąsiedztwa

Czy wiesz, kim naprawdę jest twój niepozorny sąsiad? W czasach kiedy więzi społeczne słabną, a zwiększające się tempo życia sprzyja anonimowości, groźni przestępcy mogą funkcjonować w coraz bardziej sprzyjających warunkach. O fenomenie "jaskiniowców", pracy w policji i karierze pisarskiej opowiada Jorn Lier Horst.

A co ty wiesz o swoich sąsiadach?
A co ty wiesz o swoich sąsiadach?123RF/PICSEL

Izabela Grelowska, Styl.pl: Tytułowy Jaskiniowiec oznacza seryjnego mordercę, który ukrywa się wykorzystując tożsamość innego człowieka, również będącego jego ofiarą. Czy "jaskiniowcy" to jedynie pomysł na użytek książki, czy też takie rzeczy naprawdę się zdarzają?

Jorn Lier Horst: - Ten pomysł wziął się właśnie z autentycznego wydarzenia. Jesienią dużo czasu spędzam w Hiszpanii. Przez pewien czas mieszkałem w Puerto Banus. Moim sąsiadem był bardzo uprzejmy Anglik. Cichy, nierzucający się w oczy. Pewnego rana obudził mnie okropny hałas. Jego dom został otoczony przez tamtejszą policję. Przez okna wrzucili mu granaty hukowo-błyskowe, potem wtargnęli do środka uzbrojeni po zęby - wyprowadzili go w kajdankach i kapturze na głowie. Mój uprzejmy sąsiad okazał się być przestępcą poszukiwanym listem gończym za wielokrotne zabójstwo, którego dopuścił się kilka lat wcześniej w Anglii. Kto wie, może od lat mieszkamy drzwi w drzwi z jakimś Jaskiniowcem?

W książce przedstawia pan dosyć smutny obraz społeczeństwa, w którym ludzie żyją w ekstremalnej samotności, a więzi społeczne uległy znacznej degradacji. To idealne środowisko dla szukającego schronienia seryjnego mordercy. Czy według pana ludzie coraz bardziej oddalają się od siebie, czy też jest to tylko wyolbrzymiony obraz sytuacji pomocny w skonstruowaniu fabuły?

- Pisząc zawsze staram się, aby fikcja była jak najbliższa rzeczywistości. Samotność to temat, o którym nie lubimy mówić. Świat jest coraz lepszy, jesteśmy coraz bogatsi. My, Norwegowie żyjemy w tzw. "kraju dobrobytu". Ale wielu ludzi jest nieszczęśliwych, samotnych. Albo nie zauważamy ich, albo nie mamy pojęcia nawet o tym, że istnieją. W "Jaskiniowcu" ta samotność jest pokazana w skrajnej, ale cały czas realnej formie. Starszy człowiek umarł, lub został zamordowany - tego nie będę zdradzał, a przez miesiące nie zostało to zauważone. Nawet przez jego najbliższych sąsiadów.

Do 2013 roku pracował pan jako szef wydziału śledczego.  Czy to oznacza, że w książkach opisuje pan prawdziwe metody pracy śledczej? Czy możemy się czuć jakbyśmy zaglądali policjantom przez ramię?

Jorn Lier Horst
Jorn Lier HorstStyl.pl/materiały prasowe

- Zdecydowanie tak. Tworząc świat kryminału, kryminalistów i policjantów nie chcę zwodzić czytelnika fikcją. Denerwują mnie książki, w których detektyw jest herosem stawiającym dzielnie opór całej mafii. Prawdziwa praca śledczego jest całkiem inna, dużo bardziej metodyczna, a dla czytelnika bardzo wciągająca. Najpierw jako zwykły policjant, a potem szef wydziału śledczego, stawałem na miejscu okrutnych zabójstw, a następnie ścigałem bezwzględnych morderców. Moje kryminały tym się różnią od mojej pracy w policji, że w książkach dochodzimy do rozwiązania zagadki, a w prawdziwym życiu nie zawsze się to udaje.

Czy w swoich książkach opisuje pan sprawy, nad którymi w rzeczywistości pan pracował? Jak to, że pracował pan w policji, wpływa na pana pisanie?

- Moja powieść - wiem, że w przyszłym roku ukaże się w Polsce - "Kluczowy świadek" jest oparta na autentycznym zdarzeniu - śledztwie dotyczącym zabójstwa Ronalda Ramma, do którego doszło w 1995 roku. Jego ciało odnaleziono mojego pierwszego dnia pracy w policji. Pojechałem na miejsce zbrodni. W całym domu można było zobaczyć ślady walki. Przegranej walki o życie Ramma. Na korytarzu leżało jego ciało. Był zmasakrowany. Miał związane ręce. Przed śmiercią został zgwałcony. O sprawie mówiło się w całej Norwegii, nieczęsto zdarzają się zbrodnie tak brutalne, a zarazem tajemnicze. Ramm był świadom, że grozi mu niebezpieczeństwo. W ostatnich dniach życia kupił broń, zainstalował alarm, nie wpuszczał do domu obcych. Mimo to został zamordowany. Z domu nic nie zginęło. Portfel leżał na blacie w kuchni, do sejfu w piwnicy nikt nie próbował się dostać. Morderca zabrał za to klucz, którym zamknął za sobą drzwi. Przez lata sprawa stała w miejscu. Ale "Kluczowy świadek" spowodował, że pojawiły się nowe poszlaki, nowe wątki, sprawa została skierowana do ponownego rozpatrzenia. Piszę więc inspirując się mocno rzeczywistością, ale czasem rzeczywistość inspiruje się też literaturą.

Chociaż akcja książki rozgrywa się w Norwegii, to poszukiwany jest amerykański seryjny morderca. Można powiedzieć, że Ameryka słynie z seryjnych morderców, a czy w Norwegii zdarzają się takie sprawy? Czy pan pracował kiedyś nad taką sprawą?

- Niezbyt często. Więcej seryjnych zabójców można znaleźć w literaturze i filmach niż realnym życiu. Pracując jako śledczy, uczestniczyłem w niewielu pościgach i strzelaninach, za to ująłem wielu zabójców, gwałcicieli i złodziei. Spędziłem z nimi długie godziny. Starałem się poznać ich tok myślenia. Te doświadczenia - poznanie motywów, jakimi kierują się przestępcy - okazały się niezwykle cenne dla mnie jako pisarza.

William Wisting to policjant główny bohater pańskich powieści. Czy obdarował go pan jakimiś swoimi cechami?

- Wisting to dobry glina. Człowiek, który przykłada się do swojej pracy, ma poczucie misji, a zarazem okazuje zrozumienie innym. To taki policjant jakim zawsze chciałem być i starałem się być. I mam nadzieję, że mi się to udawało.

Jak to się stało, że postanowił pan zostać pisarzem?

Jorn Lier Horst, Jaskiniowiec
Jorn Lier Horst, JaskiniowiecStyl.pl/materiały prasowe

- Siłą sprawczą był niezbyt dobry kryminał oraz moja żona. Leżałem w łóżku i właśnie skończyłem czytać ostatnią stronę pewnego norweskiego kryminału. Nie podobał mi się. Rzuciłem książką o ścianę i oświadczyłem, że sam napisałbym go lepiej. Żona na to odparła, że w takim razie powinienem to zrobić. Zacząłem pisać tej samej nocy.

Gdyby miał pan udzielić jednej rady młodym ludziom, którzy marzą o karierze pisarskiej, co by to było? -

- Istnieje wiele dróg prowadzących do wydania własnej książki. Tak wiele, jak wielu jest pisarzy. Jedną z najpożyteczniejszych metod jest zanurzenie się w literaturze, czyli jak to się popularnie nazywa "czytanie". Należy przede wszystkim dużo czytać. Często myślę sobie, że pisanie powieści polega na wyznaczeniu sobie celu i konsekwentnym dążeniu do niego. Do tego potrzebne są zaangażowanie i dyscyplina. Ale najpierw trzeba zacząć i wejść w rytm. Najważniejsza moja rada brzmi więc następująco: nie poddawać się.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas