Ten Francuz z telewizji
Udaje francuski akcent, ale tak naprawdę urodził się w Polsce? Słynny kucharz żartuje z nami z plotek na swój temat. I opowiada o żonie, synku, a także... o wyższości schabowego nad żabim udkiem.
Można zamieszkać z dziewczyną trzy dni po jej poznaniu?
Pascal Brodnicki: - Można, kiedy się bardzo zakochasz.
Intuicja cię nie zmyliła?
- W życiu zawsze kieruję się intuicją. Jestem uparty i trudno mnie do czegoś przekonać. Gdy spotkałem Agę, oboje poczuliśmy, że wreszcie się znaleźliśmy.
To dobry pomysł, by żona była menedżerem? Podobno z tego powodu się kłócicie...
- Musieliśmy się po prostu dotrzeć. To znaczy ja musiałem. Potrzebowałem czasu, by się nauczyć nie przynosić pracy do domu. Agnieszka potrafiła wyznaczyć granice.
Jaka jest twoja żona?
- To superkobieta. Kocham ją strasznie. Potrafi mnie uspokoić. Mogę się z nią dzielić swoimi wątpliwościami. To nie znaczy, że zawsze robię tak, jak ona chce. Aga nic mi nie narzuca. Akceptuje moje wybory. Zwykle po rozmowie z nią dowiaduję się więcej o sobie. Teraz cieszę się, że żona spełnia się zawodowo. I moja praca przestała być w domu tematem głównym.
Twój syn Leo ma sześć lat. Jest niejadkiem jak większość maluchów?
- Jadkiem. Jego ulubione warzywo to brokuł. Dziś na śniadanie zrobiłem dla nas kaszę jaglaną z jajkami. Uwielbia ją! To jest taki okres, że potrzebujemy witamin i minerałów, a kasza jaglana ma ich sporo.
Jak jadacie w domu?
- Sezonowo, zdrowo, w naszym menu jest dużo warzyw. Aga jest weganką. Jako dyplomowany life coach zajmuje się zdrowym stylem życia. To ona mnie przekonała, by ograniczyć mięso w diecie. Do domowych zup dodajemy nasiona i kasze. Odławiamy je z Leo dla zabawy i zgadujemy, co to jest. W niedzielę byliśmy w lesie, choć mróz minus 16 stopni. Zdziwiliśmy się, że tak mało ludzi było na spacerze, przecież mróz hartuje organizm, a słońce to witamina D. Ruch to endorfiny i szczęście.
Gotujesz z synem?
- Wczoraj w telewizji leciała fajna bajka. Właśnie wyciskałem sok: jabłko-ananas-mango. Leo wyłączył telewizor i wyciskaliśmy razem. Na Mazurach czasem pieczemy rybę w ognisku. Gdy w weekendy Aga jest na zjeździe związanym z pracą, oglądamy film na kanapie i smażymy frytki, po czym skrupulatnie usuwamy ślady naszego przestępstwa.
Co jeszcze lubicie robić razem?
- Grać w kalambury, w piłkę, pójść na gokarty. Teraz wróciliśmy z Tajlandii i Malezji. Zwiedzaliśmy Azję na skuterze. Ja pośrodku, Aga z tyłu, Leo na przodzie. On jest niesamowity. W domu nawija ze mną po francusku. Nigdy nie mówiłem do niego po polsku, bo nie chciałem mu mieszać. Robię błędy, gubię przypadki i składnię. Więcej emocji mogę mu przekazać po francusku.
Niektórzy twierdzą, że oszukujesz z tym swoim francuskim pochodzeniem.
- Opowiem ci anegdotę: kilka miesięcy temu z powodu wichury "mój" samolot nie wyleciał z Poznania. Jechałem do Warszawy autobusem i wylądowałem na Dworcu Zachodnim. Otulony w szalik, w czapce wsiadłem do taksówki i po krótkiej rozmowie usłyszałem: "Pan to prawdziwy Francuz. Słychać po akcencie. Nie jak ten żabojad z telewizji! Bo to aktor urodzony w Polsce".
Gdzie się urodziłeś?
- W Lille, z matki Francuzki i ojca Polaka. We Francji często się przeprowadzaliśmy w związku z pracą taty. Potem przenieśliśmy się do Polski i zamieszkaliśmy w Komorowie. Ale niedługo tam zabawiłem. Kiedy miałem 14 lat, wyjechałem do szkoły z internatem do Francji, by uczyć się gotować.
Gdybym miał restaurację, nie widziałbym, że mój syn rośnie jak na drożdżach i że wypadł mu ząbek. Gdy przyjdzie na to czas, to nie pójdę w gwiazdki Michelina. Chciałbym mieć knajpę dla ludzi
Puściłbyś swojego syna w świat w wieku 14 lat?
- Dlaczego nie? Jeśli będzie przygotowany emocjonalnie, to tak. Wiek nic nie znaczy. Możesz mieć 30 lat i zachowywać jak dziecko.
Ty byłeś dojrzały jako czternastolatek?
- Chyba tak. Może dlatego, że nie miałem najłatwiejszego dzieciństwa.
Teraz zbliżasz się do wieku średniego...
Mam 38 lat. I uważam, że ten czas jest cudowny. Mam wspaniałego syna, piękną, mądrą żonę. Muszę przyznać, że od czasu, kiedy Aga znalazła nową drogę zawodową, nasze życie zyskało lepszą jakość.
Podobno kiedy przestałeś prowadzić "Pascal: po prostu gotuj!", poszedłeś do pracy w biurze.
- To bzdura. Zainwestowałem pieniądze w firmę zajmującą się m.in. źródłami odnawialnej energii. Ale nie zrezygnowałem z gotowania. Prowadziłem eventy, warsztaty. Tyle że nie miałem programu.
Teraz masz i jeździsz po świecie, by zgłębiać tajniki egzotycznych kuchni. Jak smakuje grzbiet szczura?
- Jak królik. W Laosie zjadłem też wiewiórkę. Ale dowiedziałem się o tym dopiero po tym, gdy jej spróbowałem. Też smakuje jak królik.
Konik polny?
- Smażony w głębokim tłuszczu i spryskany sosem sojowym przypominał czipsa. Próbowałem też larwy pszczoły. Bardzo słodka i oleista. Lubię poznawać nowe smaki. Rozwijam się wtedy jako kucharz.
Nie boisz się jeść na ulicy w egzotycznych krajach? Mamy z ekipą opracowaną strategię. Nazywa się "jedna ściereczka". Jeśli widzimy, że sprzedawca tą samą ścierką poleruje stolik, wyciera talerz i pot z czoła, omijamy go.
Istnieje coś, czego byś nie tknął?
- Psa. W Wietnamie proponowano mi takie danie. Odmówiłem. Nie zjem też koniny. Ale gdyby sytuacja mnie zmusiła, to pewnie zmieniłbym zdanie.
Polowałeś kiedyś?
- Łapaliśmy w programie żaby. Ale żeby strzelać do zwierzaka, to nie... Wiem, że to trąci hipokryzją, bo jem mięso i nie mam nic przeciwko myśliwym. Kilku moich znajomych poluje, a ja dostaję od nich kawałki dziczyzny: jelenia, sarnę, dzika. To zdrowe mięso, bez stymulatorów wzrostu czy hormonów.
Znajomi nie boją się dla ciebie gotować?
- Coś ty!? Ja lubię proste rzeczy. Dobry schabowy z mizerią jest lepszy od żabiego udka.
Lubisz kuchnię, w której stosuje się azotan, a wielkość potraw mierzy linijką?
- Od czasu do czasu. Ale jestem bardziej za kuchnią "kości i ości", czyli preferuję brak przerostu formy nad treścią.
W Polsce jedna restauracja ma gwiazdkę Michelina. To knajpa Wojciecha Amaro.
- Znam Wojtka i szanuję go. Ale we Francji restauratorzy coraz częściej "uciekają" od tej gwiazdki, bo to generuje ciśnienie na wysoki standard: musisz mieć codziennie świeże kwiaty, trzech kelnerów na jednego klienta. A to ogromnie podnosi koszty. Fajnie, kiedy gość przychodzi do restauracji nie z powodu gwiazdki, ale dlatego, że chce dobrze zjeść. Lubię miejsca, gdzie siadam wygodnie przy drewnianym stole, podchodzi kucharz i pyta, co bym zjadł. Mam takie ukochane miejsca w Toskanii i we Francji.
Założysz kiedyś swoją knajpę?
- Ale nie teraz. Czas mi na to nie pozwala. Gdybym teraz miał jeszcze restaurację, nie widziałbym, że mój syn rośnie jak na drożdżach i że wypadł mu ząbek. Nie widziałbym iskierek w jego oczach, gdy udaje mu się coś nowego. Gdy przyjdzie na to czas, to nie pójdę w gwiazdki Michelina. Chciałbym mieć knajpę dla ludzi, a nie po to, by się pokazać.
Iwona Zgliczyńska