Tom Perrota: Fascynują mnie kobiety
- Tak wiele rzeczy zmienia się na świecie, gdy spojrzy się na niego z kobiecej perspektywy, i dzieje się to tak szybko, że naprawdę życie każdej z was można by określić mianem eksperymentu - mówi Tom Perrota, którego najnowsza książka "Pani Fletcher" właśnie ukazała się w Polsce. Opowiada o kobiecie, która poszukując znaczenia słowa MILF zafascynowała się pornografią.
"'Pani Fletcher' to najsłodsza i najbardziej urocza z dostępnych na rynku powieści o uzależnieniu od pornografii". To cytat z "New York Timesa". Naprawdę chodzi tu tylko o seks?
- Powiedziałbym, że raczej o tożsamość.
A seks?
- Seks jest jednym z elementów naszej tożsamości (śmiech).
Zatem jeszcze jeden cytat, tym razem z polskich mediów. "Pieprzna, na wskroś nowoczesna opowieść o życiowych błędach, które chcemy zapamiętać". Może ten jest bardziej trafnym streszczeniem tej powieści?
- Tu odpowiedź będzie bardzo podobna. Błędy popełniamy przecież wszyscy, jedni częściej, inni rzadziej, ale one też składają się na to, kim jesteśmy. Lub, inaczej mówiąc: wpływają na kształt naszej tożsamości.
- Moja powieść rozpoczyna się w przełomowym dla bohaterki momencie. Eve Fletcher poznajemy, kiedy pakuje i odwozi swojego jedynego syna do college’u. Później, jak wielu rodziców mających tylko jedno dziecko, wraca do domu z poczuciem pewnej pustki. Przy czym w przypadku Eve ten dom jest podwójnie i totalnie pusty, bo nie ma w nim także jej partnera. Eve wychowywała syna samotnie.
- Tak ogromna zmiana jak opuszczenie rodzinnego domu przez dzieci zwykle wywołuje u rodziców pewien kryzys. To dlatego, że stają wtedy wobec konieczności odpowiedzenia sobie na nowo na pytanie o to, kim są. Muszą też zareagować jakoś na to bądź co bądź bardzo trudne wyzwanie, jakim jest kompletne przeorganizowane dotychczasowego trybu życia.
Eve zaczyna eksperymentować z innym stylem życia, odważniejszym, takim, który ją kręci, ale jednocześnie lekko przeraża
Eve też przed tym wyzwaniem stanęła.
- Zgadza się. Eve od dawna jest rozwiedziona, po wyjeździe syna staje się więc także bardzo samotna. Zastanawia się, czy ma jeszcze szansę na coś od życia, czy zdarzy jej się miłość albo chociaż dobry seks. Kiedy się z tym wszystkim zmaga, w jej życiu pojawia się określenie "MILF". To termin stosowany właśnie w pornografii, dotyczy budzących pożądanie dojrzałych kobiet.
Ale Eve tego przecież nie wie.
- Nie wie, bo nigdy nie interesowała się pornografią. Niemniej słowo, którego nie zna, bardzo ją intryguje. Poszukując odpowiedzi na pytanie, czy MILF to komplement czy może wręcz przeciwnie, trafia w sieci na strony wypełnione po brzegi amatorskimi filmami porno. Najpierw jest tym zjawiskiem zaintrygowana, potem stopniowo zaczyna się jej obsesja. To właśnie wtedy zaczyna przeistaczać się w najprawdziwszego MILF-a. I nie chodzi tu tylko o to, że pornografia sprawia jej przyjemność, ale też o to, że Eve odkrywa na nowo swoją seksualność. Uświadamia sobie bowiem, że ma pewną nieznaną nawet jej samej twarz. To twarz kobiety odważnej i świadomej swojego seksapilu oraz własnych potrzeb seksualnych. W tym także fantazji, których nigdy wcześniej nie zamierzała spełniać.
W książce ciekawy jest też wątek bardzo złudnego przekonania o wspaniałej niezależności. Wielu rodzicom wydaje się, że nie marzą o niczym innym jak tylko o tym, by dzieci w końcu dorosły i wyjechały z domu. Ale potem ta świeżo odzyskana wolność wcale nie smakuje tak cudownie. Dlaczego?
- Ponieważ niezależność i wolność nie gwarantują przewidywalności, a przewidywalność jest niezbędna do zbudowania solidnego poczucia bezpieczeństwa. Siłą rzeczy jednak poczucie bezpieczeństwa wiąże się z pewnymi ograniczeniami. To tak jak z pracą zawodową - można wybrać bezpieczną posadę na etacie i być zobowiązanym do codziennego oddawania komuś ośmiu godzin swojego życia w zamian za regularną pensję, ale można być też freelancerem albo założyć własną działalność, co niekoniecznie gwarantuje już regularne dochody o przewidywalnej wysokości, za to daje większe poczucie życiowej swobody i wolności.
- Gdy jej syn jest w domu, Eve jest przede wszystkim matką. To ogranicza niektóre z jej życiowych wyborów. Gdy chłopak się wyprowadza, Eve zaczyna eksperymentować z innym stylem życia, odważniejszym, takim, który ją kręci, ale jednocześnie lekko przeraża. To całkowicie zrozumiałe. Eve wkracza przecież na teren, którego nie zna. Nie wie, jakie konsekwencje taka zmiana może spowodować. Ma więc pełne prawo do tego, by nie tylko się z niej cieszyć, ale też się jej odrobinę bać.
Eve Fletcher jest kobietą. Książka jest nierozerwalnie związana z kobiecą naturą, psychiką, emocjami. Tymczasem Ty -sprawca tego całego ambarasu - jesteś mężczyzną. Nie wolałbyś pisać więc o mężczyznach właśnie? Na pewno byłoby ci łatwiej.
- Bez wątpienia byłoby łatwiej! (śmiech) Ale mnie fascynują kobiety! Zwłaszcza to, w jaki sposób feminizm przekształcił krajobraz społeczny. Ten nurt naprawdę otworzył przed wami, kobietami, nowe możliwości, choć również stworzył nowe wyzwania. Tak wiele rzeczy zmienia się na świecie, gdy spojrzy się na niego z kobiecej perspektywy, i dzieje się to tak szybko, że naprawdę życie każdej z was można by określić mianem eksperymentu.
- Nie jestem socjologiem, nie pretenduję nawet do tego miana. Ale jestem uważnym obserwatorem rzeczywistości, mam też - jak na pisarza powieści przystało - ogromną wyobraźnię. Pracując nad książką, staram się wyobrazić sobie drogę, jaką musi przejść każda z moich postaci, bez względu na wiek i płeć. Choć przyznam, że wybory kobiet zwykle są dla mnie najciekawsze. Pewnie dlatego "Pani Fletcher" to już moja trzecia książka o kobietach.
Główni bohaterowie mieli swoje pierwowzory w rzeczywistości?
- Raczej nie, ani Eve, ani jej syn Brendan nie mają odpowiedników w konkretnych ludziach. Stworzyłem ich raczej w oparciu o pewien społeczny paradoks. Oto nowoczesna, inteligentna, wykształcona kobieta, z całego serca wielbiąca ideały feminizmu, wychowuje syna w duchu tradycyjnie amerykańskim. Eve stawia chłopcu za wzór stereotyp macho, formuje go na władczego, przekonanego o swojej wyższości nad kobietami faceta. To niesamowite, nie sądzisz?
- Dodaj do tego jeszcze to, że wielu chłopców i mężczyzn mających nieco bardziej konsekwentne matki - nie tylko w USA - kompletnie ignoruje zmiany, jakie na świecie powoduje właśnie feminizm. Oni naprawdę traktują tę ideologię jak jakąś mniej lub bardziej szkodliwą modę, która prędzej czy później przeminie. Są od początku do końca przekonani o własnej wyjątkowości, przywiązani do idei męskiego przywileju bycia podmiotem i żeńskiego obowiązku bycia przedmiotem. Okropność!
We współczesnym świecie paradoksów i okropności chyba w ogóle nie brakuje.
- Dla mnie, współczesnego Amerykanina, nic nie jest bardziej irracjonalne niż fakt, że w jakiś przedziwny sposób wybraliśmy sobie na prezydenta ignoranta i głupka, człowieka, któremu brakuje sumienia i który na każdym kroku kłamie, a nigdy za nic nie przeprasza. Każdy dzień w Ameryce Donalda Trumpa jest jak jakiś kompletnie niezrozumiały dla mnie koszmar.
Takie doświadczenia, zarówno rozczarowania, frustracje, jak i ból czy złość, bywają jednak bardzo twórcze. Na twoją nową książkę czytelnicy musieli czekać kilka lat. Jest szansa, że kolejna powstanie szybciej?
- Ta kilkuletnia zwłoka nie była znów aż taka długa, zwłaszcza że pomiędzy poprzednią powieścią a kolejną, czyli właśnie "Panią Fletcher", opublikowałem jeszcze zbiór opowiadań. To było w 2013 roku. Później ogromną ilość czasu spędzałem na pracy nad telewizyjną adaptacją innej mojej książki - "Pozostawieni".
To chyba całkiem nowe dla ciebie doświadczenie?
- Owszem, ale bardzo mi się podobało. Okazało się dla mnie niezwykle cenne. Dlatego już teraz pracuję nad kolejną telewizyjną adaptacją, tym razem "Pani Fletcher". Więc może jednak minąć trochę czasu, zanim zabiorę się do kolejnej książki. (śmiech)