Reklama

Tomek Sikora: Nie bójmy się różnorodności

- Na mnie zawsze największe wrażenie robią ludzie ciekawi, o nietypowej urodzie, uważani w swoim środowisku za brzydkich. Powszechnym punktem odniesienia w ocenie urody są okładki żurnali. Im ktoś bardziej je przypomina, tym bardziej się podoba - mówi Tomek Sikora, znakomity fotografik. - Lubię ludzi, którzy potrafią się pomysłowo wystylizować, nie spędzając na tym kilku godzin dziennie. Moim zdaniem lepiej ten czas przeznaczyć na czytanie książki czy jakąś pasję.

Maja Jaszewska, Styl.pl: Tomku, lubisz ludzi?

Tomek Sikora: - Bardzo lubię. Tylko coraz bardziej mi ich żal, bo ostatnio widzę w ludziach dużo smutku i chęć izolowania się. Idą ulicą i słuchają czegoś na słuchawkach albo mówią przez telefon. Wędrują przed siebie z nic niewidzącym wzrokiem. Niesamowite, jak bardzo chowają się w swoje skorupy.

- Kiedyś, gdy się wsiadło do pociągu, bez względu na to, kto siedział w przedziale, spontanicznie zagadywało się do siebie. Nieraz poznawało się dzięki temu bardzo ciekawych ludzi. Bywało, że współpasażerowie opowiadali niezwykłe historie. Nie udawało się, że nikogo nie ma w przedziale. Dzisiaj wszyscy są skoncentrowani na telefonach. Grają, prowadzą korespondencję albo czytają coś z ekranów.

Reklama

Kiedyś też czytali, tyle że gazety albo książki.

- Zgadza się, ale to nie przeszkadzało, żeby z kimś porozmawiać. Ludzie nie odcinali się tak radykalnie od otaczającej ich rzeczywistości. Ten wiecznie włączony telefon działa jak zapora, tworzy nieprzekraczalną granicę. Młode pokolenie nie zna doświadczenia nawiązywania przypadkowych kontaktów ze współpasażerami i jeśli ktoś się w pociągu do nich niespodziewanie odezwie, często odbierają to jako ingerencję w prywatną przestrzeń. Zdarza się, że są tym oburzeni.

Trudniej w związku z tym zaproponować zrobienie zdjęcia obcej osobie na ulicy?

- Wręcz odwrotnie. Ludzie nie reagują na takie propozycje złowrogo, jak kiedyś. Przyzwyczailiśmy się, że telefony mają funkcje aparatów fotograficznych i wszyscy wokół robią zdjęcia. Nie jest niczym wyjątkowym, że ktoś kieruje w naszą stronę aparat. To wcale nie oznacza nawiązania kontaktu. Jeśli chcę zaczepić człowieka, bo wydaje mi się wyjątkowo interesującą osobą, którą widziałbym w swoim fotograficznym projekcie, muszę do tego podejść strategicznie. Najlepiej mieć przy sobie choćby małą pracę i ją pokazać. Świat się zmienił, wokół słyszy się o różnego typu zagrożeniach, jak porwania, pigułki gwałtu, więc musimy się legitymizować. Powszechny lęk nie jest bezzasadny, sami sobie zafundowaliśmy jego przyczyny.

Co decyduje, że z rzeki ludzi płynącej po ulicy wybierasz kogoś, komu chcesz zrobić zdjęcie?

- Każdy ma swój gust, dzięki któremu wybiera to, co mu się podoba. Na mnie zawsze największe wrażenie robią ludzie ciekawi, o nietypowej urodzie, uważani w swoim środowisku za brzydkich. Powszechnym punktem odniesienia w ocenie urody są okładki żurnali. Im ktoś bardziej je przypomina, tym bardziej się podoba. Obowiązuje pewien klasyczny typ urody, a jak się od niego odbiega, nie jest się uważanym za atrakcyjnego. Lubię ludzi, którzy potrafią się pomysłowo wystylizować, nie spędzając na tym kilku godzin dziennie. Moim zdaniem lepiej ten czas przeznaczyć na czytanie książki czy jakąś pasję. Wielogodzinne malowanie się, stylizowanie, czesanie i siedzenie przed lustrem jest stratą czasu.

A jeśli ktoś to lubi?

- A może jest to wyraz braku akceptacji dla swojej zewnętrzności? Jest metoda pomagająca to zmienić - częste robienie sobie selfie bez żadnych upiększeń. Im częściej oglądamy swój naturalny wizerunek, tym bardziej się akceptujemy i lubimy. A co to znaczy? Jesteśmy wówczas spokojniejsi, wierzymy w siebie i wszystko nam łatwiej idzie.

Jesteś autorem przeróżnych projektów fotograficznych. I chociaż są tak odmienne w stylu, odnoszę wrażenie, że większość z nich jest w duchu realizmu magicznego, co powoduje, że najbardziej prozaiczne odsłony rzeczywistości kryją tajemnicę.

- Cieszę się, że tak to odbierasz. Opowiadanie o swoich emocjach poprzez fotografię dokumentalną jest bardzo trudne, prawie niemożliwe. Weźmy pierwszy z brzegu przykład - ktoś jest w pięknym miejscu na wakacjach z ukochaną osobą i pragnąc zatrzymać wyjątkowy moment, robi zdjęcie zachodu słońca. Oglądając je później przypomina sobie zapachy, dźwięki i emocje, które tej chwili towarzyszyły. Ale inni patrząc na to zdjęcie nie czują nic, tylko widzą kolorową banalną pocztówkę.

- Jeśli traktujemy zdjęcie jako sposób komunikacji i chcemy dotrzeć do wrażliwości oglądających, musimy znaleźć bardziej osobisty sposób wyrażenia swojej wrażliwości. Pocztówką z zachodem słońca nie dotrzemy, ale jeśli sfotografujemy słońce w inny sposób, na przykład odbite w szybie albo rozświetlające źdźbło trawy, to prawdopodobnie taki obraz poruszy wyobraźnię i emocje oglądającego. Zamiast pokazywać piękno świata jeden do jednego, lepiej opowiedzieć o swoim zachwycie.

Które zdjęcie w karierze Tomka Sikory było najtrudniejsze - czytaj na następnej stronie >>>

Skoro fotografia jest formą komunikacji, jakiej reakcji oczekiwałbyś od odbiorcy?

- To zależy to od projektu. Za każdym razem staram się opowiadać o rzeczach ważnych. Czasami bardziej wprost, czasami przenośnią.

- Kiedyś fotografowałem kampanię społeczną Niebieskiej Linii ze słynnym zdjęciem "Bo zupa była za słona". Pamiętam, że jak spojrzałem na ucharakteryzowaną do zdjęcia dziewczynkę, chciałem się wycofać. Robiłem jej zdjęcia jak najszybciej, żeby zmyli dziecku te wszystkie siniaki. Czasami potrzebny jest taki mocny i bezpośredni przekaz, który wstrząśnie odbiorcą. Ale delikatniejsze formy też długo w ludziach zostają. W Polsce narasta problem braku tolerancji dla wszelkiej odmienności. Coraz więcej osób w Syryjczykach uciekających przed wojną nie widzi ludzi pragnących ocalić życie tylko zagrożenie. Uważam, że na wszelkie przejawy wykluczenia mniejszości trzeba reagować.

Zrobiłeś cykl fotografii Tribute to Colours...

- ...po to, żeby zawiesić je na płocie na wsi. Przejęty rosnącą ksenofobią i strachem przed innymi kulturami z jednej strony oraz zachwycony niezwykle jaskrawą i graficzną kolekcją ubrań inspirowanych Afryką projektantki Chi-Chi Ude, która jest córką Nigeryjczyka i Polki, zebrałem grupę ludzi, z którą stworzyliśmy niezwykle kolorowe zdjęcia. Powstały piękne, plastyczne i wielobarwne obrazy, które zadedykowałem wszystkim - i tym otwartym na świat, i tym, którzy się go boją, bo go jeszcze nie znają. Nie bójmy się różnorodności. Myślę, że taki projekt obecny w przestrzeni publicznej małego miasteczka oswaja jego mieszkańców z różnorodnością kultur.

Artysta powinien być społecznikiem?

- Każdy powinien nim być. Tylko kiedy zwykła osoba udziela się społecznie, wszyscy przyjmują to bez zdziwienia. Natomiast artyści często słyszą: "Lepiej zajmij się sztuką, graniem w filmach, pisaniem, robieniem zdjęć i nie wtrącaj się do polityki". A guzik prawda! Artysta też ma prawo i obowiązek reagować na wszelkie zło, które dostrzega w otaczającej nas rzeczywistości.

Niezwykle piękny jest twój ostatni album "Harmonia". Ludzie stopieni z naturą w jedno tak mocno, że bliżej im do świata zwierząt niż cywilizacji.

- To prawda, potraktowałem swoich modeli dosyć organicznie. Są na tych zdjęciach składową natury. Odkąd spędzamy z żoną na wsi wiele miesięcy w roku, doświadczam, jaką potęgą jest natura. Czasami włóczę się po 6 - 7 godzin po wąwozach wokół Kazimierza, słuchając muzyki ptaków czy drzew.

Lubisz wędrować przed siebie?

- Chodzenie mnie uspokaja. To jest cudowne lenistwo, bo nic nie trzeba robić, tylko oddać się mijanym obrazom. Bez potrzeby reagowania. Chociaż niedawno zdarzyła mi się niezwykła historia. Przechodziłem ulicą Żelazną w Warszawie i zauważyłem kontur twarzy narysowany na murze. Przystanąłem i z malutkim aparacikiem czekałem na jakiegoś przechodnia. Chciałem go uchwycić, kiedy będzie znajdował się w obrębie tej głowy. Przeszło kilka osób, ale nie udało się. Czasami na zdjęcie trzeba czekać pół dnia. Po kilkunastu minutach z ciemnej bramy wyskoczyła dziewczyna, pobiegła za róg, żeby sprawdzić czy nikogo tam nie ma, a potem podbiegła do mnie z nożem. Wykrzykując najgorsze przekleństwa kazała mi się stamtąd wynosić. Prawdopodobnie znalazłem się blisko jakiegoś gniazda dilerów, którzy przestraszyli się mojego aparatu. Odszedłem w miarę spokojnie, do końca robiąc zdjęcia. Na ostatnim widać dłoń z nożem.

Czego Tomek Sikora nauczył się o sobie robiąc zdjęcia - czytaj na następnej stronie >>>

To, co wisi za mną na ścianie, to obraz czy zdjęcie?

- To zdjęcie z cyklu fotografii z Maroka. Przez swoją nieostrość wygląda jak obraz. Bardzo chciałem, żeby człowiek był na nich anonimowy, jak w czytanych mi przez mamę "Baśniach z tysiąca i jednej nocy". Słuchając ich w dzieciństwie wyobrażałem sobie krainę, formy, kolory, ale nie konkretne twarze. Cały czas mam ciągoty ku estetyce malarskiej.

Niejedna twoja praca wygląda jak obraz. Inspiruje cię malarstwo?

- Jest w fotografii określenie "pikturalizm". Dotyczy pierwszych lat fotografii, kiedy była ona tak niedoskonała, że w zasadzie ledwo można było z niej wydobyć detal. Dzięki temu była tajemnicza. Zawsze byłem w takiej fotografii zakochany. Podziwiałem piękne zdjęcia polskich mistrzów: Edwarda Hartwiga i Benedykta Dorysa. Technologia wciąż jednak dążyła do tego, by jak najwierniej oddać kolor i każdy detal, aż fotografia przeskoczyła rzeczywistość. W amerykańskich reklamach jedzenia już od dawna nie widać śladu ziarna, czyli materii, z której fotografia jest zbudowana. Takie zdjęcia są bezduszne. Tymczasem fotografia trochę pobrudzona, z mniejszą ilością detali nabiera wyrazu i ma bardziej osobisty charakter.

- A co do malarstwa, bliscy są mi wszyscy impresjoniści. Ich obrazy są najbardziej indywidualne. Każdy z nich przebarwia, przeostrza albo rozmywa to, co widzi na swój niepowtarzalny sposób. Impresjonizm to opowieść o własnym, unikatowym widzeniu rzeczywistości. Fotografia też jest taką opowieścią. Każde zdjęcie w pewnej mierze jest portretem wewnętrznym fotografującego.

Czego dowiedziałeś się o sobie robiąc zdjęcia?

- Kiedyś przez cały rok fotografowałem siebie - nazwałem ten projekt "Minął rok". Chciałem opowiedzieć o każdym kończącym się dniu zdjęciem i jednym albo dwoma zdaniami. Wydałem to w postaci książeczki z 364 zdjęciami. Ten zapis mi pokazał, że bardzo często popełniam te same błędy i cierpię z tego powodu. Na przykład za dużo pracuję, parę razy w ciągu roku zdarzyło mi się nadużyć alkoholu, przez co źle się potem czułem, zbyt emocjonalnie podchodzę do pewnych rzeczy. Wszystko to zobaczyłem w zdjęciach. Co więcej, zobaczyłem też, że mam świadomość błędów, a jednak wciąż je powtarzam. Człowiek powinien się raz sparzyć, a nie pięćdziesiąt. Dzięki takiemu dokumentującemu zdjęciowemu zapisowi można rozważyć czy chcemy się z czymś uporać, czy nie.

- Prowadząc warsztaty fotograficzne namawiam uczestników, żeby stworzyli własny zapis. Poza pogłębieniem samoświadomości ma to jeszcze tę zaletę, że buduje dystans do samego siebie. Człowiek patrzy na różne swoje odsłony i myśli: to ja. Inny nie będę. Jeśli uważam, że mam na przykład za szeroką twarz, to się z tym godzę albo mogę ją podkreślić fryzurą i bawić się tym. A nie osłabiać siebie poprzez wieczny brak akceptacji.

Co dla ciebie w życiu jest najważniejsze?

- Nie da się o tym powiedzieć w kilku zdaniach, ale ostatnio często myślę o kłamstwie. Moje pokolenie było wychowywane w przekonaniu, że kłamstwo jest okropną rzeczą. Kto kłamie, ten traci twarz i przestaje być wiarygodny. Fundamentem relacji międzyludzkich było mówienie prawdy. Dlaczego dzisiaj się tego nie uczy? Czy naprawdę wszystko można zrobić i powiedzieć dla władzy, kariery i pieniędzy? Niewiarygodne, jak często ludzie cynicznie kłamią dla własnych korzyści. Bardzo bym chciał, żeby ludzie odzyskali honor mówienia prawdy.

Rozmawiała: Maja Jaszewska

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama