Tony Marshall: Kobiety mówią ciekawiej o seksie

Wbrew pozorom współczesne kobiety są dużo mniej pruderyjne od mężczyzn i nie wahają się nazywać rzeczy po imieniu - mówi Tony Marshall.

 - mówi Tony Marshall
- mówi Tony MarshallGetty Images
mój film jest komedią, seks jest  w nim więc zabawny - mówi Tony Marshall o swoim najnowszym filmie
mój film jest komedią, seks jest w nim więc zabawny - mówi Tony Marshall o swoim najnowszym filmieGetty Images

We Francji jest pani uważana za specjalistkę od gorzko-słodkich komedii osadzonych w kontekście społecznym.

Tony Marshall: Nie lubię etykietek, ale może faktycznie tak się mnie odbiera. Kocham komedie, ale tylko takie, które niosą z sobą nutę melancholii i prawdziwe emocje. Uważam, że są tak samo szlachetnym gatunkiem jak dramat, i że mogą stawiać bardzo ważne pytania. To szansa na tematy związane z kobietami,  a ja zawsze chciałam tworzyć postaci bohaterek niemieszczących się w schematach - oryginalnych i odważnych.

Komediowa forma kryje w pani filmach bynajmniej nie komediowy świat - pokazuje pani żyjących w zatomizowanym społeczeństwie ludzi, którzy często nie potrafią znaleźć swojego miejsca.

- To rzeczywiście postaci znajdujące się na rozdrożu, w skomplikowanym momencie swojego życia.  Moim zdaniem komedie powinny opowiadać właśnie ich historię.

Francja jest krajem ludzi samotnych - 18 milionów osób nie żyje tu w parze. To temat nie tylko na komedię.

- Nie należy zapominać, że w dużym stopniu we współczesnym świecie wzajemne relacje zastąpiła sfera wirtualna. Zmienił się także sposób postrzegania samego siebie - niepodzielnie króluje "ja".  Empatię i zainteresowanie drugim człowiekiem  zastępuje egoizm - najważniejsze jest "moje życie", "mój komputer", "mój czas", "mój orgazm". Młodzi ludzie eksponujący w sieci swoje ciała, nienarodzone dzieci i komentujący każdy swój krok nie są w stanie stworzyć w życiu trwałej intymnej relacji. Są straszliwie samotni, chociaż często sami o tym nie wiedzą.

Być może dlatego, że wszyscy skoncentrowani są na poszukiwaniu szczęścia rozumianego jako zaspokojenie własnych potrzeb.

- To także mnie przeraża - wciąż mówi się o wspaniałych rodzinach patchworkowych z kolejnymi dziećmi, kolejnych ojcami czy matkami, ale nikt nie wspomina o ludziach, którzy starają się zostać razem i wierzą w wierność, nawet jeśli wygasło już pożądanie. To jest dopiero bohaterstwo. W moim najnowszym filmie "Seks, miłość i terapia" przedstawiam cały wachlarz skomplikowanych sytuacji damsko-męskich. Komizm sytuacji polega na tym, że starają się im zaradzić  bohaterowie będący pozornie beztroskimi libertynami.

Po raz kolejny odwraca tu pani utarte schematy - nimfomanka grana przez Sophie Marceau używa wszystkich możliwych chwytów, aby zdobyć opierającego się jej szefa.

- Współczesne kobiety mówią ciekawiej o seksie  - wbrew pozorom są dużo mniej pruderyjne od mężczyzn i nie wahają się nazywać rzeczy po imieniu. Damska publiczność bardzo dobrze reaguje na mój film, ale mężczyźni też wydają się  zadowoleni - wyraźnie lubią kiedy płeć piękna przejawia inicjatywę. Moja bohaterka uosabia radosny seks - to po prostu jeden z elementów jej życia, jak smaczny deser. Nie ma w niej przy tym żadnej wulgarności i  zakłamania - chętnie przyznaje, że sypiała z wieloma mężczyznami i  sprawiało jej to przyjemność. Mój film  jest komedią, nie prowokacją czy moralitetem.

Jak narodził się pomysł "Seksu, miłości i terapii"?

- Film miał być pierwotnie mini-serialem dla telewizji, ale kiedy zebrałam materiał do dziesięciu 26-minutowych odcinków okazało się, że serial nie powstanie. Powiedziałam sobie wtedy, że wykorzystam najbardziej smakowite kąski w scenariuszu.  Chciałam opowiedzieć historię kobiety i mężczyzny, posiadających obsesyjne podejście do seksu,  którzy spotykają się  w kontekście profesjonalnym, wykluczającym erotyczne igraszki.  Są  dla siebie stworzeni, pożądają się do szaleństwa, ale wiedzą, że nie mogą posunąć się dalej.  Co zabawne, to właśnie mężczyzna stawia zdecydowany opór.

Aktor Patrick Bruel
Aktor Patrick BruelGetty Images

W filmie "Seks, miłość i terapia" w głównych rolach pojawiają się Sophie Marceau i Patrick Bruel - wielkie gwiazdy francuskiego kina i sceny. Czy łatwo było z nimi pracować?

- Sophie i Patrick dali z siebie wszystko. Z Sophie, która sama wyreżyserowała dwa filmy, mówiłyśmy od samego początku tym samym językiem. Z Patrickiem sprawa była bardziej skomplikowana - w trakcie zdjęć miał serię koncertów na prowincji, kręciliśmy więc przed południem, w wielkim pośpiechu. Swoją drogą nie wiem jak on to robi - żyje jednocześnie tyloma życiami, że można byłoby nimi obdarzyć kilkanaście osób! Jest aktorem, piosenkarzem, mistrzem gry w pokera, ojcem , niespożytym uwodzicielem... To prawdziwy człowiek orkiestra.

Podobno zażądał dublera w scenach miłosnych?

- Patrick jest tak uwielbiany przez kobiety, że nawet nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kazać mu się rozebrać na ekranie. Nagi Patrick Bruel to we Francji po prostu coś niewyobrażalnego, nawet w ramionach Sophie Marceau. Dla świętego spokoju wzięliśmy więc dublera.

A Sophie Marceau? Czy nie miała oporów żeby zaakceptować rolę nimfomanki?

- Wręcz przeciwnie, rzuciła się w nią z ogromną  przyjemnością. Nie zapominajmy, że mój film jest komedią, seks jest  w nim więc zabawny, ludyczny, mimo że pokazujemy również pary, które raczej dzieli niż łączy. Nie na darmo moi bohaterowie prowadzą terapię małżeńską dla przeżywających kryzys małżeństw.

Francuzii posiadają  opinię osób wyzwolonych i wspaniałych kochanków. Pani film to potwierdza.

- Jeśli nawet, to jest to sprawa drugorzędna - mój film mówi o osobach, które są emocjonalnymi kalekami. Miłość i zaangażowanie napawają moich bohaterów  przerażeniem.  Ich życie jest ucieczką - kolejne podboje pozwalają im zapomnieć o strachu przed stałym związkiem. Stawiają na czystą przyjemność w myśl  logiki:  "nie będziemy marnować sobie życia tylko dlatego, że nie potrafimy żyć w parze". Oczywiście na dłuższą metę nie zdaje to egzaminu, tym bardziej że oboje mają po czterdziestce i zaczynają być zmęczeni ciągłymi zmianami partnerów.  Narzucona abstynencja i wewnętrzny kryzys sprawią, że dojrzeją do prawdziwej miłości.

Czy widzi ich pani wciąż razem za kilkanaście lat?

- Jak najbardziej - oboje przeżyli tyle, że potrafią  wreszcie żyć w harmonii i budzić się  koło tej samej osoby. Takie chwile są wielkim zwycięstwem nad czasem, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiamy.

Kobiety w pani filmach są często dużo silniejsze od mężczyzn - walczą o swoje życie, nie oglądając się na dyktaty społeczeństwa. Czy czuje się pani feministką?

- Na pewno nie jestem feministką radykalną - obce są mi na przykład hasła walki płci. Uważam, że w życiu należy szukać kompromisów, ale z drugiej strony nigdy nie wolno utracić własnej godności.

Pozostaje pani jedyną kobietą wśród laureatów Cezarów (francuskie nagrody filmowe, odpowiednik polskich Orłów - przyp. red.) za najlepszą reżyserię. Czy to przejaw mizoginii?

- I tak jesteśmy lepsi od Amerykanów, którzy nagrodzili kobietę - reżyserkę dopiero w 2010 roku. We Francji pracuje obecnie wiele realizatorek i wydaje mi  się, że uprzedzenia pod ich względem to już sprawa przeszłości.  Z drugiej strony można sobie rzeczywiście zadać pytanie, dlaczego kobiety nie są częściej nagradzane. Ja otrzymałam Cezary za "Salon piękności Venus" - moje akcje stały wtedy bardzo wysoko, ponieważ film był nagradzany dosłownie wszędzie i odniósł olbrzymi sukces.  To był szczęśliwy zbieg okoliczności.

Jako córka wielkiej gwiazdy Micheline Presle wychowała się pani w świecie filmu.

- To prawda - jako dziecko żyłam na planie filmowym.  Od dziecka chciałam być aktorką, jak mama, ale ciągnęło mnie też  w stronę  reżyserii - tą pasją zaraził mnie ojciec (amerykański aktor i realizator William Marshall -  przyp. red.). Jako młoda osoba byłam jednak dość zmienna, próbowałam więc wszystkiego po trochu - zawodu script, scenarzystki, montażystki. Wszystkie drogi wiodły mnie  jednak zawsze do filmu. Dziś widzę, że zawód aktorki dał mi  wielki atut - znajomość techniki. Dzięki temu dużo łatwiej jest mi reżyserować  - nigdy nie żądam od aktorów tego, czego sama nie potrafię. I znam tajemnice zawodu, co zawdzięczam w dużym stopniu rzeczywiście mojej mamie.

Pracuje pani obecnie nad kolejnym filmem. Czy będzie to znowu komedia?

- Niezupełnie - to opowieść o przeszkodach, jakie napotykają kobiety pragnące zrobić zawodową karierę. We Francji wciąż rzuca im się kłody pod nogi -  wśród prezesów wielkich przedsiębiorstw nie ma obecnie ani jednej przedstawicielki płci pięknej. To niedopuszczalne. Kobiety zarabiają u nas od 10 do 30 procent mniej od mężczyzn i pomimo obowiązującego prawa system patriarchalny w życiu zawodowym nigdy nie miał się tak dobrze. Nowi macho triumfują.

Największe sukcesy francuskiego kina ostatnich lat to komedie. Jak pani tłumaczy ten fenomen?

- Francuskie komedie eksportują się coraz lepiej na całym świecie. W samej Francji, skoncentrowanej dawniej wyłącznie na eksperymentalnym kinie autorskim spod znaku Nowej Fali komedia została zrehabilitowana i traktowana jest obecnie na równi z innymi gatunkami. Coraz więcej filmowych debiutów to komedie. My, Francuzi, mówimy komediowym tonem o poważnych sprawach - to nasza specjalność. W dobie kryzysu nie da się tego przecenić  - nic tak nie łączy ludzi jak śmiech.

Rozmawiała Joanna Orzechowska

Premiera filmu "Seks, miłość i terapia" 20 marca 2015.

Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas