Reklama

W jasnych kajetach z marginesem

Historia Meli Koteluk przypomina filmowy scenariusz: dziewczyna z prowincji przyjeżdża do wielkiego miasta i odnosi sukces. Jak to możliwe? Poznajmy jej sekret.

Podczas koncertów zwraca uwagę ekscentrycznymi żakietami i kwiecistymi sukienkami. Innym razem kryje się pod kapturem i szarą bluzą z dużą kieszenią na środku. Ma hipnotyzujące niebieskie oczy i spojrzenie trochę kobiety, trochę dziewczyny. Trudno uwierzyć, że skończyła trzydziestkę. Mówi o sobie "fruwający typek", bo żyje w ciągłym biegu i jeszcze się nie ustatkowała. Od czterech lat mieszka w prawobrzeżnej części Warszawy.

- To miasto dużo dla mnie znaczy. Od początku pasowała mi jego aura, a już Praga z pewnością ma szczególną atmosferę - wyznaje. Siedzimy w kawiarni w warszawskim parku Nad Balatonem. Przez duże szyby obserwujemy skaczące po topniejącym śniegu wróble, które próbują rozerwać woreczek cukru do kawy. - A to łobuzy - śmieje się Mela. - Nasi bracia mniejsi są totalnie inspirujący. Niedawno przeczytałam ciekawą książkę Pawła Fortuny i Łukasza Bożyckiego "Animal Rationale. Jak zwierzęta mogą nas inspirować? Rodzina, edukacja, biznes" o tym, czego można się od nich nauczyć. Mela kipi dobrą energią, każdy temat ją interesuje, świetnie porusza się w świecie literatury, ekonomii, nauki. Stara się unikać polityki, ale bolą ją problemy uchodźców z Bliskiego Wschodu i związane z nimi reakcje społeczne. Sama dużo podróżuje, a migracje to przewodni motyw jej ostatniej płyty.

Reklama

Przemieszczanie się nie tylko w wymiarze fizycznym, ale i mentalnym, szukanie siebie oraz różnych punktów odniesienia bardzo ją pociąga. Takie debiuty jak jej zdarzają się coraz rzadziej - Mela nie zdobyła muzycznego rynku jako gwiazda programu talent show ani wokalistka wielkiej wytwórni, weszła na scenę po cichutku, ukradkiem, ale natychmiast zagarnęła jej sporą przestrzeń. To było ponad trzy lata temu. Jej pierwsza płyta "Spadochron" (2012), z pogranicza popu i alternatywy, szybko pokryła się platyną, a ona dostała dwa Fryderyki i została laureatką Nagrody Artystycznej Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego. Jej drugi album "Migracje" w tydzień po debiucie stał się złoty, potem platynowy, a szczyt list przebojów zdobył utwór "Fastrygi".

Teledyski Koteluk na YouTube mają milionową oglądalność, a bilety na koncerty sprzedają się bardzo szybko. Kiedy zadebiutowała, porównywano ją z Kasią Nosowską, bo ze starszą wokalistką łączą ją pewne podobieństwa: ciekawa barwa głosu, pisanie świetnych, poetyckich tekstów i silna osobowość. - Dużo ludzi zwraca uwagę na to, że Mela brzmi i frazuje jak Nosowska - mówi Czesław Mozil, który nagrał z Koteluk "Pieśń o szczęściu" do filmu "Baczyński" (reż. Kordian Piwowarski). - Nie bez przyczyny, bo ona ma niezwykle silny głos i przez to przypomina Kaśkę, ale nie widzę w tym niczego złego, to raczej atut.

W jej muzyce pobrzmiewają fascynacje światową sceną alternatywną, a dobre inspiracje świadczą o doskonałym guście Meli. Dziś jest dojrzałą, niezależną artystką. Charakterystycznego języka i klimatu jej piosenek nie sposób pomylić. Ma piękną barwę głosu, ale nie "siłuje się" z nim, nie używa zbyt wielu ozdobników, nie sięga po skomplikowane wokalizy, po prostu śpiewa. Jest autorką tekstów i współautorką kompozycji do wszystkich utworów na swoich płytach. Mela to nie tylko pseudonim artystyczny, ale i zdrobnienie od jej imienia Malwina. - Zawszę miałam jakieś ksywki: Malwa, Melson, Melaniusz, ale Mela została na dłużej - śmieje się.

Cały artykuł w najnowszym numerze magazynu "PANI". W sprzedaży od 20 stycznia.

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy