Wielkanoc: Święto Nakazane... niewierzącym?
Katarzyna włącza w Wielkanoc "tryb przetrwania". Jakub wyjeżdża z partnerką za miasto. Natalia zasiada do suto zastawionego tradycyjnymi pokarmami stołu. Wszyscy należą do mniejszości w naszym kraju - są ateistami. Interii opowiedzieli o tym, jak spędzają te święta, wykluczając z nich element wiary.

Gdzie kończy się wiara, a zaczyna tradycja?
Według konstytucji żyjemy w państwie świeckim, według statystyk, niemal 80 proc. Polaków uważa się za osoby wierzące. Pozostali to ateiści, agnostycy, niezdecydowani. Święta wielkanocne dotyczą jednak wszystkich, bez względu na przynależność do Kościoła, głównie z powodu ustanowienia Poniedziałku Wielkanocnego dniem wolnym od pracy. Czy oprócz przymusowego "urlopu" ateiści uczestniczą w uroczystościach związanych z obchodami upamiętniającymi zmartwychwstanie Jezusa? Jeśli nie pojawiają się na mszach, czy jedzą tradycyjne potrawy i jak odnajdują się przy "naszpikowanym" wręcz symboliką religijną stole, na którym aż roi się od powiązań z Biblią? Przecież każdy dzień świąt ma swoje znaczenie, pokarmy spożywane w gronie rodziny głęboką symbolikę, a życzenia oscylują wokół wydarzeń zapisanych w Piśmie Świętym. W sklepach roi się od produktów opatrzonych wizerunkiem Chrystusa, Baranka Bożego, z kartek wychylają się wszechobecne “Alleluja!”. Czy da się obchodzić Wielkanoc... szerokim łukiem?
Dla Interii wypowiedziały się osoby niewierzące z różnych części kraju, by określić, czy i jak obchodzą święta.
Natalia: To czas rodzinnych spotkań i dobrego jedzenia
Opolanka Natalia ma 36 lat, własną rodzinę i ugruntowane podejście do świąt Wielkiej Nocy. Choć nie wierzy w Boga, jej święta nie różnią się niemal niczym od tych w domach chrześcijan. Brakuje po prostu elementów wiary. Cała reszta się zgadza.
- Nie wiem, czy można to nazwać klasycznym obchodzeniem świąt wielkanocnych, bo do kościoła nie chodzimy, święconki nie szykujemy, postu nie mamy. Za to zwyczajowych potraw nigdy nie brakuje, podczas niedzielnego śniadania rządzą jajka, śledź i klasyczna jarzynowa. Ze słodkości babki, mazurki i serniczek. W mojej rodzinie Wielkanoc to nawiązanie do rodzinnej tradycji i zwyczajów, czas, aby złapać oddech i spędzić go z rodziną. W dzieciństwie, w latach 90. jeszcze latało się z tym koszyczkiem, raczej z rozpędu, niż wiary. I to była jedyna msza (pamiętam, że była krótka), w której brałam udział w czasie Wielkanocy. O poście nie było mowy, choć koszyczek czekał starannie przykryty do niedzielnego śniadania (tylko raz młodsza siostra pozbawiła go najlepszych przysmaków, chyba tylko chrzan został i kawałek chleba). Tu babcia grała pierwsze skrzypce i dla niej święconka miała być na stole i już. Ale i w Wielką Sobotę zawsze mówiła, żebym przegryzła sobie kawałek kiełbaski, bo za chudo wyglądam. Pisanki szykowałam z dziadziem, zawsze robiliśmy zawody, kto najpiękniej przyozdobi je woskiem, czasem pojawiały się nawet kroszonki. W mojej rodzinie nie dodawano im religijnego znaczenia, po prostu to była nasza tradycyjna zabawa. Czy obchodzenie świąt ma sens, jeśli pozbawi się ich religijnego charakteru? Dla mnie ma, bo to czas, żeby kultywować nasze rodzinne tradycje, spotkać się z najbliższymi i dobrze zjeść.

Krzysztof: Korzystam z wolnego i przywilejów w myśl zasady "dają, to bierz"
Krzysztof, 40-latek z województwa lubuskiego prawdopodobnie spędzałby Wielkanoc tak, jak każdy inny wolny dzień, gdyby nie fakt, że jego mama jest osobą wierzącą. Co roku uczestniczy więc w rodzinnym uroczystym śniadaniu, by unikać kłótni i kiepskiego nastroju. Nie ukrywa, że korzysta z wolnego, a także dodatkowych świadczeń, które pracodawca przewiduje z okazji Wielkanocy.
- Jeżeli mam w święta - czy to Wielkanocne czy Bożego Narodzenia - jakiś stres, to głównie przez matkę. Ona jest turbo wierząca, a ja ateista i antyklerykał. Jak łatwo się domyślić, politycznie też jesteśmy na skrajnych biegunach.
Aktualnie stosunki mamy unormowane i jak prosi, żebym przyszedł np. na śniadanie wielkanocne to przychodzę, dla świętego spokoju, bo po co mi kolejny kwas z rodzicami. Przyjdę, zjem. Pogadamy na neutralne tematy i tyle. Choć oczywiście każdego roku myślę o tym, jak się wymiksować z tej imprezy, bo bawienie się w gusła i zabobony to jednak trochę krindż.
Święta traktuję pewnie tak samo jak większość ateistów - ot, kolejny wolny dzień w kalendarzu. I jeśli jakiś katolik ma z tym problem, że robię sobie wolne w "ich" święto, to mogę zadeklarować, że przestanę, pod warunkiem że wszyscy wierzący przestaną korzystać z osiągnięć nauki i medycyny, które to Kościół przez wieki torpedował.
Wkurzające jest tylko to, że wszystko jest zamknięte. A jeszcze bardziej wkurzające jest to, że przed tym jednym, dodatkowym dniem wolnym ludzie dostają jakiegoś szału i szturmują sklepy, jakby tego wolnego miało być przynajmniej dwa tygodnie. Zrobienie małych zakupów w markecie to katorga, bo nagle wszyscy muszą się zaopatrzyć we wszystko, łącznie z płynem do chłodnicy i węglem na grilla.
Z premedytacją korzystam w pracy z tych wszystkich finansowych bonusów z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych. Oczywiście w myśl zasady - dają, to bierz. W tym roku za "zajączkowe" planuję kupić córce buty. Nikt mi nie zarzuci, że to wydawanie na głupoty.

Katarzyna: Traktuję to jak tradycję, zagryzam zęby i czekam na koniec
Katarzyna, 34-latka z Krakowa nie kryje się z tym, że Wielkanoc mierzi ją jak żadne inne święta. Ale zagryza zęby dla córki, dekoruje mieszkanie, maluje jajka. I czeka na wtorek, by to "szaleństwo" się skończyło.
- Zawsze te święta w rodzinnym domu traktowane były po macoszemu. Jakieś jajka ugotowane, szynka, kiełbasa. Żadnych wielkich porządków nie było, mycia okien. Moi rodzice nie byli wierzący, śniadanie wielkanocne to była po prostu tradycja. Już wtedy nie lubiłam tego czasu w roku, głównie przez to, że na stole znajdowały się dokładnie wszystkie rodzaje jedzenia, których nie lubię. Sam zapach kiełbas i wędlin przyprawiał mnie o mdłości i tak jest do dzisiaj. Zawsze jadłam chleb z jajkiem i byłam głodna. Lubiłam tylko słodycze na zająca, bo zawsze wpadło jakieś czekoladowe jajko albo lizak. I to tyle. Mama nawet mazurka nie piekła, podejrzewam, że ta niechęć i niewielka ilość uwagi, jaką przykładam do Wielkanocy, tam ma swoje korzenie, w dzieciństwie. Przez całe dorosłe życie przychodziłam do rodziców na jedno wielkanocne śniadanie i resztę czasu miałam wolne, odpoczynek w domu. Odkąd pojawiła się moja córka, a konkretniej odkąd poszła do szkoły, zaczęły się pojawiać w naszym domu ozdoby, oczywiście niezwiązane z wiarą, na przykład figurki zajączków. Córka lubi malować pisanki, zna ich symbolikę, choć nie chodzi na religię. Tłumaczę jej, co oznaczają baranki, zawartość koszyków ze święconką. Sama nigdy nie przekroczyła progu kościoła, ale ma całą niezbędną wiedzę. W lany poniedziałek kultywujemy tradycję polewania się wodą, jemy też jajka gotowane. Odwiedzamy dziadków, jemy wspólnie posiłek. Poza tym czekam zwykle, żeby ten szał wielkanocny jak najszybciej się skończył.

Jakub: Nie organizuję i nie uczestniczę w obchodach Wielkanocy
Jakub ma niemal 50 lat, mieszka w Warszawie i odkąd był dzieckiem, nie obchodzi Wielkanocy. Wychodzi z założenia "wszystko albo nic": jeśli tradycja związana jest z wiarą, a on jest ateistą, to dla niego nie ma tych świąt pod żadną postacią.
- Znajomi o mnie mówią, że jestem porażająco asertywny. Trochę tak jest, bo dla mnie lawirowanie między tradycją a wiarą jest kompletnie bez sensu. Tu nie ma odcieni szarości, także ze względu na szacunek do ludzi, którzy chodzą do kościoła. Wypełnianie gęby frazesami "jestem niewierzący, ale..." jest dla mnie nie do przyjęcia. Nie organizuję i nie uczestniczę w żadnych śniadaniach ani obiadach wielkanocnych, koniec i kropka. Mam wtedy dni wolne, wyjeżdżam za miasto, jeśli jest pogoda, spędzam czas na łonie natury. Odczuwam to święto tylko podczas zakupów, to wiadomo. Ilość produktów typowo wielkanocnych jest przytłaczająca. Jajka i żurek można zjeść w każdy dzień w roku, nie ma w tych potrawach nic wyjątkowego na tyle, by nie być w stanie ich sobie ugotować bez okazji, więc element kulinarny do mnie nigdy nie przemawiał. Poza tym to dodatkowy urlopowy dzień dla mnie, a jeszcze poniedziałek, za którym mało kto przepada, więc super sprawa, korzystam. Moja partnerka była na początku zaskoczona i pytała, czy tak można w ogóle. A jak zasmakowała wolności od tej szopki, to wręcz czeka na nasze wyjazdy zarówno na wiosnę, jak i w grudniu.
Jak widać, różnorodność podejścia do tematu narzuconego z góry wolnym dniem święta, jest ogromna. Z całą pewnością elementy wiary i tradycji w przeciągu setek lat splotły się ze sobą mocnym węzłem. Temat partycypowania w wielkanocnych, uroczystych śniadaniach i obiadach przez osoby niewierzące budzi kontrowersje, zwłaszcza wśród internautów. Ale czy jest o co kruszyć kopie? A może warto po prostu docenić, że te dni skłaniają ludzi do spędzenia czasu z bliskimi? Bez względu na przekonania. Bo każdy powód jest dobry.