Wielkie emocji porządkowanie
Złe samopoczucie to nie zawsze konieczność, często to nieuświadomiony wybór. Zajrzyj w głąb siebie i sprawdź, czy aby wszystko jest w porządku.
"Mogę mieć bałagan w szafie, ale w uczuciach lubię mieć porządek" - to zdanie Krystyny Siesickiej, swojej ulubionej pisarki z lat dojrzewania, pięćdziesięcioletnia Anka nadal doskonale pamięta. Jednak zaraz dodaje, że od jesieni do wiosny zarówno w jej garderobie, jak i w duszy króluje czarny kolor.
Wizja przygotowań do świąt bardzo ją przygnębia. Nie potrafi czuć tej radości, a kolędy w centrach handlowych sprawiają, że chce się jej wyć. Najbardziej cierpi rodzina.
- Sprzątam, kupuję, gotuję, ale z naburmuszoną miną. W jakiejś czarnej rozpaczy. Mężowi chyba na rękę jest to, że się zamykam w sobie, ale córki żyją w niepewności. Nie wiedzą, czy w danym momencie lepiej się do mnie skradać, czy zejść mi z drogi. Nigdy nie wiadomo, kiedy spadnie czarna kurtyna paskudnego nastroju i oddzieli mnie od świata.
Przykład - wywiadówka. Anka idzie na nią z przyjemnością, bo dzieci dobrze się uczą, ale wraca zasępiona. Nic nie opowie. Pewnie w drodze ze szkoły wpadła w kolejny ciemny dół. Wydaje się, że takie doły na drodze Anki pojawiają się tylko wieczorem. W dzień nieźle funkcjonuje. Dba o wygląd i prowadzi trudne negocjacje.
Dyskomfort powraca falami, ale nie chce swoich stanów analizować. Nie wierzy w psychoterapię. Pod koniec rozmowy rzuca, że na gwiazdkę chciałaby po prostu karton antydepresantów. Po co się męczyć, jak można połknąć proszek? No właśnie. Łatwiej jest wziąć leki niż popracować trochę nad sobą. Wygodniej jest iść po receptę niż wreszcie pokonać lęk przed zmianą i podjąć trudną decyzję.
Są kobiety, których żaden psycholog nie przekona, że jednak nie mają depresji. Wolą się dręczyć aż do wiosny niż dowiedzieć, co tak naprawdę czują. Z góry uprzedzę ataki: depresja istnieje. Ale musi być prawidłowo zdiagnozowana przez psychiatrę albo psychologa.
Obniżony nastrój dobrze jest skonfrontować nie tylko z porą roku, ale też z sytuacją rodzinną i zawodową. Z dzieciństwem. Z kartą chorób somatycznych. Jako psycholożka wierzę w sens i skuteczność farmakoterapii oraz innych form pomocy medycznej w zaburzeniach nastroju. Ale zauważyłam, że jakiś czas temu pojawił się trend kulturowy, by wszystkie odmiany smutku nazywać depresją.
To nadużycie utrudnia nam walkę ze złym samopoczuciem. Kiedy nie wiemy, co tak naprawdę czujemy, gorzej radzimy sobie z niechcianymi nastrojami. Ucieczka w chorobę to ucieczka od siebie. Problemy są zamrażane, a nie rozwiązywane. W dodatku wmawianie sobie chorobowych symptomów nasila lęk, bezradność i pasywność.
Jednocześnie pojawia się utrata motywacji, żeby coś zmienić. Przecież bez leków i tak nie dam rady. To ode mnie silniejsze. Niestety, taka postawa ofiary często jest wzmacniana przez niektórych lekarzy pierwszego kontaktu. Wielu psychiatrów i psychologów zwraca uwagę, że bezsenność, obniżenie nastroju i energii oraz inne psychosomatyczne objawy ściśle powiązane z momentami kryzysowymi są często niepotrzebnie diagnozowane jako depresja i leczone wyłącznie za pomocą antydepresantów.
Tymczasem w większości przypadków wyjściem jest nie tyle farmakologiczne pozbycie się niechcianych emocji, co wejście z nimi w głębszy, bardziej świadomy kontakt.
Wiesz, co czujesz
Tak już jest, że zazwyczaj reagujemy i działamy rutynowo. Gdzieś tam w środku nas kłębią się przeróżne uczucia i potrzeby, ale nie bardzo zdajemy sobie sprawę z tego, że nawet te tłumione i wyparte wpływają nie tylko na nasze usposobienie czy witalność, ale również na zachowanie.
Grzecznościowe „Jak się czujesz?” warto zastąpić pytaniem: „Co czujesz?”. Bo kiedy wiem, co tak naprawdę przeżywam, przestaję być zakładniczką obniżonego nastroju.
Nawet wtedy, kiedy jesteśmy przekonane, że zachowujemy się racjonalnie i nie ulegamy emocjom. One i tak znajdą sobie ujście, by nieświadomie modyfikować nasze wybory i decyzje. Dlaczego tak się dzieje? W codziennym życiu rozpoznajemy swoje uczucia na dwa sposoby: "dobrze się czuję" albo "źle się czuję". Ale określenia "dobrze", "źle", "fatalnie", "kiepsko" to nie są nazwy uczuć.
Spokój, złość, gniew - to już tak. Jednak do złości trudniej się otwarcie przyznać. Również przed samą sobą, bo zaraz może pojawić się pytanie, co mnie tak złości. Szukanie odpowiedzi nie musi być dla nas wygodne. Może poświęcam się i jestem wściekła na siebie, że dałam się zamknąć w roli domowej męczennicy. Znowu sama muszę przygotować święta, a miałam wyegzekwować pomoc od męża i dzieci. I dlaczego oni nie widzą, że ich potrzebuję? Ja tu biegam, dwoję się i troję, a nastoletnie córki oglądają głupoty w komputerze.
No i od tego przedświątecznego tyrania urody mi nie przybędzie. Mąż zamiast pomóc, każe się obsługiwać, bo właśnie wrócił z podróży służbowej. Delegacje męczą go z powodu pracy czy nadmiernej integracji z koleżankami?
Warto wiedzieć, że złość to energia. Jeżeli skierujemy ją na zewnątrz, pomaga w rozwiązaniu problemu. Dodaje odwagi. Pozwala uwolnić się z niewygodnej sytuacji. Skierowana do wewnątrz - niszczy. Unieruchamia. Izoluje. Przypomina depresję.
Prawdopodobnie również w przypadku Anki nie można mówić o depresji, czyli głębokim i nieustannym pogorszeniu nastroju utrzymującym się przez tygodnie, a nawet miesiące. Anka przeżywa pojawiające się falami stany depresyjne. Być może maskują one niechciane uczucia i myśli.
Zamiast leków przydałaby się jej chwila namysłu nad tym, co przeżywa. I czy izolowanie się rzeczywiście jest związane ze złą pogodą. To, co potocznie nazywamy dołem, to nie tyle dół, ile worek bez dna.
Bezmyślnie wrzucamy tam wszystkie nieprzyjemne uczucia. Rozczarowanie, frustracja, tęsknota, utrata nadziei, płacz, rezygnacja, znużenie, zwątpienie, czarnowidztwo, nuda, wyczerpanie, zmęczenie fizyczne, nadmierna wrażliwość na bodźce i potrzeba ciszy, przedawkowanie rutyny.
Najpierw poszukajmy precyzyjnej nazwy, a potem spróbujmy się dowiedzieć, dlaczego właśnie ta emocja jest teraz tak silna.
Niekiedy niezadowolenie z małżeństwa nasila się pod koniec roku, bo częściej siedzimy w domu i konfrontujemy się z niedopasowaniem. Można czuć się psychicznie źle, bo dokuczają zwyrodnieniowe bóle kręgów szyjnych. Albo bo jest się pomijaną w pracy, krzywdzoną przez męża, lekceważoną przez dziecko.
Powodów nie najlepszego samopoczucia jest dużo, sztuką jest je ujawnić. Może złe samopoczucie Anki wynika z braku zaufania do męża. Nie czuje się pewnie z tym, że on często wyjeżdża w sezonie jesienno- zimowym. Boi się, że może kogoś poznać. Ale nie rozpoznaje źródeł swojego kiepskiego nastroju. Woli czuć się po prostu fatalnie. Łatwiej obwiniać porę roku o depresję niż przyznać, że ma się problem w związku.
Im precyzyjniej Anka nazwie to, co czuje, tym skuteczniej będzie mogła sobie pomóc. Bez przyjmowania leków. Ze świadomością, że nie jest ofiarą i że ma w sobie siłę do dokonania trwałej zmiany. Dopuszczam jeszcze inną wersję.
Anka zachowuje się jak ktoś głęboko zasmucony, bo tłumi wściekłość. W ten sposób "niańczy" paskudny nastrój. Jednocześnie ukrywa go i celebruje. Obnosi się ze swoim skrzywdzeniem. Może powinna po prostu przyznać sobie prawo do bycia wściekłą. Nie ma nic złego w tym, że od czasu do czasu zamienia się w furiatkę.
To bardziej kwestia temperamentu niż złego wychowania czy braku kontroli. Nie ma złych i dobrych kanałów wyrażania emocji. Ważniejsze od ekspresji jest poczucie, że wiem, co przeżywam.
Porządek musi być
Zamiast poprawiać nastrój za pomocą leków, alkoholu czy zakupów, lepiej wprowadzić korektę do swoich relacji z innymi. Mądrzej jest posprzątać niż maskować bałagan. Im bardziej szczerze i precyzyjnie uporządkujemy uczucia, tym więcej otrzymamy informacji, które pomogą nam uporać się z problemem złego samopoczucia.
Przecież inaczej będziemy postępować, kiedy odkryjemy, że dokucza nam wypalenie zawodowe, a inaczej, gdy mamy do kogoś żal. A objawy obu tych uczuć mogą przypominać właśnie depresję.
Im bardziej uciekamy od smutku, tym jesteśmy smutniejsi. Gdy nie boimy się skonfrontować z przykrymi doznaniami, możemy się wiele nauczyć.
Grzecznościowe "Jak się czujesz?" warto zastąpić pytaniem: "Co czujesz?". Bo kiedy wiem, co tak naprawdę przeżywam, to przestaję być zakładniczką obniżonego nastroju. Mam wpływ na swoje życie. Daję sobie szansę na dobrą zmianę i łatwiej mi ruszyć dalej.
Szczere rozpoznanie własnej intymności w sposób niejako automatyczny pozwala na wprowadzenie zmian również w naszych relacjach rodzinnych.
Koniec ze zdartą płytą
Gdy jesteś podłączona do swoich uczuć, nie musisz angażować się w podjazdowe wojenki w stylu: kto kogo przetrzyma. Często bywa tak, że niby wszystkim domownikom zależy na uzdrowieniu sytuacji, ale żadna ze stron nie chce zrobić pierwszego ruchu.
Zamiast postawić na zmianę, chwytają się szybkich sposobów rozładowania złego samopoczucia. Wymagają, oskarżają, wydają komendy, agresywnie protestują, szukają zaczepki, obwiniają, wymuszają przeprosiny, pozwalają sobie na uwagi, choć wiedzą, że upokorzą nimi adresata i sprawią mu ból.
Oczywiście, takie scenariusze tylko utrwalają niszczące reguły gier domowych. Podobnie dzieje się w związkach, w których jedna ze stron ma tendencję do dominacji, a dogadywanie się rozumie jako odgórne zarządzanie. Partner wywierający presję lub stosujący mechanizmy unikania i wycofywania się sprawia, że czujemy się bezradne. Marnujemy energię i czas na uporczywe próby zmiany jego osobowości, przyzwyczajeń czy poglądów.
Dylemat pod tytułem jak do niego dotrzeć często staje się przewodnim, wieloletnim mottem naszego życia sentymentalnego. Walczymy i męczymy się, a może trzeba inaczej? Zamiast koncentrować się na opornym przeciwniku i przywoływać go do porządku, odpuścić i zająć się sobą.
Jak to zrobić? Przede wszystkim zareaguj inaczej. Nie działaj automatycznie, cały czas na jednym oprogramowaniu. Wyjdź z rutyny. Wróć do samego sedna uczuć i poszukaj innego sposobu powiedzenia o tym, co przeżywasz. Znajdź najlepszy czas na rozmowę. Użyj innych słów, innej tonacji. Może ścisz głos, uspokój oddech.
Kontroluj gesty, niech będą bardziej pacyfistyczne, a nie wygrażające. To są szczegóły, ale znaczące. I kiedy on zaczyna działać od dawna ustalonymi metodami, ty reagujesz inaczej. Ta twoja nowa odpowiedź nie tylko zaskakuje, ale też zmienia cały kontekst patrzenia na stary problem. Zaburza schematy rozmowy. Rozmówca traci nad tobą władzę, bo już nie odpowiadasz jak dawniej. I właśnie dlatego jego zdarta płyta już się nie zacina. W ten sposób wymusza zmianę. Wprowadza świeże powietrze. Nagle to, co wydawało się nie do ustalenia, staje się proste.
Taka nowa lista dialogowa pozwala wyjść poza wzajemne pretensje. Ułatwia oderwanie się od tego, co nas irytuje w drugiej stronie. Kierujemy się nie ku ocenie, ale ku zrozumieniu. Wzajemnemu. Bo gdy nie starasz się wyjaśnić, dlaczego znowu krzyczysz w domu, to trudniej ci pojąć, dlaczego on nadal nie wykonuje twojego polecenia, tylko wychodzi, trzaskając drzwiami.
Sensowniej jest przestać tylko oczekiwać, a zacząć stawiać sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego on nie chce tego zrobić? Może dlatego, że nikt go nie pyta, jak mu poszło dzisiaj w pracy? Wchodzenie w rolę nieszczęśliwej jędzy warto zastąpić wyznaniem, że jesteś bardzo zmęczona i chciałabyś, żeby ci pomógł.
Nie bójmy się uczuć, które świadczą o naszej wrażliwości. Paradoksalnie odsłaniamy się po to, by się chronić przed niezrozumieniem i samotnością we dwoje. Dzięki naszej osobistej małej zmianie mamy szansę jako rodzina wyjść z koleiny i znaleźć równiejszą drogę do rozwiązania problemu. W ten sposób nasi bliscy zostaną niejako sprowokowani do innej reakcji oraz zmuszeni do uporządkowania siebie.
Przeżyj to sam
Eve Beaver ma dość. Ta pięćdziesięcioletnia bibliotekarka z Leicester nagle zrozumiała, że natychmiast musi coś zrobić ze swoim życiem. Problem w tym, że nie chce się jej nic robić. Dzieci wyjechały na studia. Został jej tylko mąż astronom, któremu bliżej do gwiazd niż do własnej żony.
W pani Beaver nagle budzą się pragnienia w stylu: wsiąść do pociągu byle jakiego. Ale jej brytyjski humor podpowiada, że przecież nie trzeba korzystać ze składu kolejowego. Można uciec z domu, wcale się z niego nie ruszając. Beaver kładzie się więc na rok do łóżka.
Z premedytacją wyskakuje z roli zaharowanej oraz niedocenianej żony i matki i wskakuje do pościeli. Przez dwanaście miesięcy ta do niedawna przykładna pani domu leżakuje i rozmyśla nad sobą. Dlaczego nie jest z siebie zadowolona? I właściwie dlaczego zawsze chciała zadowolić innych, a nie pomyślała, jak sobie samej zrobić przyjemność?
Jeżeli dajemy sobie zgodę na przeżywanie bólu, to cierpienia stają się mniej odczuwalne. Otwieramy się bardziej na rozmyślania, które każą nam w trudnych chwilach zobaczyć celowość i sens tego, jak się zachowujemy.
Ten totalny i bierny opór pewnej Angielki opisała Sue Townsend w jednej z najgłośniejszych powieści 2013 roku "Kobieta, która przez rok nie wstawała z łóżka". Książka nominowana do prestiżowej The Man Booker Prize niedawno ukazała się w Polsce.
Trzydzieści lat temu spod pióra tejże pisarki wyszły również dzienniki neurotycznego Adriana Mole’a - ten światowy bestseller stał się kanonem literatury dla nastolatków. Teraz autorka prezentuje nam opis chandry wieku średniego. Zadziwiające u Townsend jest to, że sytuacje przygnębiające i ponure stają się zarazem śmieszne i wyzwalające. Opowieść o kobiecie, którą syndrom pustego gniazda zmusił do znalezienia nowego punktu oparcia, mogłaby być reklamowana jako kolejna komedia o depresji gospodyni domowej, gdyby nie była opowieścią o wolności.
Chandra pozwala Eve zrozumieć, że zły nastrój wywołuje u nas smutek, bezradność, poczucie straty i przemijania. Ale pozwala nam również poczuć... że żyjemy. Im bardziej uciekamy od smutku, tym jesteśmy smutniejsi. Kiedy nie boimy się skonfrontować z przykrymi doznaniami, możemy wiele się nauczyć.
Jeżeli dajemy sobie zgodę na przeżywanie bólu, to cierpienia stają się mniej odczuwalne. Otwieramy się bardziej na rozmyślania, które każą nam w trudnych chwilach zobaczyć celowość i sens tego, jak się zachowujemy. Dlatego psychiczny dyskomfort spełnia funkcję adaptacyjną. Ułatwia, chociaż w bolesny sposób, wejście w nowy etap życia.
Istnieją badania naukowe mówiące, że obniżenie nastroju umożliwia bardziej obiektywne oraz wnikliwe spojrzenie na świat. Redukuje mechanizmy samooszukiwania się, infantylnego hurraoptymizmu. Potrafimy bardziej realistycznie działać i planować. Istnieje nawet zjawisko "depresyjnego realizmu", który pomaga zarządzać czasem i zachować zadziwiającą jasność myśli przy obniżonym nastroju.
Nie bójmy się smucić. Wiele zgorzknienia bierze się z mało dojrzałej postawy, że jestem zadowolona z siebie tylko wtedy, kiedy czuję się super. Oczekujemy, że życie ma nas ciągle zabawiać. Tymczasem złe samopoczucie to nie fatum, ale radar. Wychwytuje, że dzieje się coś niedobrego. Zawiadamia, że trzeba wprowadzić korektę. Do swojego związku, planu dnia, sposobu zarządzania energią. Koniec roku to pora na podsumowania.
Może tym razem warto zrobić to pod hasłem: "Nie ma złych nastrojów, są tylko takie, których dobrego znaczenia nie potrafimy jeszcze odszyfrować". To doskonałe zadanie dla każdej z nas na nowe dwanaście miesięcy. Tylko żeby nie podzieliło losów noworocznych postanowień.
Tekst: Zyta Rudzka
Ilustrowała: Martyna Wójcik-Śmierska
PANI 12/2014