Wiem, że ze mną nie ma lekko

Idealny mąż i ojciec na ekranie. A poza nim?

- Nie mogę i nie potrafię brać odpowiedzialności za innych - mówi zapytany, czy chciałby wykładać w szkole teatralnej
- Nie mogę i nie potrafię brać odpowiedzialności za innych - mówi zapytany, czy chciałby wykładać w szkole teatralnejAndrzej EngelbrechtAKPA

Tomasz Karolak: - No tak, przecież sami o tym napisaliście (śmiech). Niedługo rodzi mi się dziecko. Będę więc ojcem po raz drugi. I muszę się do tego przygotować.

Wiadomo już, że spodziewacie się pierwszego syna. Czy wybraliście imię?

- Na razie trwają pertraktacje. Zarówno Violka jak i ja mamy różne pomysły co do wyboru imienia. Pewne jest jedno: będę kochał synka tak samo mocno, jak kocham Lenkę.

To akurat oczywiste. Spekuluje się za to, czy zamieszkasz z Violą, twoją partnerką i matką dzieci.

- Tego na razie nie mogę powiedzieć. Może tak, może nie...

Uciekasz od odpowiedzi...

- Tak, bo to jest temat na tyle osobisty, że nie zamierzam go roztrząsać na forum publicznym.

Ale do tej pory mieszkaliście osobno, chociaż wspólnie wychowujecie córkę.

- To prawda. Po wielu latach pracy dotarło do mnie, że artysta musi mieć swój własny świat. Miejsce, do którego nie wszyscy mają dostęp. To znaczy, że działam na dwóch płaszczyznach. Muszę mieć odskocznię. Bo kiedy pracuję na pełnych obrotach, staję się nie do zniesienia. I zdaję sobie sprawę, że Violka nie ma ze mną lekko (śmiech).

To znaczy, że pogodziłeś się ze swoją narcystyczno-egoistyczną naturą.

- Każdy artysta chyba tak ma. Na scenie daję bardzo dużo z siebie i później muszę to jakoś odreagować. Wtedy bywam okropny. Ale to nie ma nic wspólnego z uczuciami, którymi darzę najbliższych. Czy będę gotowy na wspólne mieszkanie? Nie wiem, wszystko się może zdarzyć.

Dla widzów jesteś za to wzorem ojca rodziny. Szczególnie dla fanów serialu "Rodzinka.pl".

- Bo sama rodzina może być fantastycznym światem, pełnym nowych wrażeń. W tym serialu jesteśmy z Małgosią małżeństwem idealnym. Serialową żonę kocham naprawdę. Ten związek nie jest wynikiem błędów życiowych, nieodpowiedzialności albo wyrachowania. I jeżeli na ekranie to widać, to znaczy, że udało mi się wszystkich oszukać, że taki potrafię być w rzeczywistości (śmiech).

W Polsce naprawdę są idealne rodziny? Model tradycyjnych wartości jeszcze istnieje?

- Mam nadzieję, że tak. Spotkałem takie pary osobiście. U jednej z nich kręcimy serial "Prawo Agaty". Ludzie mają trójkę dzieci i w ich domu naprawdę czuć, że to jest fantastyczna rodzina, w której nadrzędną wartością jest miłość.

- Ostatnio zastanawiałem się nad popularnością serialu "Rodzinka. pl". Według mnie chodzi o to, że rodzina może być światem interesującym. Czasem zupełnie przypadkowi ludzie, którzy mają dwójkę czy trójkę dzieci, podchodzą do mnie i mówią: "Panie Tomku, ja teraz zupełnie inaczej spojrzałem na dzieci. Wcześniej uważałam je za mniej inteligentne, niż są w rzeczywistości". Okazuje się na przykład, że dzieci o wiele szybciej niż my przyswajają nowe rzeczy: moja pięcioletnia córka Lenka bezbłędnie potrafi odtwarzać filmy na iPhonie.

Jesteś nie tylko dobrym ojcem, także oddanym przyjacielem... Niedawno ratowałeś Piotra Adamczyka. Opowiesz o tym?

- To było podczas mistrzostw Polski w triatlonie. Biegaliśmy przy trzydziestostopniowym upale. Piotr przyjechał po trzech nieprzespanych nocach. Ja go nawet ostrzegałem: "Po trzech dobach na planie start w takich warunkach nie ma sensu". Ale on postanowił się sprawdzić, chciał też wypróbować nowy sprzęt.

- W pewnym momencie było dosyć dramatycznie. Zadecydował mały błąd. Na szczęście w porę przybiegłem do niego z wodą. To w sumie normalna sytuacja na tak wyczerpujących zawodach. Zresztą, kiedy go odwiedziłem w szpitalu, sam położyłem się pod kroplówką z mieszanką potasu i magnezu.

Po co ci to całe bieganie, katowanie organizmu?

- Jest coś takiego w człowieku, że chce cały czas się sprawdzać. Pokonywać kolejne bariery. A dla niektórych jest to także sposób na życie. Dzięki temu dbam o formę, bo jeśli myślę poważnie o startach, to muszę regularnie trenować pływanie, biegi, jazdę na rowerze. Chociaż na razie dużo nie schudłem, to już coś przynajmniej drgnęło. Kiedy skończę kręcić "Rodzinkę", wkręcę się w to na maksa!

Sport to sposób na młodość... Czyżby dopadł cię kryzys czterdziestolatka? Wiesz już, co to "smuga cienia"?

- No pewnie! Już mnie pochłonęła. Kiedy oglądam programy historyczne na moich ulubionych kanałach zachodnich, nie mogę patrzeć, jak na przykład odkopują szkielety. Od razu wydaje mi się, że za chwilę sam będę takim szkieletem. Przechodzę kryzys totalny. Wtedy nachodzą mnie nawet myśli w rodzaju: czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens (śmiech)?

Jedni w takiej sytuacji zamykają się w sobie, inni działają. Wydaje się, że ty należysz do tej drugiej grupy.

- No tak. Ale nie chodzi mi o konkretne osiągnięcia. Po prostu chcę jeszcze w życiu poeksperymentować na polach związanych z moim zawodem i wykształceniem, czyli w teatrze i filmie.

Czytaj dalej na następnej stronie. 

Czyli dzieło życia jeszcze przed tobą?

- To są na razie pewne próby. Arcydzieło w teatrze może powstać albo przypadkowo, albo w momencie, gdy teatr okrzepnie nie tylko artystycznie, ale także technologicznie i biznesowo. Kilka takich rodzynków w cieście przytrafiło nam się w IMCE: "Dzienniki" (trzy nominacje do Feliksów Warszawskich) czy "Generał" (zwycięzca Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@port). To przedstawienia, które cieszą się dużą popularnością.

Jesteś dobrym dyrektorem?

- Zmieniłem trochę koncepcję prowadzenia teatru. Wkrótce dołączy do mnie Wojtek Michałowski, menedżer, czyli człowiek od pieniędzy, i w pewnym zakresie zdejmie ze mnie odpowiedzialność za sprawy biznesowe. Chcę, aby teatr był udanym przedsięwzięciem również finansowo. Brutalna prawda jest taka, że bez sponsora raczej nie ma szans na wyprodukowanie nowych rzeczy.

- Mecenat zawsze istniał i musi istnieć. Bez tego nie byłoby pierwszej opery i tak dalej. Niestety, w tym roku kryzys dotknął także teatr. Jest bardzo trudno realizować projekty, czasami dochodziło do sytuacji, że byliśmy zmuszeni zawiesić niektóre spektakle. Dlatego myślę również o innych projektach, także typowo komercyjnych.

Słyszałem, że przygotowujesz tournée po Stanach Zjednoczonych?

- O tym właśnie mówię. To jest takie typowo komercyjne przedsięwzięcie, zapoznanie Polonii amerykańskiej z polskim teatrem. Ostatnio byłem tam z Krystyną Jandą z przedstawieniem "Metoda". Bardzo się cieszę ze współpracy między naszymi teatrami. Niedługo wyjeżdżam także w tournée z przedstawieniem "Henryk Sienkiewicz. Greatest Hits". To też typowo komercyjna działalność.

Ale to jeszcze nie wszystko. Po raz kolejny szykujesz niespodziankę.

- Mogę wam to powiedzieć jako pierwszym! Właśnie powstaje firma producencka IMKA Films. Będziemy kręcić filmy i bardzo się z tego cieszę!

Będziesz producentem, aktorem, reżyserem w jednym?

- Będę producentem, może aktorem, ale na pewno nie reżyserem. Nie mogę siebie reżyserować. To fikcja! Ale prawdą jest, że dzielę czas między teatr, film i radio.

Założyłeś wytwórnię, aby Karolaka było jeszcze więcej na ekranie?

- Jestem ciągle niespożyty, ciągle mi mało, bo mało śpię. Ale tym razem to przypadek, że w filmie, który kręcimy, znalazła się dla mnie rola. To komedia o miłości, z bardzo fajnym tłem. Rzecz dzieje się w trakcie przemiany ustrojowej w Polsce, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Scenariusz jest jeszcze w poprawkach. Akcję przenosimy poza Warszawę, by pokazać społeczność małych miasteczek. Zdjęcia powstaną na Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie.

Zdajesz sobie sprawę, że na małym ekranie wyrósł ci konkurent? Mówię o Maćku Musiale, twoim najstarszym synu w "Rodzince.pl". Jest już chyba bardziej popularny od ciebie...

- Zdaję sobie sprawę, że Maciek ma największy fanklub w Polsce. Z przyjemnością obserwuję go na planie. Czasem zabieram go do teatru. To dla mnie wielka przyjemność.

Znajdzie się dla niego miejsce w IMCE albo w nowym projekcie?

- Myślę, że on ma już zapewnione miejsce w naszym filmie. Maciek to bardzo zdolny chłopak, który ma do tego poukładane w głowie.

Masz chyba szczęście do młodych partnerów ekranowych. Wcześniej był Alan Andersz...

- Tak, chociaż to nie moja zasługa, tylko reżyserów castingowych. Alan jest bardziej szalony od Maćka, ma wybuchowy "rockandrollowy" charakter.

Chciałbyś uczyć w szkole teatralnej? Profesor Karolak to brzmi dumnie?

- Wykluczone. Nie mogę i nie potrafię brać odpowiedzialności za innych. Przez trzy lata byłem asystentem w krakowskiej PWST. Wtedy zrozumiałem: wykształcenie to jedno, ale tak naprawdę aktorstwa uczy cię życie. To, jakim jesteś człowiekiem, przekłada się później na role teatralne. Scena weryfikuje, jakie masz umiejętności, jak dogadujesz się z ludźmi, jak radzisz sobie z trudnościami i skrajnymi emocjami. Na to nie ma żadnej aktorskiej metody. Musisz to po prostu przeżyć. Kiedy aktor tego nie potrafi, to znaczy, że jest pusty w środku.

Jeśli profesura nie jest dla ciebie, to jak wyobrażasz sobie życie na emeryturze?

- Po mojej wizycie w Nowym Jorku, którym się zachwyciłem, pomyślałem, że kiedyś kupię sobie tutaj niewielki loft i będę codziennie patrzył na rzekę Hudson. Wiem, że to mało realne (śmiech). Ale tak naprawdę, bardzo chciałbym nauczyć się reperować samochody. Być kiedyś dobrym blacharzem albo lakiernikiem, siedzieć ze swoją skrzynką pełną narzędzi. To moje marzenie.

Oskar Maya

Show
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas