Witajcie w mojej bajce
- Kiedyś wymyśliłem, że dam żonie wisiorek z... widelca. Kupiłem stary widelec, do tego dobrałem kamień - cytryn, a resztę zrobił jubiler. To jeden z jej ulubionych prezentów - mówi Artur Barciś. Aktor teatralny, filmowy, telewizyjny, mistrz ról drugoplanowych, znany m.in. ze „Znachora” J. Hoffmana, „Dekalogu” K. Kieślowskiego, seriali „Miodowe lata” i „Ranczo” opowiedział o rodzinnych świętach Bożego Narodzenia.
PANI: Wszyscy mamy wspomnienia z dzieciństwa związane z Wigilią. Czasem są to smaki, zapachy, a czasem - wspaniały prezent.
Artur Barciś: - U mnie w domu nie dostawało się prezentów.
Jak to? Nie było takiej tradycji?
- Ani tradycji, ani pieniędzy na prezenty. Pamiętam cudowne uczucie, kiedy na choince zapalało się świeczki. Wkładało się je do maleńkich lichtarzyków i one się autentycznie paliły. To był zapach i klimat zupełnie niepowtarzalny. Ale najprzyjemniejszym elementem choinki były cukierki, które wisiały jako ozdoba. Ponieważ nie wolno ich było jeść przed świętami, ja z braćmi wycwaniliśmy się i wyjmowaliśmy je z papierków,a na ich miejsce wkładaliśmy orzechy laskowe.
I myśleliście, że nikt się nie zorientuje?
- Prawdę mówiąc, prawie nikt się nie orientował do momentu, gdy rodzice mówili: "Możecie już zjeść cukierki!". Tyleże ich już nie było... Pamiętam, że wieszało się też jabłka, po prostu to, co było w domu.
A kiedy pierwszy raz dostał pan prezent pod choinkę?
- Sam wprowadziłem ten zwyczaj: przyjechałem ze studiów w Łodzi i... przywiozłem do domu prezenty. Zaskoczyłem wszystkich (śmiech).
Co dla pana jest najważniejsze w świętach?
- Klimat, atmosfera i pewne poczucie cyklu - że czas się dzieli na ten przed świętami i ten po świętach. Ale najbardziej atmosfera - spotykamy się przy stole, mamy czas tylko dla siebie, siedzimy, rozmawiamy.
Pana dom sprzyja biesiadowaniu - przeszklona weranda, a wokół las. Gdy spadnie śnieg, musi tu być bajkowo...
- Jest tu wtedy pięknie. Zawsze marzyłem o dużej choince i o tym, żeby to wokół niej gromadzili się ludzie, dawali sobie prezenty i śpiewali kolędy. Ona jest dla mnie symbolem świąt. Staram się, żeby była naprawdę wysoka, piękna i trwała. Nie lubię sztucznych, są nieekologiczne. W drugi dzień świąt zbierają się tu licznie moi przyjaciele. Przynoszą instrumenty, prezenty, siadamy i śpiewamy kolędy.
Pamięta pan pierwsze święta z synem?
- Kiedy urodził się Franek, wszystko się zmieniło. Wcześniej wydawało mi się, że najważniejsze są praca, kariera, sukces, a potem nagle okazało się, że najważniejszy jest on. Wszystko się przewartościowało. Również święta się zmieniły - syn wniósł do rodziny brakujący element.
Dorośli często celebrują święta bardziej dla dzieci niż dla siebie, bo dla nich ta oprawa jest najważniejsza.
- I prezenty pod choinką... (śmiech)
A pierwsza Wigilia w nowym domu?
- Piękna. Wcześniej mieszkaliśmy w centrum Warszawy i marzyliśmy o tym, żeby znaleźć swoje miejsce na ziemi wśród zieleni, drzew. Wybudowaliśmy ten dom według naszych wyobrażeń. Dobrze pamiętam tę pierwszą Wigilię: byliśmy szczęśliwi, że wreszcie spełniło się nasze marzenie o domu, ogrodzie, dużej choince i ogniu w kominku.
Czy święta to ważny dla pana czas?
- Tak, i tęsknię za nim. Niezwykle intensywnie pracuję, ale nie narzekam, bo bardzo to lubię. Jednak kiedy przychodzi świąteczny czas, jestem szczęśliwy. Mogę na chwilę wyjść z tego zwariowanego pędu, z przechodzenia z jednej sceny na drugą, z próby na plan, z planu na próbę. Żona mówi, że najlepiej, gdyby mnie było ze trzech, bo wtedy dałbym radę zrobić wszystko to, co zaplanowałem.
Jakie są, poza przygotowaniem prezentów, pana zadania przed Wigilią?
- Mamy je precyzyjnie przydzielone. Moim jest kupno i ubranie choinki (minimum dwu i półmetrowej!). Wspólnie z żoną ustalamy, jaki będzie miała kolor, bo co roku jest inny. Przygotowuję śledzie według swoich przepisów, kluski z makiem to też moja działka. Własnoręcznie robię ciasto! Z kolei domeną mojej żony jest zupa grzybowa. Jesienią zbieramy u nas w ogrodzie małe grzyby, ponieważ tę zupę przygotowuje się wyłącznie z całych grzybów. Żona z podgrzybków i prawdziwków gotuje ją potem przez trzy dni na bardzo małym ogniu... I to jest najpyszniejsza zupa na świecie! Ja dekoruję też cały dom - na drzewach i rynnach zawieszam lampki, żeby było pięknie.
Pana idealne święta?
- Dla mnie wszystkie święta, które miałem w tym domu, były idealne. Ale pamiętam takie,kiedy miałem przykrą przygodę: dzień przed Wigilią kupowałem choinkę, a pan stojący obok tak nieszczęśliwie przechylił swoją, że ukłuł mnie gałązką w oko. Zorientowałem się, że widzę podwójnie, pojechałem do okulisty- okazało się, że mam przeciętą rogówkę. Z zaklejonym okiem musiałem oprawić choinkę i... dziabnąłem się nożem w kolano. Rana była duża, polała się krew, straciłem przytomność, żona mnie ocuciła (śmiech) i pojechaliśmy do szpitala na ostry dyżur. Tam był tłum ludzi, ale dzięki znajomemu lekarzowi udało mi się dostać na... transplantologię, gdzie zszyli mi kolano. Wigilię spędziłem jak Kutuzow - z jednym okiem zaklejonym. Zrobiłem sobie nawet czarną opaskę. To nie były te idealne święta...
A najwspanialszy prezent, jaki pan dostał w Wigilię albo sam wręczył?
- Staram się robić niespodzianki. Kiedyś wymyśliłem, że dam żonie wisiorek z... widelca. Kupiłem stary widelec, do tego dobrałem kamień - cytryn, a resztę zrobił jubiler. To jeden z jej ulubionych prezentów. Ja raczej dostaję rzeczy praktyczne, bo mówię, co chcę. Jeżeli chodzi o prezenty dla kobiety, to mam radę dla wszystkich panów: zawsze mogą kupić torebkę. Kobieta, choćby miała ich tysiąc, na pewno ucieszy się z kolejnej (śmiech). Jak moja żona. Nigdy tego nie zrozumiem...
Kobiety już tego nie tłumaczą mężczyznom, bo oni i tak tego nie zrozumieją.
- Podobnie jak my nie tłumaczymy, na czym polega spalony. Tego się nie da wytłumaczyć (śmiech).
PANI 12/2015