Wychowany w pałacach, wybrał celę mnicha
Uwielbiał kobiety. Podobały mu się nawet, gdy miał 90 lat.
Dwie okoliczności sprawiły, że Joachim Badeni, dziedzic majątku ojca w Busku niedaleko Lwowa, nie spędził życia jako posiadacz ziemski. Pierwszą była II wojna światowa, po której pałac Badenich i park znalazły się w granicach Ukraińskiej SRR. Upaństwowiono też majątek jego ojczyma, czyli posiadłości Habsburgów w Żywcu. Drugą - powołanie kapłańskie, które dojrzewało w nim wiele lat, choć decyzję o wstąpieniu do dominikanów podjął w latach wojny w Wielkiej Brytanii.
Tańce w Feniksie
W latach 30. Kazimierz Badeni (imię Joachim, którym posługiwał się przez większość życia, przybrał w zakonie) prowadził wesołe życie w Krakowie. Chodził na potańcówki do restauracji Feniks przy Rynku Głównym, gdzie można było spotkać "fordanserki oferujące ciepło w przystępnej cenie". Były ładne, uśmiechnięte i uwielbiały szampana. O Feniksie opowiadał tak: - Piliśmy z fasonem: za kołnierz nie wylewając, niemniej nie zalewając się w trupa".
Studiował prawo, kochał się w koleżance Annie Szczepańskiej i mieszkał w garsonierze należącej do browaru w Żywcu, własności jego ojczyma. Ojciec Kazimierza, Ludwik Badeni, dyplomata w służbie Habsburgów, reprezentował bardzo ustosunkowaną rodzinę w Galicji. Dziadek Kazimierz (po którym nasz bohater nosił imię) pod koniec XIX w. był premierem rządu austro- węgierskiego w Wiedniu i namiestnikiem Galicji. Kazimierz przyszedł na świat w Brukseli, gdzie ojciec był radcą poselstwa. Jego matką była Alicja Ancarcrona ze szwedzkiej rodziny arystokratycznej. Ojciec zmarł, gdy Kazio miał cztery lata. Jakiś czas później Alicja Ancarcrona ponownie wyszła za mąż - za Karola Olbrachta Habsburga. Z tego małżeństwa przyszło na świat przyrodnie rodzeństwo Kazimierza: Maria Krystyna, Karol i Renata.
Rodzina mieszkała w pałacu w Żywcu, a wakacje Kazio spędzał w Busku, którego właścicielem został po ukończeniu 18. roku życia. Nie miał sprecyzowanych planów na przyszłość, dlatego wybrał prawo. Wprawdzie w niedzielę chodził do kościoła (- W tamtych latach nie chodzili tylko komuniści i Żydzi - wspominał), ale religia nie odgrywała w jego życiu dużej roli. W każdym razie w działającym w Krakowie duszpasterstwie akademickim nie był ani razu.
20 czerwca 1938 r. - tę datę Badeni będzie pamiętał do końca życia - wybrał się do nocnego lokalu we Lwowie. - Idę spokojnie ulicą i widzę alabastrową figurę Matki Boskiej z Lourdes, ufundowaną w XIX w. przez jedną z moich ciotek - wspominał. - Przechodzę obok rzeźby obojętnie, widziałem ją przecież setki razy, lecz nagle czuję, jak ktoś z macierzyńską, delikatną czułością, kładzie mi rękę na plecach.
Następnego dnia poszedł się wyspowiadać. Trafił do kościoła dominikanów we Lwowie. To wydarzenie całkowicie zmieniło jego życie, choć nie od razu.
We wrześniu 1939 r. w Bukareszcie zaręczył się z piękną czarnowłosą córką dyplomatów. Ale musieli się rozstać, bo Kazimierz dołączył do Brygady Strzelców Karpackich. Był pod Narwikiem, w Tuluzie i w Maroku, gdzie został internowany. Uciekł do Gibraltaru. Stamtąd do Wielkiej Brytanii. Krótko pracował w wywiadzie wojskowym, ale zdecydował się wstąpić do dominikanów. Wcześniej listownie zerwał zaręczyny. Mógł zostać w Anglii, ale wrócił do Polski.
O swoim pochodzeniu i wojennych losach nie mówił nikomu. Słusznie - UB miał informatorów także w zakonach. W czerwcu 1950 r. przyjął święcenia kapłańskie w Krakowie. W kościele były obecne matka i przyrodnie siostry. To było jedno z ostatnich spotkań z rodziną w Polsce. Niedługo żywieccy Habsburgowie, którzy za opowiedzenie się za Polską w czasie okupacji zapłacili wysoką cenę, musieli opuścić swoją Ojczyznę.
Dinozaury z Myślenic
Ojciec Joachim mieszkał w klasztorach dominikańskich w Jarosławiu, Poznaniu (20 lat) i w Krakowie. Został duszpasterzem akademickim. Ze studentami jeździł w Bieszczady. Podczas jednej z wypraw spotkał grupę studentów z Krakowa z księdzem Karolem Wojtyłą. Badeni słyszał, że Wojtyła jest dobrym rekolekcjonistą, więc zaprosił go do Poznania. Było to pod koniec czerwca 1958 r., kilkanaście dni później ksiądz Wojtyła został biskupem. W tamtych latach biskupi nie głosili rekolekcji studentom, więc w Poznaniu byli zdziwieni, gdy gość z Krakowa jednak przyjechał.
- Umówiłem się, to jestem - powiedział krótko. Ojciec Joachim duszpasterzem był niekonwencjonalnym. Ze studentami układał fraszki: "Wisła płynie, piesek szczeka/kleryk na egzamin czeka". Palił papierosy. Pił piwo. Robił sobie żarty ze współbraci. Z jednym z nich oglądał kiedyś Dziennik TV. Zakonnik przysnął. Kiedy się obudził, w telewizji był program o dinozaurach.
- A gdzie to takie zwierzęta jeszcze żyją? - zapytał. - Ostatnio widziałem takie pod Myślenicami - odparł.
Był człowiekiem kontemplacji i głębokiej wiary, a zarazem otwartym na współczesność i rozumiejącym jej problemy. Duszpasterzem akademickim został w Poznaniu, potem był nim w Krakowie. Przez wiele lat władze nie chciały dać mu paszportu, by odwiedził mieszkającą w Sztokholmie matkę. Kiedy już mógł wyjeżdżać, zawsze pamiętał o zakupach w modnych butikach. Oczywiście nie dla siebie, tylko dla studentek z duszpasterstwa.
- Dobrze ubrana kobieta to najlepsze narzędzie ewangelizacji - tłumaczył.
Kobiety uwielbiał. Przyznawał, że ładne mu się podobają, nawet gdy był już po 90. Miał dobrą rękę do małżeństw.
- Znałem kiedyś inteligentną panią, całą w zmarszczkach. A miała bardzo zakochanego męża. I ten mąż dawał słowo, że żadnych zmarszczek u niej nie widzi. Tak trzeba wybierać mężów - mówił.
W krakowskim duszpasterstwie "Beczka" ukuto nawet powiedzenie: "Tylko Badeni dobrze cię ożeni". Ludzie, który spotykali go, mówią, że każda rozmowa z nim była ważna.
- Był człowiekiem nie zajmującym rozmówcy sobą, lecz odsłaniającym mu świat. Po chwili rozmowy z nim, czy po wysłuchaniu jego kazania, pojawiała się świadomość dostrzegania czegoś nowego - wspominał prof. Jan Andrzej Kłoczowski.
W ostatnich latach życia cierpiał. Z trudem się poruszał. Na pytania, jak się czuje, odpowiadał z uśmiechem: - Dogorywam stopniowo. Albo: - Nie widzę, nie słyszę, pełna kontemplacja.
Zmarł w krakowskim klasztorze w marcu 2010 r. w wieku 97 lat.
TOM