Zjem później

Psychiatrzy alarmują, że kilka procent młodych ludzi cierpi na zaburzenia odżywiania. Przybywa również chorych dorosłych. To nie tylko anoreksja i bulimia. To także obsesja na punkcie diet i katowanie się ćwiczeniami fizycznymi. Pogoń za szczupłą sylwetką nierzadko kończy się fatalnie.

 
 © Panthermedia

Agata wspomina euforyczne stany, jakie przeżywała, kładąc się wieczorem do łóżka po dniu, w którym udawało jej się nie zjeść kompletnie nic. Koleżanki na uczelni, a potem w pracy opychały się batonikami, wafelkami.

– Patrzyłam na nie z satysfakcją – mówi. – Nie panowały nad swoim apetytem i tyły w oczach. A ja potrafiłam! To pozwala poczuć ogromną siłę. Mogę nie jeść, mam kontrolę nad swoim życiem! Dla innych to nieosiągalny cel, ale nie dla mnie. Wreszcie jestem w czymś nie do zagięcia! Dowód? Spadająca waga.

Agata ma 29 lat, ale słowa rówieśników z podstawówki pamięta do dziś. Krzyczeli za nią: „Ej, ty, nie biegnij tak szybko, bo trzęsie ci się biust!”. Nie zapomni, jak wuefistka łapała ją za fałdki tłuszczu i przy koleżankach rzucała złośliwe komentarze. Agata chciała zapaść się pod ziemię. Płakała z bezsilności. Schorowana mama nie widziała, że córka z czymś sobie nie radzi, a dla chudej siostry problem nie istniał. Miała 16 lat, kiedy mama umarła. Oficjalną przyczynę podano inną, ale po latach skojarzyła, że prawdopodobnie była to anoreksja. Mama ważyła mniej niż 40 kilogramów.

Chcę więcej!

Agata skończyła 21 lat, gdy zaczęła się odchudzać. Pamięta ten dzień. Szła na jakiś ważny egzamin. Chciała włożyć ulubioną bluzkę, którą sobie wcześniej przygotowała. Nie dopięła się… a to był rozmiar 44. Powiedziała: basta! Po urodzeniu córki nie wróciła do dawnej wagi. Przy wzroście 164 cm ważyła 68 kg.

– Stawałam przed lustrem i chciało mi się płakać. Najgorszy był brzuch. Monstrualny, wystający, niepasujący do reszty sylwetki – wspomina. Koleżanka poleciła jej dietę Cambridge: specjalnie skomponowane przez dietetyków koktajle, zupki, batoniki. Działało! Zachęcona szybkim efektem chciała więcej. Wkrótce zamiast trzech posiłków zalecanych przez twórców diety, jadła jeden. Potem zrezygnowała też z tego i sama zaczęła decydować o swoim menu.

Stawałam przed lustrem i chciało mi się płakać. Najgorszy był brzuch. Monstrualny, wystający, niepasujący do reszty sylwetki.

– Na cały dzień wystarczały mi serek wiejski light, dwie łyżki płatków owsianych na wodzie lub kilka liści sałaty z przecierem pomidorowym albo obierki z dwóch jabłek – opowiada. I dużo gumy do żucia, która zabijała niesmak w ustach. Bywały dni, kiedy wypijała tylko kilka litrów wody. Z żelazną dyscypliną robiła też codziennie rano 500 brzuszków.

Przygotowywała posiłki dla córki i męża, ale sama nigdy ich nie próbowała. Nie kusiły jej zapach ani widok jedzenia. Kiedy zasiadali do stołu, ona właśnie szła rozwieszać pranie. Mówiła, że jadła w pracy albo dopiero co pochłonęła sałatkę, albo że źle się czuje. Na rodzinnych imprezach wykręcała się alergią lub zatruciem. Teściowie i znajomi w końcu przyzwyczaili się do jej dziwactw i przestali namawiać.

Gorzka prawda

Mąż wiedział, że bardzo chce schudnąć. Nie podejrzewał jednak, że sprawy zaszły tak daleko. Do czasu, kiedy wybrali się na wymarzone wakacje do Tunezji. Ona nalegała, by wykupić opcję bez wyżywienia. Ale on się uparł na all inclusive. Był przerażony, kiedy zobaczył, co Agata nakłada sobie na talerz i ile z tego zjada. Po powrocie zaczął szukać w internecie informacji o unikaniu jedzenia. Dowiedział się, jak poważny to może być problem.

Najpierw prosił i namawiał, potem przekonywał, żeby zaczęła jeść. Tłumaczył, że to może skończyć się śmiercią. – Ważyłam wtedy 49 kg i już prawie się akceptowałam. Przeszkadzał mi tylko ten wystający brzuch – wspomina Agata. Wyciąga z szafy różowe dziecięce szorty, rozmiar 24. To jej ulubione, podkradzione siedmioletniej wówczas córce Ani. Nosiła także jej dżinsy.

Znajomi, którzy kibicowali jej, kiedy zrzucała pierwsze 10 kilogramów, zaczęli przestrzegać, żeby już przestała, bo źle wygląda. Ale chude jak patyki nogi i ręce oraz wystające obojczyki jej samej się podobały. Czy wiedziała, co to anoreksja? – Jasne, w końcu studiowałam resocjalizację – mówi. – Ale wtedy byłam pewna, że to kontroluję. Jak będę chciała, to zacznę jeść. Z drugiej strony bardzo pragnęłam mieć dziecko, a od kilku lat nie miesiączkowałam. Wiedziałam, że jeśli z tym nie skończę, nie zajdę w ciążę. Tylko że skończyć nie było łatwo.

Nie pomogły wizyty u psychologa. – Ta kobieta mnie drażniła. Ciągle mówiła o jedzeniu, a sama miała perfekcyjną figurę i w dodatku zaszła w ciążę. A ja właśnie o tym marzyłam. Raz była u psychiatry, ale się nie dogadali. Pani doktor rozprawiała głównie o zaletach medytacji i chińskiej kuchni. To Agaty kompletnie nie interesowało. A pani lekarki nie obchodziły problemy Agaty. Chciała zapisać się na kilkutygodniową terapię dla anorektyczek w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, ale nie zakwalifikowali jej, bo ważyła o 5 kg za dużo. W głębi duszy nawet się ucieszyła, bo zajęcia były całodniowe, z wyżywieniem, a ona bała się tego „ich jedzenia”.

Podobno do wszystkiego, do czego tylko się dało, dosypywali kaszy manny. Ale problem nie chciał rozwiązać się sam. Artur szalał z niepokoju o jej zdrowie. Najpierw prosił, błagał, nawet płakał. W końcu zagroził, że odejdzie. Nie chciał patrzeć, jak umiera na własne życzenie. Agata poczuła, że jest w potrzasku. Myślała: „No dobra, zacznę coś jeść”, ale jak zaczynała i widziała, że przestaje się mieścić w ciuchy córki, wpadała w histerię. Potem przez kilka dni piła tylko wodę. I tak w kółko. Wtedy zrozumiała, że sama nie da rady wydostać się na powierzchnię.

Na tropie krzywdy

Koleżanka zaprowadziła ją do terapeutki. Grażyna Bogdanowicz jest psychologiem i dyplomowaną pielęgniarką, ale na drzwiach jej gabinetu widnieje napis: „Parapsycholog, inżynier ciała i duszy”. Jedną z jej specjalności jest pomoc w wychodzeniu z nałogów. Według niej anoreksję czy inne zaburzenia odżywiania trzeba traktować tak samo jak nałóg. Najważniejsza jest rozmowa. – Anorektyczki nie ma sensu straszyć konsekwencjami i namawiać do jedzenia – uważa Grażyna Bogdanowicz.

Z drugiej strony bardzo pragnęłam mieć dziecko, a od kilku lat nie miesiączkowałam. Wiedziałam, że jeśli z tym nie skończę, nie zajdę w ciążę. Tylko że skończyć nie było łatwo.

– Choroba bierze się z braku poczucia własnej wartości, lęku przed światem. Na początku są jakaś krzywda, brak akceptacji, oparcia, odrzucenie, samotność. Trzeba zdobyć zaufanie chorego, żeby dojść do przyczyny problemu. Cofamy się do dzieciństwa, czasem nawet do życia płodowego. Kiedy już wiadomo dlaczego, trzeba o tym rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. – Oczyszczająco działa konfrontacja z matką, wylanie wszystkich żalów noszonych w sobie od dzieciństwa, zapytanie jej o to, czy było się chcianym dzieckiem i w jakiej kondycji psychicznej znajdowała się w czasie ciąży – tłumaczy Grażyna Bogdanowicz.

Po roku spotkań, setkach rozmów telefonicznych, nieraz w środku nocy, i niezliczonych mailach z pytaniem na przykład o to, ile kalorii ma jedna malina, Agata stawała na nogi. Poczuła, że znalazła w Grażynie oparcie. Zaczęła patrzeć na siebie bardziej przyjaźnie, akceptować swoje ciało. Jedno z ćwiczeń polegało na tym, że siadała przed lustrem i mówiła sobie na głos, że jest ładna, że się sobie podoba i że zasługuje na miłość. Na początku wydawało jej się to idiotyczne, ale teraz działało. Zaczęła jeść niewielkie porcje: nabiał, sałatki, owoce, kleik ryżowy. Ostrożnie, licząc kalorie, żeby tylko nie przeholować.

Bała się, że przytyje, ale jeszcze bardziej bała się, że jej córka straci matkę, tak jak ona. Ania wie, że z powodu niejedzenia można umrzeć. Dwa lata temu zatruła się i wylądowała w szpitalu. Na tej samej sali leżała 12-latka chora na anoreksję. Sama skóra i kości. Nie była w stanie o własnych siłach wstać z łóżka. Musiała siedzieć na stosie poduszek, bo zupełnie nie miała pośladków. Karmili ją sondą, żeby nie umarła z wycieńczenia.

Podobno trafiała do szpitala raz na kwartał. Ania była przerażona. – Dlatego kiedy pokazałam jej podwójną kreskę na teście ciążowym, zaczęła przeraźliwie płakać. Nie mogłam jej uspokoić. Łkała ze strachu, że znowu przestanę jeść i dziecko umrze – opowiada Agata. Ona sama też się bała. Miała obsesję, że dziecko będzie za małe, za słabe.

Którejś niedzieli dała się namówić mężowi i córce na obiad w restauracji. Artur płakał ze szczęścia, a Ania szalała, kiedy zjadła z nimi przystawkę i dwa dania. Sama Agata wspomina ten dzień jako jeden z najpiękniejszych w jej życiu. Filip urodził się duży: 3400 g i 55 cm. Poród był ciężki i długi. Dziecko przyszło na świat podduszone. Paraliżował ją strach, że to jej wina. Ale synek szybko doszedł do siebie. Jest zdrowy. Ma cztery miesiące.

Na mleku mamy rośnie jak na drożdżach. Świetnie się rozwija. Agata ma świadomość, że to, co zjada, musi wystarczyć dla nich dwojga, że w żadnym razie nie może zrobić dziecku krzywdy. Grażyna rozpisała jej dietę na pięć posiłków. Wie, że na rosół z kury jej nie namówi, ale na sałatę z kawałkiem grillowanego kurczaka tak. Codziennie do siebie mailują, Agata spowiada się z tego, co zjadła.

Wie, że jeśli przestanie jeść, znowu zacznie się koszmar dla niej samej, dla męża i córki. Teraz byłoby znacznie gorzej, bo przecież wszyscy są świadomi problemu. Ostatnio Ania chorowała i były razem u pediatry. Pani doktor bez skrupułów nakrzyczała na nią przy dziewczynce, że córka jest za gruba. Agatę zatkało. Była całkowicie zaskoczona i nie zareagowała. Powinna! Nie mogła sobie z tym poradzić przez kilka dni. Ania ma rzeczywiście mocną budowę i pomimo młodego wieku (w tym roku skończy 10 lat) wyraźnie zarysowane piersi.

Pewno już słyszy w szkole kąśliwe uwagi na ten temat. Dlatego Agata dużo z nią rozmawia, mówi jej to, czego sama nigdy nie słyszała w dzieciństwie – że jest ładną, wartościową i kochaną dziewczynką, podpowiada, co może jeść zamiast tuczących przekąsek, chce zapisać ją na basen. Zrobi wszystko, by córka nie musiała przechodzić przez to, co przeszła ona. A swoją drogą, takie słowa w ustach lekarza, i to w dodatku pediatry, w obecności dziecka to trauma, która może odcisnąć piętno na całym jego życiu.

Uwaga na dzieci!

To nieprawda, że anoreksja czy bulimia zdarzają się wyłącznie w tzw. dobrych czy patologicznych rodzinach. Nieprawdą jest także, że chorują wyłącznie nastolatki.

To nieprawda, że anoreksja czy bulimia zdarzają się wyłącznie w tzw. dobrych czy patologicznych rodzinach. Nieprawdą jest także, że chorują wyłącznie nastolatki. – Problem ten coraz częściej dotyczy dzieci, bywa, że 7-8-letnich – wyjaśnia psychiatra dziecięcy dr n. med. Cezary Żechowski. – Także młodsze miewają zaburzenia odżywiania, np. tolerują tylko wąską grupę produktów, co może, choć nie musi, być zapowiedzią poważniejszych problemów. Oprócz młodzieży chorują także dorośli.

Coraz więcej kobiet około czterdziestki zaczyna mieć kłopoty z odżywianiem. Po pierwsze, zmiany hormonalne sprawiają, że trudniej utrzymać im linię. Po drugie, to czas przewartościowań, nierzadko rozwodów, zmiany pracy, poczucia, że nie tylko dzieci, ale i całe życie wymyka się spod kontroli. Pojawiają się frustracje, stany depresyjne i lękowe, które mogą towarzyszyć zaburzeniom odżywiania.

Tego typu problemy wcale nie są rzadkością także wśród panów. Mężczyźni chorują na bulimię i anoreksję, a także na „anoreksję na odwrót”. Dotknięci nią, pomimo normalnego wyglądu nie akceptują swojego ciała i chcą je za wszelką cenę zmienić. Dlatego intensywnie ćwiczą w siłowni i faszerują się nie zawsze bezpiecznymi specyfikami, które mają pomóc w budowaniu masy mięśniowej. Dążenie do atletycznej sylwetki jest tak silne, że podporządkowują mu całe swoje życie, a trening przybiera postać natręctwa.

Słowa killery

Anoreksja czy bulimia czasem uaktywniają się w obliczu życiowych zmian – pójście do szkoły, na studia, do pracy. Kluczowa jest obawa, że nie sprawdzimy się w tej roli, lęk o to, jak zostaniemy odebrani przez nowe środowisko. – Newralgiczny jest okres dojrzewania, kiedy młodzi ludzie postrzegają siebie oczyma osób ze swojego otoczenia – tłumaczy dr Żechowski.

Złośliwe komentarze ze strony rówieśników, ale również dorosłych, niestety, także nauczycieli czy lekarzy, mogą naprawdę głęboko zranić. A młodzi ludzie potrafią być dla siebie bezlitośni. W jednym z warszawskich liceów młodzież narysowała kredą na podłodze linię, poza którą nie miały wstępu osoby z nadwagą. Jeśli napiętnowane czy dręczone przez środowisko dziecko nie znajdzie dostatecznego wsparcia, może przeżywać stany depresyjne, znienawidzić siebie i swój wygląd, a stąd już tylko krok do anoreksji czy bulimii – ostrzega dr Żechowski.

Czasem niejedzenie bywa rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi rodziców czy otoczenia, np.: jeśli nie będę jeść, rodzice zajmą się mną i może się nie rozwiodą. Zaburzenia odżywiania bardzo trudno dostrzec we wczesnym stadium. Zazwyczaj kiedy rodzice zaczynają coś podejrzewać, choroba jest już mocno zaawansowana.

Jak ją rozpoznać? – Przede wszystkim dziecko chudnie w szybkim tempie, jest drażliwe, smutne lub apatyczne, nagle zaczyna interesować się dietami, przywiązuje nadmierną wagę do jedzenia tzw. zdrowych potraw, unika wspólnych posiłków albo zaraz po nich znika w toalecie, intensywnie ćwiczy. Zaniepokoić powinno też nagłe znikanie z kuchni dużych porcji jedzenia (np. całego ciasta). Inne objawy to zanik miesiączki u dziewcząt, sucha skóra, obrzęki w okolicy ślinianek – tłumaczy dr Żechowski.

Jak wówczas powinni zareagować rodzice? Rozmawiać. Powiedzieć córce czy synowi, że martwi nas ich stosunek do jedzenia i podejrzewamy, że to może być oznaka poważnej choroby. Może się mylimy, ale lepiej to sprawdzić. Trzeba zaproponować wspólną wizytę u specjalisty. Nie zaszkodzi zasięgnąć opinii psychologa, jednak diagnozę powinien postawić psychiatra dziecięcy. Tylko jak nakłonić nastolatka do wizyty u niego?

– Pierwsze spotkania z młodym człowiekiem, który trafia do psychiatry wbrew swojej woli, bywają niezwykle trudne – przyznaje dr Żechowski. Z czasem jednak większość pacjentów w końcu obdarza zaufaniem lekarza i zaczyna współpracować.

Jak to leczyć?

Nie ma idealnego leku na anoreksję czy bulimię, ale lekarze i terapeuci dysponują środkami, które mogą pomóc w sposób pośredni. Cała sztuka polega na umiejętnym połączeniu leczenia somatycznego i psychoterapii. Trzeba zająć się powikłaniami somatycznymi, a czasem także depresją bądź lękiem. – Zdarza się, że stan pacjenta jest tak niepokojący, że prosto z gabinetu trafia on do izby przyjęć, gdzie dostaje kroplówkę wyrównującą poziom elektrolitów i płynów, a potem zostaje na oddziale szpitalnym do czasu, kiedy wszystko się unormuje – wyjaśnia dr Żechowski.

Bardzo ważną rolę w leczeniu odgrywa psychoterapia, która pomaga odbudować poczucie własnej wartości i przywrócić zdolność właściwego postrzegania siebie. Pomoc psychologiczna jest bardzo potrzebna także rodzicom, którzy często obwiniają siebie za chorobę dziecka, czują się niekompetentni i bezradni. – Leczenie szpitalne to ostateczność, ale kiedy pacjent kompletnie nie jest w stanie kontrolować swojej diety i naraża się na śmierć z wyniszczenia, ktoś przecież musi przejąć kontrolę nad jego odżywianiem – tłumaczy dr Żechowski.

– W skrajnych przypadkach konieczne jest karmienie przez sondę umieszczoną w żołądku. To może drastyczna metoda, ale ratująca życie. Co ciekawe, istnieją badania, które pokazują, że osoby leczone w ten sposób bez ich zgody kilka lat po wypisie ze szpitala akceptowały fakt przejęcia kontroli nad ich odżywianiem przez zespół terapeutyczny. Czy zaburzenia odżywiania da się wyleczyć?

U prawie połowy pacjentów z bulimią i jednej trzeciej osób z anoreksją objawy ustępują. Duża część chorych na anoreksję popada w bulimię lub ma inne zaburzenia. Niestety około 20 proc. umiera. Lekarze nie potrafią im pomóc, a raczej sprawić, by ich pomoc przyjęli.

Katarzyna Koper

PANI 3/2011

PANI
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas