Żyję w biegu
Kobiety za nim szaleją, ale... on zachowuje lekki dystans.
Krystian Wieczorek: Jestem największym pracoholikiem w Polsce (śmiech). Czasami mój dzień zdjęciowy trwa 12 godzin, a w domu z kolei uczę się roli.
Nie dopada pana zmęczenie?
- Czasami tak, ale na szczęście robię to, co sprawia mi ogromną radość. Jeśli tylko mam wolny weekend, to wybieram się na narty. I to są takie nagrody za mój wysiłek.
Nadal porusza się pan komunikacją miejską?
- Po Warszawie jeżdżę metrem, autobusem, tramwajem. Nie wstydzę się, bo w tym kraju inaczej się nie da.
Chce pan zrobić prawo jazdy?
- Tak. Może kiedyś pojadę gdzieś na obóz połączony z nauką jazdy. Teraz zamiast po pracy chodzić na kurs, wolę pobiegać nad Wisłą.
Dziewczyny wzdychają na pana widok?
- Kiedyś pojawiły się okrzyki w metrze, ale nic poza tym. Jak ktoś się uśmiecha, to ja też się uśmiecham. Chyba, że zagląda mi się do talerza i chce zrobić zdjęcie wyleczonej ósemki. Wtedy się nie zgadzam.
Bieganie i narty to pana pasje. A gotowanie?
- Robię sobie sałatki i kanapki, ale na więcej brakuje mi czasu. Cały dzień siedzę na planie i żyję w biegu. Nawet kiedy urządzałem swoje mieszkanie, nie kupiłem garnków. Po co mają się kurzyć?
Czy po głośnym rozstaniu z narzeczoną ma pan czas na nową znajomość z kobietą?
- To, że tak mi się życie ułożyło, wynika ze skomplikowanych splotów okoliczności. Ja się zmieniam i pewną cenę za to płacę. Ale wszystko jest po coś. Teraz trudno mi oddzielić to, czy ktoś jest zainteresowany mną, Krystianem Wieczorkiem, czy aktorem, który wciela się w jakąś postać. Dopiero czas może to zweryfikować.
Rozmawiała: Agnieszka Szmidt