Moda na "dupes", czyli tańsze odpowiedniki marek luksusowych. Dlaczego robią furorę?
Jeszcze dekadę temu słowo "dupe" kojarzyło się głównie z angielskim "duplicate" i funkcjonowało raczej wśród makijażowych influencerek, które porównywały tanie pomadki do tych od MAC-a czy NARS. Dziś "dupes" to osobna kategoria rynkowa. Internet zalany jest filmikami, postami i poradnikami, jak znaleźć "idealny dupe" kultowego produktu, ale w rozsądnej cenie. Co się zmieniło, że moda na "dupes" zyskała aż taką siłę przebicia? I czy luksusowe marki mają się czego obawiać?

Spis treści:
Co to właściwie są "dupes"? I dlaczego nie są "podróbkami"?
Największe nieporozumienie związane z "dupes" to przekonanie, że są to podróbki. Nie są. Podróbka to nielegalna kopia, która próbuje udawać oryginał - łącznie z metką, logotypem i opakowaniem. "Dupe" natomiast to produkt inspirowany innym, ale uczciwie sygnowany przez zupełnie inną markę. Nikt nie ukrywa, że to nie Chanel, ale np. Reserved. Torebka wygląda znajomo? To celowy zabieg. Konsumentka dostaje estetykę, którą zna z wybiegów i Instagrama, ale w budżetowej wersji. To różnica fundamentalna. "Dupe" to nie oszustwo, to sprytne zagranie estetyczne. I często bardzo świadome - zarówno po stronie producenta, jak i klientki.
Kryzys? Jaki kryzys?
Wzrost popularności "dupes" nie wziął się znikąd. Po pierwsze: ceny produktów luksusowych osiągnęły absurdalne poziomy. Torebka Chanel Classic Flap w 2010 roku kosztowała ok. 2600 dolarów. Dziś? Ponad 10 000. To wzrost o niemal 300 procent w 15 lat - znacznie powyżej inflacji i przeciętnego wzrostu wynagrodzeń. Co więcej, marki takie jak Chanel, Hermès czy Louis Vuitton świadomie ograniczają dostępność swoich produktów. Polityka "ekskluzywności" stała się strategią. Im trudniej kupić, tym bardziej pożądane.
Zobacz także: Kim Kardashian i Rihanna głównymi bohaterkami Met Gali 2025. Jednak nie tylko one zaskoczyły
Estetyka w czasach inflacji
Właśnie dlatego "dupes" zyskały społeczne przyzwolenie. A nawet więcej - zaczęły być powodem do dumy. Znalezienie idealnego zamiennika to dziś oznaka sprytu igest świadomej konsumpcji. W internecie roi się od porównań w stylu: "Czy ta torebka za 300 zł wygląda jak Bottega?". Nikt nie czuje się oszukany, wręcz przeciwnie: każdy szuka takiego "okazu". Trend wpisuje się też w rosnącą niechęć do logomanii. Im subtelniej, tym lepiej. A jak wiemy, można się ubrać i stylowo i niedrogo.

Kto się boi "dupes"?
Czy luksusowe marki naprawdę mają się czego bać? Na pierwszy rzut oka - nie. Klientka kupująca "dupe" od H&M i ta, która inwestuje w Hermèsa, to dwie różne grupy docelowe. Różne motywacje, inne priorytety, inny budżet. Ale sprawa nie jest tak czarno-biała. W ostatnich latach marki premium, które wcześniej oscylowały między sieciówkami a luksusem (jak np. Michael Kors czy Tory Burch), zaczęły tracić tożsamość. Klientki, które kiedyś marzyły o ich torebkach, dziś wybierają zamienniki "dużych graczy" lub inwestują raz, a porządnie. Środek rynku się kurczy. "Dupes" tę lukę wypełniają perfekcyjnie.
Druga sprawa to narracja. Luksusowe marki inwestują miliony w budowanie "aury": kampanie z gwiazdami, limitowane kolekcje, długie listy oczekujących. A "dupe" w kilka godzin potrafi tę aurę rozbroić: wystarczy porównanie na TikToku, które pokazuje, że estetyka nie jest już domeną bogaczy.To realne zagrożenie dla pozycji marek, które sprzedają aspiracje bardziej niż produkt.