Maksymalna konsekwencja
Płaszcz nr 101801 zaprojektowano trzydzieści lat temu. Noszą go kolejne pokolenia trendsetterek, bo model wciąż jest w sprzedaży. Doczekał się nawet własnej strony internetowej. W pozornie tradycyjnej marce Max Mara ostatnio zaszły zmiany. Opowiadają nam o nich Laura Lusuardi, dyrektor kreatywna, i Luigi Maramotti, prezes firmy.
Laura Lusuardi, jest dyrektorem kreatywnym Max Mary prawie pięćdziesiąt lat. Przez ten czas projektowali dla niej najwybitniejsi kreatorzy – Karl Lagerfeld, Dolce i Gabbana, Franco Moschino. Pracowali najlepsi fotografowie – Richard Avedon, Steven Meisel, Peter Lindbergh. Genialni twórcy zainspirowali Laurę i od kilkunastu miesięcy ma nowe hobby. Gdy spotyka na ulicy kobietę ubraną w płaszcz Max Mary, robi jej zdjęcie. Dzięki pasji dyrektor artystycznej powstała kolekcja fotografii, które ostatecznie przekonują niedowiarków, że to marka dla wszystkich. Płaszcze Max Mary noszą ekstrawaganckie dwudziestolatki i dystyngowane sześćdziesięciolatki.
Twój STYL: Zajmuje się pani modą od dawna, w tym czasie pojawiły się nowe technologie, zmienił się system produkcji, sposób projektowania ubrań...
Laura Lusuardi: Ilość przekazywanych informacji i tempo, w jakim się pojawiają, potrafią być przytłaczające. Pokazy nowojorskiego tygodnia mody można oglądać w internecie już dwie minuty po zakończeniu! Każdy ma dostęp do tych samych danych – zdjęć, artykułów. Wielu projektantów inspiruje się nimi i w rezultacie wszyscy wymyślają podobne rzeczy.
Jak zachować oryginalność?
- To trudne. Sukcesem jest już zaprojektowanie ubrania czy dodatku, który będzie modny przez rok. Przy tym musimy być ostrożni, żeby nie zrobić czegoś, co przypomina inną markę. W tym sezonie paski są wykluczone, ma je Prada.
Jak znajduje pani projektantów do zespołu?
- Przeglądam prace studentów z najlepszych designerskich szkół w Londynie, Paryżu, Mediolanie. Zdarza się, że widzę w sklepie rzecz, która mi się podoba, sprawdzam metkę i staram się dotrzeć do twórcy. Szukam ludzi, którzy będą umieli zinterpretować styl Max Mary na nowo, nie wykraczając poza pewne ramy.
Współpracujecie ze znanymi kreatorami?
- Tak, ale nie mogę powiedzieć z kim.
To tajna informacja?
- (śmiech) OK. Ostatnio pracował dla nas nowojorski duet Proenza Schouler. To nie sekret, ale nie chwalimy się znanymi współpracownikami, bo w Max Marze liczy się zespół.
Którzy z młodych kreatorów są według pani najzdolniejsi?
- Nie ma ich wielu. Alexander Wang i nowy projektant Rochas Marco Zanini.
A co sądzi pani o współpracy dyrektorów kreatywnych luksusowych marek ze sklepami sieciowymi. Czy jakość ubrań na tym nie cierpi?
- W porównaniu z ceną jakość jest niezła. To dobra koncepcja. Zgadzam się ze słowami Albera Elbaza, który zaprojektował kolekcję Lanvin dla H&M: „Nie robię taniego Lanvin, tylko luksusowe H&M”.
Co sprawia, że ubranie jest uniwersalne i ponadczasowe, jak wasz płaszcz 101801?
- Jakość tkaniny, kolor, linia. I proporcje, które sprawiają, że pasuje idealnie do każdej sylwetki. Płaszcz powinien być projektowany i szyty tak, jakby miał wystarczyć na całe życie.
Luigi Maramotti, syn założyciela Max Mary Achille Maramottiego, jest prezesem firmy od 1989 r. Zna wszystkie kolekcje, nazwy modeli torebek, fasony płaszczy. Kiedyś przeczytał artykuł, w którym lekarze zalecali dla zdrowia półgodzinny spacer. W nowej siedzibie firmy postanowił wybudować kafeterię z dala od biur, aby zapewnić pracownikom stosowna dawkę ruchu.
Twój STYL: Ostatnio butiki Max Mary zmieniły się. Skąd ten pomysł?
Luigi Maramotti: Nasza firma jest prekursorem „concept store’ów”. Pierwsze otwieraliśmy w latach 60. Mamy doświadczenie w tworzeniu sklepów, których wygląd wiąże się z naszymi kolekcjami. Wnętrze powinno być idealnym tłem dla ubrań. Nasze butiki przestały spełniać tę rolę. Dlatego potrzebne były zmiany.
- Zaczęliśmy od największego, czteropiętrowego sklepu w Mediolanie przy Corso Vittorio Emanuele. Chodziło nam o to, żeby każdy poziom miał inny charakter. Parter nazywamy placem – jest zatłoczony jak centrum miasta. Im wyżej, tym bardziej kameralnie. Na ostatnim piętrze jest spokojnie, cicho, więc tam znalazła się kolekcja ślubna Max Mary. Podobny efekt udało nam się osiągnąć w Warszawie, choć sklep jest mniejszy.
Czy myśli pan, że ten pomysł sprawdzi się na całym świecie?
- Niczego nie będziemy zmieniać na siłę. Jestem fanem architektury, czerpię z niej dużo inspiracji. Uważam, że wchodząc w nową przestrzeń, trzeba ją zrozumieć. Kiedy odnawialiśmy budynek przeznaczony na sklep w Rawennie, odkryliśmy kościół bizantyjski. I teraz to wspaniały zabytek, który można oglądać w sklepie.
Skoro firma Max Mara jest tak mocno związana z architekturą, czy planuje pan stworzyć kolekcję akcesoriów do domu?
- To dość popularny trend, ale nie jestem entuzjastą rozszerzania marki o następne kolekcje. Znam myślenie typu: mam dobre logo, więc mogę sprzedawać z nim wszystko. Na przykład firma Virgin – doradztwo finansowe, linie lotnicze i sklepy z sukniami ślubnymi... Wolę być konsekwentny w swoich działaniach i robić to, w czym jestem ekspertem.
Ale od kilku lat zajmujecie się projektowaniem akcesoriów, choć to nie jest wasza specjalizacja.
- Pracę nad dodatkami zaczęliśmy dwadzieścia lat temu. Na początku było trudno. Musiałem spokornieć. Powiedziałem sobie: OK, nie wiesz nic na temat toreb, więc powinieneś się dokształcić. Poznawałem różne metody produkcji, ale przede wszystkim uczyłem się na własnych błędach.
Pana ojciec lata temu wprowadził podział marki na linie: elegancką, młodzieżową, sportową. Inne marki luksusowe zrobiły to niedawno.
- Mój ojciec założył firmę w 1951 roku. Jego pomysł był prosty, marzył, by moda stała się demokratyczna. W latach 60. młodzi ludzie chcieli ubierać się inaczej, odważniej. To były czasy swingującego Londynu. Wtedy powstała linia Pop, dzisiejsza Sportmax. W przeciwieństwie do klasycznej Max Mary jest ściśle związana z trendami i co sezon zmienia styl. Kontynuujemy misję mojego ojca. Chcemy nadążać za potrzebami kobiet. Tak powstały nasze dwie nowe linie: Max Mara atelier (ekskluzywne płaszcze – red.) i The Cube (puchowe kurtki plus kolekcja akcesoriów).
Linia The Cube to sukces, który można porównać z kultowym już płaszczem 101801...
- Ten projekt powstał w pięć lat. Bohaterem jest płaszcz wypełniony puchem gęsi syberyjskich. Wymyślony tak, by po złożeniu mieścił się w torebce. Nie trzeba kupować co sezon innego. Bo w każdej kolekcji jest mnóstwo akcesoriów, dzięki którym można zmienić wygląd płaszcza. Wiele osób pyta mnie, czy mamy patent na tworzenie kultowych ubrań. Nie mamy. To mieszanka tradycji, profesjonalizmu, wiedzy i konsekwencji.
Czy to najważniejsza rzecz, której nauczył się pan od ojca?
- Nie, jest ważniejsza. Zawsze powtarzał: Pamiętaj, żebyś pracując, dobrze się bawił. I pamiętaj, żeby twoje dzieci, jeśli zdecydują się robić to co ty, też się przy tym dobrze bawiły.
Rozmawiała Maria Szaj
Twój STYL 5/2011