Ma 72 lata i robi furorę w internecie. "Mentalnie jestem młodą dziewczyną"
Jak spojrzeć na starzenie się z zupełnie innej perspektywy, o drodze wewnętrznej przemiany, pokoleniu Silversów i o tym, dlaczego nigdy nie chciała być babcią opowiada Irena Wielocha, znana w sieci jako Kobieta Zawsze Młoda. "Nie czuję się Silverką, jestem inna" - stwierdza blogerka w rozmowie z Agnieszką Grün-Kierzkowską dla Interia.pl. Jaki jest jest pomysł na witalność i energię?
Agnieszka Grün-Kierzkowska: Utkwiło mi w pamięci wczorajsze zdanie, jeszcze sprzed wywiadu, gdy z panią rozmawiałam, że pani się nie czuje Silverką. Zacznijmy więc od tego stwierdzenia.
Irena Wielocha: Nie dzielę ludzi na młodych i starych. Ludzie mają tyle lat, na ile się czują. To jest pierwsza podstawowa zasada. Poza tym ja nie jestem typową seniorką, to zostało już chyba przeze mnie udowodnione (śmiech).
Chętnie by mnie zatrudnili w roli babci, zawsze powtarzam, że babcią nie jestem i nie chcę nią być. Podobnie reaguję na krytykę koloru moich włosów. Ja ich nie farbuję, nie mam do końca siwych włosów. Nie pasuję do Silversów. Czasami staję obok babć, przecudnych i kochanych, a tak w ogóle najlepszych pod słońcem. Nie utożsamiam się jednak z nimi.
Sądzę, że za tym stwierdzeniem stoi cały szereg wewnętrznych przekonań. Dlatego teraz zapytam ogólnie, co pani sądzi o zjawisku Silver Generation?
To, co się w tej chwili dzieje w Internecie, przewidziałam już piętnaście lat temu. Byłam tęga, mało się ruszałam, powiedzielibyśmy - typowe zachowanie po 50-tce. Próbowałam ze sobą coś zrobić, zmienić się i zrobiłam to skutecznie. Przeszłam przez wszystkie etapy: dietę, ćwiczenia, miłość do siebie i akceptację własnej osoby, bycie naturalną, po prostu bycie sobą. To obecnie wyznają Silversi, chwaląc się tym przed całym światem.
To wszystko jest do sprawdzenia w moich mediach społecznościowych, cała droga od początku, gdyby ktoś był ciekawy.
Nie podoba mi się, że kobiety po pięćdziesiątce zalicza się do Silversów. Nie rozumiem tego. Stanowczo za wcześnie! Dlaczego, przecież nawet nie mają praw do emerytury? U mnie przemiana nastąpiła, gdy miałam 57 lat. Postanowiłam dokonać zmiany, bo taka była moja wewnętrzna potrzeba. Chodziłam po górach i nagle odkryłam, że nie mogę tego robić, bo nie jestem tam w pełni sprawna. Góry mnie przerosły. Brakowało mi tego, czułam pustkę. W związku z tym miałam motywację, aby coś ze sobą zrobić.
Gdy teraz widzę generację Silversów, która na Instagramie chwali się tym, że jest stara, jakby to był jakiś wyczyn, czuję dyskomfort. Wracają modelki w podeszłym wieku, bo jest trend na starość. Mam nadzieję, że ta moda minie, może nie doczekam tego, ale czuję, że to kiedyś minie, jak wszystko. Nie mam nic przeciwko modelkom w słusznym wieku, są piękne, popularne, wyglądają szałowo i niech tak będzie. Ale przecież nie trzeba ich nazywać Silverkami. Tu przebiega ta granica, którą zdradza wygląd ciała, to jest właśnie podział ludzi na młodych i starych.
Czy Silversi to są ludzie już starzy? Ja nie czuję tego. Muszę pani powiedzieć, że jak rozpoczęłam swoją przemianę, zaczęłam chodzić na siłownię, trenować, to uświadomiłam sobie, że mogę w tym być lepsza, sprawniejsza od wielu młodych osób. Wtedy zrozumiałam, że taki podział jest bez sensu.
Czyli wiek nie ma znaczenia?
Nie ma zupełnie znaczenia. Wiek po prostu jest kwestią umowną. Natomiast, jaki jest człowiek, na ile się czuje, świadczą o nim czyny. Mam 72 lata i jestem samowystarczalna, jeszcze potrafię nauczyć się czegoś nowego w komputerze, poznać nowe aplikacje. Cały czas rozwijam się, nie przestaję.
A nie czuje pani tego, że właśnie zjawisko, ten ruch Silver Generation, to jest pomysł na pokazanie ludziom, że wiek nie ma znaczenia, że w każdym momencie życia można być szczęśliwym, poczuć się dobrze we własnej skórze i warto o siebie zawalczyć?
To, o czym pani mówi, to są właśnie podstawy mojego myślenia i wyraża mój sprzeciw, na dzielenie ludzi według wieku, ograniczanie ich. Bardzo dobrze dogaduję się z młodymi ludźmi, na siłowni jestem z młodymi ludźmi, nikt mi tego nie wytyka. W związku z tym, że ja wciąż się czuję dobrze, jestem dla siebie młodą dziewczyną.
Co prawda, gdy spojrzę w lustro, to jest już inna historia.
Zaciekawił mnie pani nick w social mediach "Kobieta zawsze młoda". Czy to jest prowokacja, czy chęć przyciągnięcia uwagi, a może to zdanie najlepiej panią wyraża?
Założyłam profil w social mediach później, zdecydowanie później niż zeszczuplałam, nabrałam siły, niż poszłam na siłownię. Dopiero wtedy, gdy byłam gotowa na to, żeby zacząć się chwalić swoją przemianą. Do tego momentu nie celebrowałam swojej przemiany, w tym sensie, że pokazuję ją na zdjęciach. Mentalnie wciąż jestem młodą dziewczyną. Stwierdziłam, kurczę, jestem młoda, będę więc o tym mówić. W związku z tym, że jestem młoda, to chcę być zawsze młoda. I tak się zaczęło.
Czyli to taka gra słów, mocno odzwierciedlająca pani stan ducha?
Tak. Jak wspomniałam, nastąpiło to w czasach, gdy nie było mowy o mediach społecznościowych. Jest takie stwierdzenie "wiecznie młoda", otóż wiecznie młoda nie będę, nie będzie wiecznie młode moje ciało, ale zawsze mam jeszcze umysł, który będzie młody. I to jest taka różnica między jednym a drugim.
A czy mogłaby pani rozwinąć kwestię właśnie tej filozofii, którą pani przekazuje poprzez swoje działania?
Chodzi o to, aby zdać sobie sprawę, że w każdym momencie życia można zacząć coś od nowa. To nie jest spełnianie marzeń, to jest spełnianie siebie. Uświadomienie sobie, że jestem mocna, jestem silna i dojrzała. I dlatego mogę zrobić dużo więcej, niż sądziłam. Kiedyś zrozumiałam, że muszę chcieć więcej. No i tak to się zaczęło. W związku z tym cały czas mówię, nie ma drogi na skróty, trzeba sobie po kolei ułożyć, co się chce a czego nie.
Jedna rzecz wynika z drugiej, wzajemnie się nakręcając.
Czyli tym punktem zwrotnym w pani życiu, w tej przemianie, był moment zetknięcia się z jakimś ograniczeniem w górach?
W górach byłam niedołężna, naraz poczułam, że jestem osobą nie w pełni sprawną. Dlaczego? Dlatego, że po tych górach za młodu chodziłam, wręcz biegałam, oczywiście nie w tym znaczeniu, w którym teraz się tam biega. Ludzie, którzy po górach biegają, traktują je przedmiotowo, jak bieżnie treningowe. Chodząc po górach bez kondycji, to tych gór dla wędrowca nie ma, jest tylko droga z przeszkodami terenowymi, a gór się nie widzi. Czuje się tylko zmęczenie i chęć, żeby ta wędrówka się skończyła.
Chciałam mieć taką formę, żeby być w tych górach i czuć, że w nich jestem.
Wcześniej nie była pani w formie, dlaczego? Taki styl życia pani prowadziła, nie zwracała pani uwagi na sprawność fizyczną?
Urodziłam dzieci, mam męża, który jak każdy mężczyzna w tamtych czasach uważał, że do dzieci jest potrzebna kobieta, a on niekoniecznie musi się nimi zajmować. Musiałam więc zmienić swoje życie, a mąż stwierdził, że nie musi zmieniać swojego. W związku z tym, ja przejęłam rolę matki, w sumie obojga rodziców. Mąż pomagał, nie przeczę, lecz gdy miał wyjechać, to wyjeżdżał i nic go nie interesowało. Mógł to zrobić, kiedy chciał, a ja nie mogłam. Nie mogłam pojechać w góry, nawet czasami wyjść z domu, o siłowni w ogóle nie było mowy.
Tacy są generalnie mężczyźni z mojego pokolenia. To wynika z wychowania, z wzorców wyniesionych z domu. Mój mąż, jeżdżąc w góry, pracował społecznie. Wie pani, co to jest praca społeczna? To jest brak pieniędzy w domu, bo jedyny zysk z tego to przyjemność, do której często należy dopłacać z własnej kieszeni. W związku z tym, jak już mogłam zarabiać pieniądze, gdy dzieci były na tyle odchowane, ja zarabiałam pieniądze.
Każda nowa praca to jest wysiłek, a ja pracę zmieniałam bardzo często, ponieważ szukałam nie tylko pieniędzy, ale też satysfakcji. Córkę urodziłam w osiemdziesiątym roku, potem był kryzys i o wszystko było trudno. Cały dom był na mojej głowie, musiałam to jakoś zorganizować. Mój mąż nie stał w kolejce po bułki czy po jajka albo papier toaletowy. Ja musiałam o tym myśleć, to były złe czasy dla mnie.
Mając 57 lat czułam się jak staruszka. Zawsze powtarzam, że nie o to chodzi, żeby ruszyć tyłek z kanapy, bo to jest łatwe. Trzeba pokonać swoją słabość w sposób naturalny, powoli. Krok za krokiem, zrobić jeden, drugi, trzeci, żeby dojść do formy. Ja już nie mówię o zmianie wyglądu, chodzi o to, aby nabrać siły i chęci do życia. Ruch oraz duży wysiłek fizyczny, to są jedyne rzeczy, które mogą człowieka zbudować, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Tak zdobywa się pewność siebie, skoro mam siłę to wszystko potrafię zrobić!
Czyli można też powiedzieć, że teraz, mając apetyt na życie, próbuje pani wszystkiego, co było zapomniane albo całkiem nowych rzeczy?
Na przykład, kiedyś pływałam. Dobrze pływałam. W czasie studiów nawet byłam w sekcji pływackiej. Mój mąż też dobrze pływał, skoro nie mogłam go zaciągnąć na siłownię, zaciągałam go na basen. Niestety miał operację serca, powinien pływać, ale się boi, więc sama chodziłam na basen, a potem przestałam. Wolałam, gdy robiliśmy to razem.
Podobnie na siłowni. Są pewne ograniczenia, których nie mogę pokonać, nie chcę, bo wiem, że może to się źle skończyć dla mnie. Mam na przykład zmiany pourazowe w jednym kolanie, więc pewnych ćwiczeń nigdy nie robię.
Kiedyś bardzo chciałam biegać, próbowałam biegać, nie udało się. Dlaczego? Dlatego, że kolano nie lubi biegania. Ale wiem, że muszę też dbać o siebie.
Muszę mieć pewien dystans do swojego ciała, do swoich możliwości, bo inaczej to wszystko przegram, stracę wszystko, co zdobyłam do tej pory.
To pięknie, że na bazie samoświadomości, tak z szacunkiem pani siebie traktuje i swoje ciało oraz jego potrzeby. To jest bardzo ważne i świadczy o zdrowym podejściu do życia.
Poza moją fascynacją sportem, mam normalne życie, mam męża. Jesteśmy sobie potrzebni, dlatego ja muszę się z nim liczyć i muszę o niego dbać! Bo dbając o niego, dbam też o siebie, o swoje bezpieczeństwo.
Znów zaczęliśmy jeździć w wysokie góry, spaliśmy nieraz na wysokości 2000 metrów, to jest dopiero ogromne przeżycie. Zmotywowałam męża, pod koniec stycznia miał operację serca, a we wrześniu tego samego roku wyszliśmy na Rysy. Wspólne wyprawy zbliżają nas do siebie. Wie pani, przyjaciele są, gdy jest dobrze. A w razie kłopotów jesteśmy zdani na siebie. Dlatego pięknie jest w życiu, gdy partner życiowy jest również przyjacielem.
Chciałam jeszcze prosić o rozwinięcie treści wpisu na Facebooku o tym, że pani nie chce niczego zmieniać, jest pani ze sobą dobrze. Gdyby zechciała pani jeszcze o tym opowiedzieć.
Starzeję się fizycznie, mówię tu przede wszystkim o twarzy, bo na nią w pierwszej kolejności zwraca się uwagę, a którą trudno wyćwiczyć. Są takie ćwiczenia, ale ja nie jestem ich fanką, wolę ćwiczyć całe ciało. I widzi pani, jak to zauważyłam, stwierdziłam, że powinnam sobie poprawić opadające powieki. Nos mam brzydki, zawsze miałam z tego powodu kompleks. I gdy tak patrzę na siebie, naraz przychodzi refleksja: "Dziewczyno, ty masz tyle innych zalet, nie zwracaj na to uwagi. Wszystko jest ok. Nie musisz oglądać twarzy pod szkłem powiększającym, wystarczy, że zrobisz krok do tyłu i będzie wszystko dobrze".
Tak też zrobiłam (śmiech).
Pani twarz jest bardzo medialna. Spotykamy panią w reklamach, w kampaniach, w social mediach. Jest pani medialnie obecna. Jak się zaczęła pani popularność, cała ta przygoda wizerunkowa?
Znalazła się osoba, która mnie zaprosiła na sesję zdjęciową do "Zwierciadła". Po tej sesji zaczęły pojawiać się inne propozycje. W pewnym momencie zwróciła się do mnie z propozycją współpracy profesjonalna agencja modelingowa. No i tak się zaczęło.
Modelką być nie mogę, bo jestem za niska. Udział w sesjach lubię, czuję się swobodnie, gdy pozuję. Cieszę się, że poznaję wtedy mnóstwo ludzi, przede wszystkim, ludzi młodych. Dobrze się z nimi czuję i oni ze mną też, jak sadzę (śmiech). Ktoś mi pomógł na początku i tak powoli, powoli zaczęło się kręcić moje medialne działanie. Same media społecznościowe przestały, niestety, mnie interesować. Wie pani, dlaczego? Dlatego, że jest tam za dużo hejtu. Nie rozumiem skąd u ludzi tyle żółci.
Czy dla pani jest ważne, że ktoś czerpie z pani przykład, że pani kogoś inspiruje?
To jest najważniejsze! To jest ważniejsze niż te pieniądze, które zarabiam. Dlatego, że to jest spełnienie mojego założenia, aby namówić ludzi do fajnego życia. I młodych i starszych, bez względu na wiek. Człowiek może więcej niż myśli, że może, musi być tylko do tego przekonany. A ja daję przykład sobą i swoim życiem.
Chcę ludzi pobudzić do aktywności i tyle. Fakt, że jestem w wieku senioralnym, wcale mnie nie ogranicza. Wiem, że wielu seniorów mnie ogląda, to jest duża radość dla mnie. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy seniorzy, posiadają tę radość, co innego u ludzi młodych. Mam świadomość, że ja tego nie zmienię. Za to unaoczniam moje przemyślenia, a nuż komuś dadzą do myślenia i zmotywują go? Jestem bardzo zadowolona z faktu, że pobudziłam tak dużą grupę osób do ruchu. To jest mój wkład w rozwój społeczny.
Napisałam książkę, już dwa lata minęły, a do tej pory jestem zapraszana na spotkania autorskie. Wciąż jest grupa ludzi, którzy czerpią z niej jakąś prawdę, swoje inspiracje.
Bardzo mi zależy na kontakcie z ludźmi, żywi ludzie to skarb, od nich płynie prawdziwa opowieść. Nie z reklamy, ale ze spotkania z ludźmi.
Jeszcze zapytam o rodzinę, czy bliscy z entuzjazmem przyjęli tę pani przemianę?
To trudno powiedzieć. Trochę inaczej jest u córki, inaczej u syna. Najbardziej to mi kibicuje synowa. A mąż? Mąż się bardzo cieszy. Nawet dopinguje mnie do tego, chociaż na początku kręcił nosem.
Bardzo mi się podoba pani autentyczność.
Jakaś dziewczyna napisała do mnie, co bym powiedziała osobie siedemdziesięcioparoletniej, która siedzi wciąż na kanapie i mówi, że nie będzie nic robić, bo całe życie ciężko pracowała i chce odpocząć.
To ja jej odpisałam, że mam ten sam problem z moim mężem.
Gdy mu o tym opowiedziałam, stwierdził, że piszę całą prawdę! Taka już jestem, nie potrafię udawać.
Jakie ma pani plany na najbliższą przyszłość?
Ja w tej chwili marzę o wytchnieniu, jestem po miesiącach intensywnych kontaktów. Byłam chora, miałam też remont w mieszkaniu. Potrzebuję resetu, oderwania, czasu na zwykłe banalne sprawy. A potem wrócę do swojego intensywnego życia. Do końca roku mam dużo zajęć, ale cieszę się z tego powodu!
Dziękuję za rozmowę.