Mało a dobrze

Raz już pisałam o Stevie Jobsie przy okazji normcore’ów. Nieżyjący od trzech lat założyciel firmy Apple został przez amerykańskich dziennikarzy (pośmiertnie) obdarzony tym "tytułem". Teraz, świeżo po przeczytaniu jego biografii pióra Isaacsona Waltera, widzę, że niesłusznie.

Steve’a Jobsa  krytycy mody  uznawali  za minimalistę  ekstremalnego.
Steve’a Jobsa krytycy mody uznawali za minimalistę ekstremalnego.Getty Images/Flash Press Media

Otóż definicja "normalsa" czy "normecore’a" (o których ostatnio zrobiło się dość głośno, bo media szybko złapały "lajfstajlowego njusa") zupełnie do Jobsa nie pasuje.

Normals, jak sama nazwa wskazuje, jest przeciętniakiem podobnym do tysięcy innych, kimś w rodzaju Ferdka Kiepskiego. Jobsa przeciętniakiem nazwać nie można. To był genialny wizjoner branży technologicznej. Okazuje się w dodatku, że chociaż to facet od komputerów, ma także pewne zasługi dla mody. Bo wyznawał zasadę "prostota jest wyrazem najwyższego wyrafinowania" (autorstwo maksymy przypisuje się Leonardowi da Vinci).

Mając setki milionów dolarów, mieszkał w pustym domu, ponieważ przerastał go wybór kanapy. Uważał, że meble niepotrzebnie zagracają przestrzeń. Jedyne, co tolerował, to duży stół w kuchni. Z samochodów cenił wyłącznie mercedesa i porsche. Całe życie przechodził w dżinsach, a najważniejsze decyzje biznesowe podejmował, spacerując boso. Jego znakiem firmowym stał się czarny półgolf, w którym sfotografowano go na dziesiątkach okładek. Ale zwykły sweter to byłoby dla Jobsa zbyt proste. Golfy zaprojektował dla niego Japończyk Issey Miyake, a komputerowy geniusz zamówił od razu sto sztuk. Niespokojnemu Jobsowi nigdy ten strój się nie znudził.

Czytając o tym wszystkim, zastanawiałam się, jak we współczesnym świecie ascetyczna prostota może oprzeć się konsumpcjonizmowi, który żywi się trendami i jest uzależniony od nowości. Nie trzeba uciekać się do tak radykalnego rozwiązania jak dżinsy i czarny golf przez całe życie. Między nadmiarem a umiarem istnieje spora przestrzeń.

Wielu polskich projektantów od eleganckiego minimalizmu woli przepych i ostentację.

Przekonałam się o tym ostatnio, spacerując po najmodniejszej obecnie w Paryżu dzielnicy mody. W okolicach kanału Saint Martin mieszczą się butiki i outlety znanych marek, zainstalowali się tam również debiutanci. Oferują co innego niż sieciówki. Czuje się u nich potrzebę powrotu do rzeczy mniej modnych, ale trwałych, wygodnych, prostych. Na takim nowym-starym etosie wypłynęła parę lat temu marka APC (o której też już pisałam), podobną zasadę przyjęła niedawno powstała Maison Standards. "Nowy, umiarkowany styl konsumpcji znajduje coraz więcej wyznawców", donosi dziennik "Le Figaro".

Proste wzornictwo, dobrej jakości materiały, przyzwoite ceny. Takie rzeczy mamy również u nas. Z zagranicznych marek wymieniłabym COS (najbardziej ją lubię za stuprocentowe wełny, rzecz u innych rzadka), japońską Muji. Wśród polskiej młodzieży projektanckiej moją uwagę zwróciła Diana Jankiewicz. Jej uszyte starannie i z naturalnych materiałów ubrania wyróżnia skromność. To cecha dość niespotykana w rodzimej modzie, która uwielbia fajerwerki. A jeśli mam dobrych wzorów szukać u ludzi, to uosobieniem najelegantszej formy prostoty jest dla mnie Sophia Coppola. Małe studium jej stylu poleciłabym rodzimym szafiarko-blogerko-celebrytkom dumnym z tego, że ubrały się "na bogato" w Nowym Jorku i na koszt sponsorów. Ale nie sądzę, żeby te panie mogły się wiele nauczyć. Nawet gdyby nauczycielką była Sophia Coppola.

Joanna Bojańczyk

TWÓJ STYL 11/2014

Twój Styl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas