Marzy mi się Paryż na warszawskich ulicach, ...
... a mam "ponure lata 80-te" pomieszane z bazarkiem z początku lat 90-tych. Brakuje nam wyobraźni, wiary w wyczucie indywidualnego stylu czy zwyczajnie nam się nie chce pomyśleć o swoim wyglądzie?
Jak to z nami jest? Zastanawiam się najczęściej jadąc metrem i obserwując podróżujących.
Po pierwsze: Gdzie ten kolor?
Wiosną czy latem można jeszcze wychwycić w tłumie inną barwę niż szary, czarny czy bliżej nieokreślony brunatny, ale jesienią i zimą już zdecydowanie o to trudniej. I chyba nie jest tego przyczyną brak kolorowych ubrań w sklepach. Z tej szaroburości wyłania się przygnębiający widok - zupełny brak entuzjazmu, radości życia, optymizmu. A jak za oknem jeszcze akurat leje, to już nic tylko dołączyć reakcją do tego deszczu. Rzeczywiście mamy takie ponure nastawienie do życia?
Po drugie: Dlaczego bezkrytycznie naśladujemy to, co ktoś nam obcy namaścił jako "modne"?
Zachowałam w pamięci - ze względu na stopień karykaturalności - dwa przykłady będące odpowiedzią na powyższe pytanie. Kilka lat temu mocno lansowane były buty ze spiczastym czubkiem, w ekstremalnych przypadkach zadartym do góry (!!!) Wiele pań uległo pokusie zaopatrzenia się w coś takiego. Ciekawe, czy te, których wzrost nie przekraczał 160 cm, przyjrzały się sobie w lustrze w tych butach? Przykład drugi: Nie mogłam oderwać wzroku od pani, która tonęła w „złocie”: przepastna złota torba, złote baleriny, i mocno eksponowała swoje „kochane ciało” w obcisłych spodniach i równie obcisłej bluzeczce (pani nie imponowała wzrostem modelki). Rozumiem – taka moda. Ale czy można siebie aż tak nie lubić?! Najwięksi kreatorzy mody twierdzą, że aby być dobrze ubranym, najlepiej być pół kroku za tym, co modne. Podpisuję się pod tym!
Po trzecie: Korzystajmy z potencjału własnej wyobraźni!
Jestem zwolenniczką rzeczy prostych (ale koniecznie z dobrych materiałów i porządnie uszytych), które mogę swobodnie łączyć w wielu kombinacjach, bo ich kolory i fasony na to pozwolą. Jedną sukienkę (zdjęcie obok)
mogę nosić jako tunikę do jeansów, łączę ją z dodatkami skórzanymi (wystarczy choćby kapelusz w stylu lat 70-tych i prosta torba), filcowymi i wełnianymi (mam w ten sposób styl ludowy), a zakładając do niej szpilki, mogę swobodnie udać się na spotkanie biznesowe. Sama wymyślam sobie stylizacje, sama mieszam kolory, i mam w ten sposób to, w czym czuję się bardzo dobrze, bo jest w zgodzie z moim aktualnym nastrojem, ale i moją naturą w ogóle. Małe też prawdopodobieństwo, że spotkam na ulicy ciuchowego sobowtóra.
Zachłysnęłam się Paryżem – tu ciekawa apaszka, tam buty, ktoś inny niebanalnie zmiksował kolory. Widać w tym wszystkim styl, klasę, dbałość o detal. A u nas mamy jeden chaos – albo za dużo albo bezbarwnie.
Może Francuzki mają jednak w genach to wyczucie estetyki – sięgając wstecz to nasza szlachta naśladowała Francuzów w ubiorze, a nie na odwrót. Ale czy rzeczywiście można wszystko sprowadzać do genów?
Jestem ogromną fanką piłki nożnej i jeżeli doczekałam mistrzostw Europy u nas, to i jestem dobrej myśli odnośnie ulicznej mody.