Przetańczyć z Tobą chcę...
Lato przed nami, a wraz z latem - wesela. Jak dopasować się do balowego blasku, by olśniewać wyglądem? Gdybyśmy żyły w baśni, tak naprawdę mogłoby być nam obojętne, co ze soba zrobimy– w końcu i tak dzięki magii byłybyśmy przepiękne. Niestety, rzeczywistość jest brutalniejsza i jeśli nie chcemy, by przykleiła się do nas wcale nie urocza łatka „Kopciuszka”, musimy przestrzegać kilku niezmiernie ważnych zasad.
Sprawa pierwsza – sukienka. Jej wybór spędza nam sen z przykrytych torebkami herbaty powiek i nic w tym dziwnego – wybór kreacji jest dla każdej kobiety sprawą priorytetową. Musimy dbać nie tylko o to, by nie założyć takiej samej sukienki, jak siedząca przy tym samym stoliku, szczuplejsza o trzy rozmiary przyjaciółka. Zmartwień na głowie jest o wiele więcej – jeżeli róż, to jaki? Złamany, popielaty, cukierkowy czy łososiowy? Na jedno ramię, czy może z gorsetem? Z koronką, wstążeczką, a może z cekinami? Możemy tak mnożyć bez końca, więc łatwiej zapewne będzie podjąć temat z innej strony – czego absolutnie robić nam nie wolno.
Przede wszystkim, pamiętajmy – lśnić nie znaczy błyszczeć. Choinki odegrały już swoją rolę w święta i niech tak pozostaje. Niby wszystkie o tym wiemy, wszystko jasne, a jednak… nadal bywa, że musimy wyrwać najlepszej przyjaciółce wybraną sukienkę z zaciśniętych piąstek (pół biedy, że nie oderwała jeszcze metki!). Tłumaczymy więc biednej, patrząc w smutne oczy, że zestawienie koloru sraczkowatego (o, przepraszam, musztardowego) z różowymi cekinami na czerwonej koronce i wielką kokardą nad tyłkiem, nie doda jej uroku. O brokatowym napisie „sweet!” już nie wspominamy, w końcu nie chcemy się znęcać, a pomóc. Co zatem wybrać? To proste – szukajmy kreacji z umiarem! Jeśli koronka, to tylko koronka, jeśli cekiny, to ok, niech są – byle już nie łączyły się z kokardkami i aby nie było ich tyle, że uniemożliwiałyby swobodne chodzenie swym ciężarem. I pamiętajmy – zawsze sprawdzi się mała czarna czy długa czerwona, schowane gdzieś w czeluściach szafy. Wystarczy otrzeć łzy smutku pt „nie mam co na siebie włożyć”, by odzyskać pole widzenia i wygrzebać suknię, która ze stosownymi dodatkami stworzy cudną kompozycję.
A co z rozmiarem? Cóż, staję na czele i łączę się w bólu z wszystkimi paniami, które uwierzyły podczas świąt, że „pójdzie w cycki” i srogo się zawiodły. Jednocześnie nie ma co żałować – TAKIE pierogi i TAKĄ kutię można zjeść tylko raz do roku, a my mamy przecież korygującą bieliznę! Tak, drogie panie – choćby świat miałby się zawalić, nie kupujmy za małej sukienki, obiecując sobie przeżyć całą imprezę na wdechu. Nawet, gdyby jakimś cudem się to udało, to przecież nie damy rady wciągnąć wałeczków wylewających się spod ramion – gra nie warta świeczki. Za to zdecydowanie warto wciągnąć na siebie coś, co wygląda jak wielkie majtasy prababci, lecz w rzeczywistości zrobi z naszym ciałem prawdziwe cuda, w połączeniu z sukienką w odpowiednim rozmiarze. A rozmiar na metce? Możecie być pewne, że powłóczyste spojrzenie pana z sąsiedniego stolika zupełnie nie ma z nim nic wspólnego.
Na koniec buty – choć znam panie, które obraziłyby się za stawienie na ostatniej pozycji tych dzieł sztuki. Poniekąd mają one rację w swym uwielbieniu szpilek. Czy jest bowiem na świecie jakakolwiek inna rzecz, która doda nam tyle seksapilu, wdzięku i kobiecości w minutę? Z pewnością nie, warto jednak pamiętać o kilku kwestiach. Nierozchodzone, nowe buty nie dodadzą żadnego ze wspomnianych walorów, z cała pewnością jednak dodadzą nam cierpienia. Kuśtykająca do łazienki dama, której z buta wystają opatrunkowe plastry i która stanowczo odmawia tańca, prezentując tylko nogi niczym w muzeum, nie jest seksowna. Ba, nie jest nawet elegancka. Tańczenie na bosaka, z oczkiem w rajstopie przypominającym metrową drabinę, też nie jest już w modzie, dodatkowo w obecnych czasach grozi czterdziestoma nieładnymi zdjęciami, które z pewnością znajdą swoje miejsce w czyimś facebookowym profilu. Zamiast tego, warto buty po prostu rozchodzić. Ugotować obiad w fartuszku i szpilkach – mąż będzie zachwycony i wcale nie zwróci uwagi na ciut podniszczone obcasami panele. Poprasować, wdzięcznie czyniąc stukające kroczki przy czwartej parze śpiochów dziecka. Cokolwiek, co sprawi, że przetańczymy bez bólu całą noc, stając się prawdziwą królową parkietu – zdecydowanie warto!
Podsumowując – aby nie było, że się wymądrzam – nic, co kobiece, nie jest mi obce. Zwłaszcza – wpadki…