Święta: Większość z nas ich nie lubi. Nikt otwarcie o tym nie mówi
Coraz bliżej święta. Coraz bliżej święta…”. Z pewnością każdy z nas jest w stanie przeczytać te słowa zgodnie z radosną linią melodyczną, która gra nam w głowie, a która została nam utrwalona przez reklamę - czy tego chcieliśmy, czy nie. Ale czy faktycznie wywołuje ona w nas wesoły nastrój? Okazuje się, że niekoniecznie.
Przedświąteczny czas to okres, kiedy gabinety psychologów i terapeutów pękają w szwach, bo coraz szerszemu gronu ludzi święta kojarzą się ze stresem, rodzinnymi kłótniami, zmęczeniem oraz poczuciem samotności i niezrozumienia. Według badań, co czwarty Polak nie lubi świąt, blisko 35 proc. nie podoba się związana z nimi komercja i udawana "radosna atmosfera". W Wielkiej Brytanii prawie połowa ankietowanych stwierdziła, że musi przed kolacją wigilijną wypić alkohol, żeby rozładować stres i jakoś przetrwać ten wieczór.
Dlaczego się stresujemy?
Jak to się stało, że radosne oczekiwanie i przyjemne podekscytowanie, związane ze świętami, zmieniło się we frustrację, zniechęcenie i napięcie? Niektórzy twierdzą, że "droga przez mękę" zaczyna się dla nich na długo przed pierwszą gwiazdką. Zanim się pojawi, czekają nas niezliczone godziny w korkach, kolejkach, na zakupach, gdzie wybór towarów jest tak duży i zawsze jest wszystko, a nie ma czego kupić. Nasz mózg już na samym etapie wybierania prezentów podnosi bunt, bo czuje się mnogością opcji wytrącony z równowagi. Do tego dylematy: jak kupić coś komuś, kto twierdzi, że nic nie potrzebuje, albo już wszystko ma? Co będzie estetyczne, wygodne, funkcjonalne, przydatne, niebanalne i sprawi obdarowanemu choć odrobinę radości?
Zgadujemy przy tym, że podarek od nas będzie się kurzyć w szafie lub zostanie wydany komuś, czyja data imienin wypada tuż po świętach. Ale prezenty to zaledwie początek. W domu czeka nas sprzątanie, które musi być perfekcyjne: szorowanie, mycie, czyszczenie wszelkich powierzchni, trzepanie dywanów, odkurzanie wielokrotne, bo w ostatnim momencie i tak nasypało się igieł z choinki. Do tego gotowanie, również na poziomie idealnie doprawionym, w ilościach , których nie sposób przejeść. Potem przestawianie mebli, żeby zmieścili się wszyscy goście. Okazuje się przy tym, że połowy z nich nawet nie darzymy sympatią, a będą i oto właśnie szykujemy się na ich przyjście. To nas bynajmniej nie pociesza.
Przymus szczęścia
Wyznacznikiem naszych czasów jest to, że mamy być szczęśliwi. Jesteśmy wręcz zmuszani do tego, żeby tryskać dobrym humorem, mieć pogodny nastrój i być zadowoleni ze życia. A my w końcu chcemy być wolni od schematów. Nie nauczono nas w domach tradycji, większość świątecznych prawd i symboli, to dla nas puste slogany, które często kojarzą się z nerwową atmosferą. Święta utożsamiamy z kłótniami, rodzinną szarpaniną i szeregiem wymuszonych sytuacji, w których, jako dzieci, musieliśmy uczestniczyć. Dlatego teraz mamy ochotę spakować walizki i uciec w ciepłe kraje, żeby to całe zamieszanie odbyło się bez nas.
Najlepiej w pojedynkę?
Inną sprawą jest to, że żyjemy w czasach ludzi samotnych, w których hasła o rodzinnym czasie wywołują ból i zwiększają poczucie odosobnienia i opuszczenia. Dodajmy do tego statystyki, wskazujące na to, że, aktualnie, na 100 zawartych małżeństw, 33 się rozpadnie. Dla takich ludzi oraz tych, którzy żyją w rodzinach patchworkowych, święta to poważna logistyka i konieczność zarządzania czasem na najwyższym poziomie. Dzieci muszą spędzić wigilię z tatą, z mamą, z dziadkiem, z nową rodziną mamy, z obecną rodziną taty. Żadna babcia sobie nie wyobraża, że wnuki choć na chwilę jej nie odwiedzą. Kto choć raz nie słyszał sakramentalnego: "Musicie przyjechać, może to moje ostatnie święta"? Z takim argumentem trudno jest podejmować dyskusję. Nie podejmujemy. Jedziemy. Spędzając większość świątecznego czasu w samochodzie, przemieszczając się pomiędzy docelowymi punktami.
Ubrani w uśmiech
A tam już czeka na nas rodzina. Najczęściej na co dzień skłócona, ale odświętnie ubrana w uśmiechy. Po chwili chwalimy się sukcesami w pracy, osiągnięciami dzieci, ich talentami i tym, jak fantastycznie zapowiada się ich życie. Wysłuchujemy takich samych frazesów z drugiej strony. Przy czym, w miarę upływu wieczoru i postępowania konsumpcji, zostaniemy nieuchronnie zapytani o to, kiedy awans, czy będziemy powiększać rodzinę, zmienimy samochód, mieszkanie, poślemy dzieci do prywatnych szkół, a w końcu i schudniemy.
To kolejna smutna refleksja, która przyczynia się do tego, że nie lubimy świąt. W swoich rodzinnych domach konfrontujemy się znów z oczekiwaniami rodziców, których nie spełniliśmy. Porównujemy swoje osiągnięcia, z tym, co udało się naszemu rodzeństwu i często wychodzi na to, że radzi sobie ono trzy razy lepiej, niż my. I nieważne, że mamy podejrzenia, że rodzice pomagają im dwa razy bardziej. Fakty świadczą same za siebie i bezwzględnie obciążają naszą psychikę. W tym wszystkim non stop pojawiają się nam obrazy z dzieciństwa, które przecież nie było idealne. Narasta w nas żal i smutek. Z tymi uczuciami też musimy sobie jakoś poradzić, uśmiechając się i popijając barszczyk. Czekając na moment, kiedy w końcu skończy się ten cudowny, świąteczny, pełny rodzinnej atmosfery czas.
Zobacz także: