Sytuacje w życiu, w których pomógł mi (biały) uśmiech
Życie pełne jest wpadek i wtop. Niektórym przytrafiają się stosunkowo rzadko, ale drudzy to prawdziwi pechowcy, którzy co krok zaliczają, zupełne nieplanowaną gafę. Czasem zdarza się, że popełnione faux pas jest punktem wyjścia do nawiązania nowych znajomości czy awansów! Wszystko zależy, jak zachowamy się tuż po towarzyskim nietakcie. Wielu osobom w rozładowaniu napiętej atmosfery pomógł szczery, olśniewający, biały uśmiech. Poznajcie trzy historie naszych czytelników.
Pomylona fotka
Ania to prawdziwy przykład uroczego pechowca, któremu przytrafiają się sytuacje rodem z filmów komediowych. Zanim przystępuje do opowiadania swojej historii, musi uspokoić śmiech. - To historia dla ludzi o mocnych nerwach - ostrzega.
Ania jest grafikiem, a kilka miesięcy temu postanowiła zmienić pracę w agencji na pracę w dużej ogólnopolskiej firmie. Długo zastanawiała się nad tym, czy na pewno się nadaje: ogłoszenie zamieszczone w jednym z portali grzmiało rozlicznymi wymaganiami do tego stopnia, że wręcz trudno było uwierzyć, że tacy kandydaci istnieją. W końcu stwierdziła, że zaryzykuje. Zmiana pracy w agencji na pracę w tak prestiżowym miejscu, było nie tylko perspektywą lepszych zarobków, ale także szansą rozwoju w dużej firmie.
Jakież było zdziwienie Ani, gdy po kilku dniach od wysłania CV zadzwonił jej telefon, a w słuchawce usłyszała miły głos sekretarki zapraszającej ją na rozmowę kwalifikacyjną. Warunkiem udziału w rekrutacji, było przyniesienie ze sobą portfolio najlepszych prac. - Oczywiście, że będę! - wykrzyknęła z radością, choć po chwili, gdy zajrzała do kalendarza, zorientowała się, że tego dnia ma wizytę u ginekologa. - Nic nie szkodzi - pomyślała. - Te dwie sprawy nie mają na siebie kompletnie wpływu.
Wieczór przed rozmową kwalifikacyjną nie był dla niej łatwy. Nad Anią kontrolę przejęły nerwy i stres. Nie mogła zasnąć, zastanawiając się, o co może zostać zapytana i jak wypadnie. Dodatkowo całkowicie straciła pewność siebie: spakowane do różowej teczki grafiki, zaczęły wydawać się jej nudne i nieudane.
Kolejnego dnia obudził ją hałas przed blokiem. Gdy otworzyła oczy, okazało się, że zaspała. - Bardzo zależało mi, by zaliczyć tę wizytę u ginekologa. Mój lekarz to doskonały specjalista, a ja czekałam bardzo długo. Wychodząc z mieszkania, przypomniała sobie, że przecież miała zabrać ze sobą zdjęcia transwaginalnego USG, na których widoczne były jej jajniki i macica. Szybko spakowała potrzebne rzeczy do teczki i wyszła z mieszkania.
Niestety: jak w każdy deszczowy dzień utknęła w korku. Zdecydowała, że rezygnuje z wizyty u lekarza i jedzie prosto do siedziby wymarzonego pracodawcy. To była bardzo dobra decyzja, bo okazało się, że tak naprawdę ledwo zdążyła przebić się przez całe miasto. - Szczęście mi dziś sprzyja - pomyślała. Pewnym krokiem podeszła do recepcji i zameldowała swoje przybycie.
Chwilę później siedziała już w pomieszczeniu, gdzie miała odbyć się rekrutacja. Nowoczesny budynek firmy zrobił na niej ogromne wrażenie. Jedyne nad czym się w tym momencie zastanawiała, to kto zjawi się na spotkaniu z nią. Długo nie musiała czekać na odpowiedź. W pokoju zjawiło się aż 6 osób: w tym dyrektor działu kreatywnego, HR, szef działu marketingu i kilka innych ważnych osób. Ania poczuła, że stres osiągnął swój moment kulminacyjny.
Pytania były różne. To, co ją zaskoczyło, to to, że rekruterzy zadawali całe mnóstwo pytań o jej osobę, rzadziej o pracę. - To dobry znak, spodobałam się! - pomyślała. Wszystko szło doskonale do momentu, gdy została poproszona o przedstawienie portfolio. - Dopiero gdy podałam teczkę, przypomniałam sobie, że w środku są moje zdjęcia USG i kilka innych medycznych dokumentów. Ale było już za późno - mówi Ania i przez chwilę jej twarz poważnieje. - Pięć osób, prawdopodobnie najważniejszych w tej firmie, na rozmowie kwalifikacyjnej rozwodziło się nad moim transwaginalnym USG. Przez cały ten czas zastanawiałam się, jak im powiedzieć, że moje prace znajdują się pod tymi medycznymi papierzyskami!
Jak mówi Ania, w końcu stres wziął górę i coś w niej pękło. Nagle zaczęła śmiać się jak opętana. - W pokoju zapanowała absolutna cisza, a ja nie mogłam się uspokoić. W końcu wybełkotałam: "To moje USG jajników, przepraszam!".
Miny dyrektorów były bezcenne. Nagle jeden z nich parsknął śmiechem. Po nim kolejni. W końcu cała sala, wraz z Anią zamieniła się w karuzelę śmiechu. Ludzie przechodzący korytarzem zaglądali przez szklane drzwi do pomieszczenia, bo dawno nie widzieli tak rozbawionych dyrektorów. Nagle szef działu kreatywnego spoważniał i powiedział: "Ma Pani tę pracę, ludzi z takim uśmiechem potrzebujemy!". -Naprawdę nigdy nie doceniałam tak mojej szczoteczki sonicznej jak tego dnia! Mój uśmiech uratował moją karierę! - cieszy się Ania.
Gastryczna wpadka
Medyczną wpadkę, choć w nieco innych okolicznościach, zaliczyła także Katarzyna. Choć w chwili, gdy się jej przytrafiła, myślała tylko o tym, żeby zapaść się pod ziemię, dziś chętnie o niej opowiada.
- Nigdy wcześniej, żaden facet nie poznał tak dogłębnie i szybko mojego wnętrza, jak mój obecny mąż - Michał - śmieje się Katarzyna, od dwóch lat szczęśliwa mężatka. Idąc na gastroskopię, nie spodziewała się, że niekoniecznie sympatyczne badanie zmieni się w nietuzinkową randkę. - Bardzo się stresowałam, bo po pierwsze wiedziałam, że nie będzie przyjemne, po drugie bałam się, czy w moim żołądku nie rozwija się coś niedobrego. W drzwiach gabinetu minęłam przystojnego faceta ubranego w kitel - relacjonuje Kasia. Po przekroczeniu progu Sali zabiegowej, Katarzynę czekała zwyczajna procedura. - Ułożyłam się na boku, zgodnie z instrukcją pielęgniarki. Zapewniłam starszego pana doktora, że moje, fakt bardzo białe zęby, to nie proteza tylko efekt korzystania ze szczoteczki Sonicare i może spokojnie wykonać badanie - wspomina kobieta. Później nastąpiło najgorsze. - Co prawda i lekarz i pielęgniarka poinformowali mnie, że w czasie gastroskopii odgłosy uznane zwykle za niekulturalne są normalne i nie powinnam się przejmować, ale byłam pewna, że to czcze gadanie i mi nic takiego się nie przytrafił. Niestety, w chwili, gdy już myślałam, że, mówiąc wprost nie beknę, stało się! Gdy wydawałam nieludzkie wręcz dźwięki, nad moją głową pojawił się przystojny pan doktor, którego mijałam w drzwiach. Spąsowiałam i gdyby nie fakt, że miałam w żołądku "rurę", pewnie uciekłabym z kozetki- opowiada Kasia. - Zauważyłem, że bardzo się zmieszała i była w tym taka urocza- wtrąca Michał. - Z resztą spodobała mi się, od chwili, gdy prawie mnie staranowała wchodząc do gabinetu. Dlatego pod byle pretekstem wnęciłem się, byłem wtedy lekarzem - stażystą, by towarzyszyć doświadczonemu gastroskopiście. - Stał nade mną i szeroko się uśmiechał, a ja chciałam zapaść się pod ziemię - kontynuuje Kasia. - Kiedy puścił mi oko i powiedział "teraz zajrzę do pani i poznam pani wnętrze", nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się na tyle, na ile pozwalał mi ustnik. Chyba wszyscy zebrani zauważyli, że między nami zaiskrzyło, bo po badaniu starszy pan doktor powiedział do Michała "pani jest po specjalnej diecie dla pacjentów przed gastroskopią, proszę teraz zaprosić panią na lekki obiad" - wspomina Kasia. - Ku mojemu zdziwieniu, poszła ze mną do szpitalnej kantyny, a niedługo później została moją narzeczoną. Wszystkim powtarzam, że poderwała mnie na piękny wpust do żołądka i białe zęby, którymi trzymała ustnik gastroskopu - podsumowuje Michał. - Zawsze, kiedy to wspominamy, śmiechom nie ma końca - dodaje Kasia chichocząc.
Oczywiście wpadki i gafy przytrafiają się nie tylko kobietom. Wielu mężczyzn to wręcz urodzeni pechowcy, ale ponieważ, jak głosi obiegowa opinia, kobiety kochają dramat, to ze swojej ciamajdowatości wielu panów czyni, choćby nieświadomie, element podrywu. Tak też stało się w przypadku Marcina.
- Zawsze powtarzam, że największe szczęście w swoim życiu zawdzięczam połączeniu dwóch rzeczy: własnej nieostrożności ze szczerym uśmiechem - mówi Marcin z Jasła i dumnie pokazuje szeroką, elegancką złotą obrączkę. - Pewnie w innym wcieleniu byłbym Smerfem Ciamajdą, bo od lat przydarzają mi się i śmieszne, i straszne sytuacje: jestem po prostu żywym przykładem, że wieczni pechowcy istnieją naprawdę! - wyjaśnia i zaraz dodaje: - Tylko jednej "wpadki" nie żałuję, choć skutki odczuwam do dziś - śmieje się.
Marcin tę najważniejszą "wtopę" zaliczył na weselu swojej siostry. Przygotowania trwały miesiącami, bo Asia, jego siostra, naprawdę starała się, by wszystko było dopięte na ostatni guzik już parę dni przed uroczystością - znając skłonność Marcina do niefartów, a także jego wrodzoną niedbałość o szczegóły, pomogła mu wybrać odpowiedni garnitur, wysłała do najlepszego w mieście fryzjera... I podczas przyjęcia przez dłuższą chwilę nic nie zapowiadało ponownego objawienia się ciążącego nad chłopakiem fatum - aż do czasu, gdy ten postanowił przypomnieć się Basi, druhnie panny młodej. - Pamiętałem ją sprzed lat, chodziła do klasy z moją siostrą. Niewysoka, chuda, z twarzą pełną piegów - niejeden raz "Rudzielica" słyszała przykre docinki ze strony kolegów w szkole. Dla mnie była pięknością, ale nigdy nie odważyłem się jej tego powiedzieć - wyjaśnia Marcin. - Potem zniknęła: wyjechała z rodzicami do Szkocji i choć ciągle utrzymywała kontakt z Asią, sam na długie lata zapomniałem o jej istnieniu.
Na weselu siostry Basia prezentowała się olśniewająco - na zdjęciach, które pokazał nam Marcin, Basi rzeczywiście wyglądała "jak milion dolarów". Wysoka kobieta o delikatnej, jasnej cerze i pięknymi, niebieskimi oczami ubrana w modną, jasnozieloną sukienkę przyciągnęła uwagę również Marcina. Popijając drinka, ruszył w jej stronę. Gdy był już prawie przy jej stoliku, ktoś - pewnie uwielbiający tańce wujek Gienek - popchnął go, przez co zawartość kieliszka wylądowała wprost na ślicznej sukni Basi. - Wtedy wydawało mi się, że cała zabawa nagle się zatrzymała i wszyscy patrzą tylko na mnie - mówi. - W myślach już zacząłem się przygotowywać na krzyk Basi i całej reszty, ale onieśmielony jej urodą - stałem tylko jak wryty i jedyne, co potrafiłem, to tylko się uśmiechać - opowiada.
Wtedy historyjkę Marcina dokańcza Basia. - Kiedy zobaczyłam zniszczoną sukienkę, byłam wściekła. Początek wesela, ja jako druhna i mokra, lepka sukienka pełnych plam. Ale zaraz potem zobaczyłam jego uśmiech - szczery, biały, który sprawiał, że wyglądał jak mały piesek, przepraszająco patrzący po pogryzieniu ulubionych pantofli swojej pani. Wtedy poczułam, że kocham tę fajtłapę, o którym tyle słyszałam od Aśki! - mówi Ania. - Czasami się śmieję, że miłość załatwił mi Sonicare! - śmieje się Marcin.