Za głosem natury
Co tydzień na świecie pojawia się nowa marka ekologicznych kosmetyków. Nic dziwnego, bo zioła, olejki czy wyciągi z kwiatów na etykietach coraz bardziej przemawiają do naszej wyobraźni. Nie tylko łagodzą skórę, ale nawet uspokajają sumienie. To już nie krótkotrwały trend, lecz odrębna dziedzina pielęgnacji.
Zdarza ci się robić zakupy w sklepach ze zdrową żywnością? Bywasz na modnych ekotargach i chętnie przesiadasz się z samochodu na rower? Trendsetterzy zakwalifikowaliby cię do grupy zwolenników LOHAS (Lifestyle of Health and Sustainability, czyli Zdrowego Stylu Życia i Ochrony Środowiska). W USA stanowią oni 19 proc. dorosłych konsumentów. U nas też ta grupa wciąż się powiększa. To dlatego, że coraz uważniej przyglądamy się nie tylko temu, co mamy na talerzu, ale też temu, co nakładamy na skórę. Często jednak trudno się nam zorientować, co jest naprawdę naturalne, co zdrowe, a co bezpieczne i przede wszystkim skuteczne.
Z probówki czy z łąki?
Z założenia każdy krem, zarówno ten tradycyjny, jak i ekologiczny, musi składać się z takich samych składników podstawowych: tłuszczów, zapobiegających utracie wody substancji wiążących wilgoć w skórze, aromatów i emulgatorów, które łączą te wszystkie elementy. Różnica polega na pochodzeniu surowców. Te reklamujące się jako naturalne, bio czy organiczne teoretycznie powinny bazować na substancjach roślinnych i naturalnych. By mieć pewność, że słowo "natura" na etykiecie nie jest tylko chwytem marketingowym, warto sprawdzić, czy preparat ma odpowiedni certyfikat (EcoCert, BDIH, Cosmebio, Soil Association, AIAB), zgodnie z którym 95 proc. składników musi być pochodzenia naturalnego.
Zalicza się do nich m.in.: oleje roślinne, tłuszcze, woski, soki owocowe oraz olejki eteryczne. Pozostałe składniki to substancje syntetyczne, które nie mają odpowiedników w naturze. Restrykcyjne przepisy dotyczą też metod produkcji.
Ekokremy uzyskuje się dzięki tradycyjnym metodom, takim jak: suszenie, mielenie, destylacja z użyciem pary wodnej. Certyfikowane kosmetyki nie mogą zawierać chemicznych emulgatorów czy konserwantów ani surowców z roślin modyfikowanych genetycznie, produktów petrochemicznych, sztucznych barwników i zapachów. Niedopuszczalne jest też odkażanie ich przez napromieniowanie. Ostatnio organizacje przyznające oznaczenia opracowały wspólne europejskie standardy w dokumencie pod nazwą "COSMOS Standard".
Określa on normy dla różnych kategorii kosmetyków, wyjaśnia, które składniki mogą być uznane za ekologiczne i jak obliczać ich procentową zawartość. W dokumencie umieszczono nawet wskazówki dotyczące opakowań. "Eko" brzmi pięknie, ale jak zawsze w przyrodzie jest coś za coś.
Co na to skóra?
Jedną z przyczyn, dla których sięgamy po zielone kosmetyki, są coraz częstsze alergie skórne, za które nierzadko obwiniamy wszechobecną chemię. Wbrew pozorom nie zawsze naturalne oznacza bezpieczne.
- Stosowanie przez osoby o cerze wrażliwej wyłącznie preparatów naturalnych nie daje gwarancji, że nie wystąpi u nich reakcja alergiczna. Surowce naturalne lub organiczne mogą zawierać w sobie kilkadziesiąt lub kilkaset różnych związków i składników, które są potencjalnymi alergenami. W większości naturalnych olejków eterycznych i wyciągów roślinnych występuje ok. 26 najbardziej powszechnych alergenów, które producent musi wykazać na opakowaniu - wyjaśnia dermatolog, dr Kamila Padlewska.
Skutecznie i w zgodzie z naturą
Najczęstsze pytanie, jakie zadajemy sobie, stojąc przed wyborem: naturalne czy syntetyczne, dotyczy skuteczności. Okazuje się, że te pierwsze działają wolniej, ale nie gorzej niż konwencjonalne wspierają system obrony skóry i stymulują procesy naprawcze. Ekstrakty roślinne mają budowę podobną do komórek naszego ciała, dzięki czemu potrafią dostosować się do cyklu życia skóry. Plusem jest to, że w każdym naturalnym kosmetyku jest ponad tysiąc różnych substancji nie do odtworzenia w laboratorium.
Minusem są z kolei właściwości kosmetyczne - np. detergenty zostały zastąpione olejem palmowym, więc kosmetyki te nie pienią się tak mocno. Nie możemy też liczyć na to, że krem pozbawiony nieekologicznego silikonu wygładzi nam cerę w kilka minut. Również w przypadku problemów dermatologicznych, typu trądzik, naczynka czy przebarwienia, lepiej sięgnąć po preparat z apteki. Jeśli wybierasz się na plażę, także powinnaś się wesprzeć kosmetykiem konwencjonalnym. Naturalny filtr, np. kit pszczeli, olej kokosowy lub migdałowy, zapewnia ochronę SPF 2-4.
Silniejszą dają filtry mineralne. Nie pochłaniają promieniowania słonecznego, ale je odbijają niczym lustro. Nie trzeba też ich aplikować pół godziny przed wyjściem na plażę, bo działają od razu. Są fotostabilne i nie tracą z czasem swoich właściwości ochronnych. Minusem jest to, że mają postać białej, nie zawsze łatwej do rozsmarowania pasty. Na pewne ustępstwa musimy iść również w przypadku ekologicznych perfum. Okazuje się, że wielu znanych z natury zapachów (np. bzu czy konwalii) nie udaje się pozyskać do produkcji perfum i trzeba je wykreować chemicznie. Perfumiarz korzystający z pełnej palety nut ma ich do dyspozycji ok. 3 tys., chcąc ograniczyć się do naturalnych, zmniejsza tę liczbę do 300.
Mniej znaczy więcej
Nie każdy jednak ma czas i ochotę dokładnie analizować skład kosmetyku i nie zakłada, że wszystko, czym się smaruje, musi być w 95 proc. naturalne. Często wystarcza nam informacja, że dany specyfik nie zawiera kontrowersyjnych składników. Z badania przeprowadzonego przez markę CD wynika, że takie podejście deklaruje aż 34,6 proc. kobiet. Do nich właśnie skierowane są m.in. niemieckie kosmetyki CD, które powstały zgodnie z zasadą "mniej znaczy więcej". Dlatego na etykietach nie znajdziemy certyfikatu eko, tylko znaczek "0%", który ma potwierdzać, że w składzie nie ma parabenów, silikonów, olejów mineralnych ani barwników.
Z czystym sumieniem
Wybór kosmetyku może być też związany z naszym zaangażowaniem społecznym. Jedni protestują przeciwko zatruwaniu środowiska naturalnego chemią, innym najbardziej na sercu leżą prawa zwierząt. Tak powstał trend na pielęgnację w stylu wege, czyli ani kropli mleka, ani grama miodu, ani ziarnka kawioru. Weganie wychodzą z założenia, że każde stworzenie (owad, ryba czy ssak) ma prawo przebywać w swoim naturalnym środowisku i być traktowane z szacunkiem. Nie piją mleka i nie używają kosmetyków z jego dodatkiem, bo nie akceptują warunków, w jakich żyją krowy na farmach hodowlanych. Nie godzą się również na unicestwianie setek tysięcy mszyc przerabianych na czerwony barwnik (karmin) do szminek.
O ile kwestia testów na zwierzętach została ostatecznie rozwiązana przez Unię Europejską (w 2013 r. wydała ona oficjalny zakaz importu i sprzedaży testowanych w ten sposób kosmetyków), o tyle nadal wykorzystuje się substancje pochodzenia zwierzęcego. A na dodatek odróżnienie kosmetyków wege od tradycyjnych, naturalnych czy nawet organicznych to nie taka prosta sprawa.
Ułatwieniem są certyfikaty (Vegan, Leaping Bunny, Ok! czy V) oraz strony, na których można przejrzeć listę marek przyjaznych zwierzętom (np. The Vegan Society, Klub OK!). Wegańskie mogą być np. całkowicie syntetyczne lakiery do paznokci, ale również kosmetyki do makijażu (np. Emani czy polskiej marki Annabelle Minerals), gdzie lista składników nie przekracza dziesięciu. Okazuje się, że to w zupełności wystarcza.
Joanna Hryniewicka
PANI 5/2016