Dawaj siły, dawaj nadzieję, nie płacz razem z chorym

- Chory ma prawo wykrzyczeć swój ból i smutek, pozwólmy mu na to. W jego przypadku nie ma przestrzeni na empatię, to my musimy być empatyczni - mówi psychoterapeutka Joanna Perun. Rzecz o tym, jak powinniśmy rozmawiać z pacjentami onkologicznymi, i jak faktycznie możemy ich wesprzeć w trudnym czasie choroby.

Nie każdy potrafi dać bliskiej osobie wsparcie, jakiego ona potrzebuje
Nie każdy potrafi dać bliskiej osobie wsparcie, jakiego ona potrzebuje 123RF/PICSEL

Monika Szubrycht, Styl.pl: Moja przyjaciółka ma raka. Jak mam z nią rozmawiać, żeby ją wesprzeć?  

Joanna Perun: Mogę pani dawać ścisłe wskazówki, jako psychoterapeuta interwencyjny, kryzysowy. To jest ważne, bo obejmuje pracę z pacjentem w kryzysie i pracę z rodziną, którą dopadł kryzys. Poważna choroba, a choroba nowotworowa w szczególności, to jest samotna podróż. Z bliskimi, czy ze znajomymi rozmawiamy o sposobach leczenia, natomiast pomijamy, że kryją się za tym wewnętrzne przeżycia pacjentów, całe ich emocje. Pierwsza rzecz, jaka dotyka pacjentów onkologicznych, a to będzie się wiązało z naszym stosunkiem do nich, jest strach. Potwornie się boją, że będą zdefiniowani przez chorobę jako osobna kategoria ludzi - ludzi niewidzialnych. Przestaną jakby istnieć, bo nie każdy im spojrzy w oczy. 

- Sama jestem pacjentką poonkologiczną, więc jest mi o tyle prościej odpowiedzieć na takie pytania, że mówię też o własnych doświadczeniach, a nie o tym, co przeczytałam w książce. Oprócz tego, nie wiedząc, że jestem chora, pracowałam z pacjentami onkologicznymi w Unicorze - polsko-amerykańskim centrum wspierania onkologii. Zajmowałam się stroną dietetyczną, ale przede wszystkim pracowałam nad tym, żeby zbodźcować pacjentów do życia. Chorzy bali się, że ludzie nie będą umieli się z nimi nawet przywitać. I powiem, ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, że gdy dostałam diagnozę - a pracowałam wtedy też na klinice psychiatrii, że ludzie: psychiatrzy, psychologowie, terapeuci - nie umieli ze mną rozmawiać. Uciekali wzrokiem, nie podawali ręki. Powiedziałam więc, że przecież się ode mnie nie zarażą. Był to dla mnie cios. Odeszłam potem z kliniki, nie umiałam sobie poradzić z tym, że nie dostałam od nich żadnego wsparcia. Zachorowałam w listopadzie, a w grudniu nie poproszono mnie już na wigilię oddziałową. Wykluczyli mnie. Myślę, że to był dla mnie jeden z wielkich wstrząsów, który zmotywował mnie do walki. Mówiąc brzydko, w myślach pokazałam im środkowy palec. Inaczej nie potrafiłam się obronić.  

Dlaczego tak trudno jest rozmawiać z osobami, które są w leczeniu onkologicznym?   

- Myślę, że jesteśmy terapeutami, psychologami, psychiatrami, bazujemy na teorii, natomiast nie bazujemy na praktyce. Bo w praktyce mamy książkowe przykłady, ale kiedy dopada nas to personalnie, czy towarzysko, wiedza kompletnie wyparowuje. Co jest najważniejsze, jak rozmawiać z taką osobą? Przede wszystkim pokazać jej, że nie jest niewidzialna, że dalej jest normalnym członkiem czy zespołu w pracy, czy dalej jest moją kochaną przyjaciółką, przyjacielem. Nic się nie zmieniło poza tym, że dodatkowo przyszła choroba i w związku z tym będziemy musieli te kontakty troszeczkę przeprofilować. Kiedy rozmawiamy z bliskim chorym, musimy sobie zdawać sprawę, że nasi rozmówcy czują ogromną stratę - mam poczucie straty, bo tracę obraz własnego ciała. Mogę mieć amputowaną pierś, wycinaną tarczycę itd., więc moja podatność na zranienie wzrasta. Musimy zdawać sobie sprawę, zanim zaczniemy rozmawiać, że mogą mieć w sobie strasznie dużo gniewu, czują się zagrożeni, bo są bezradni. Niestety, w dzisiejszej polskiej służbie zdrowia, przy braku dotacji na onkologię, czują jeszcze większą bezsilność.  

- Mają poczucie, że inni doprowadzają ich do szału. Dlaczego? Bo inni żyją, a oni nagle zatrzymują się. Nie mogą przestać myśleć o tym, czego mogli uniknąć, czyli o przeszłości, która doprowadziła ich de facto do teraźniejszości. Generalnie są wściekli na raka, a my w tym wszystkim musimy, a raczej chcemy się jeszcze z nimi porozumieć. Są pewne centralne punkty, które mogą być takimi wskazówkami, jak rozmawiać. Pierwszy z nich to po prostu - bądź. Bądź  z osobą chorą, bo to jest dla niej bardzo trudny czas. Nie można zostawić jej samej. Powiedz: "Słuchaj, wiem, że teraz się opędzasz od takich jak ja, że każdy chce wiedzieć, jak się czujesz, ale pozwól, że od czasu do czasu zrobię 'puk, puk' - sprawdzam, skontroluję jak się czujesz".  

Pacjenci w dzisiejszej polskiej służbie zdrowia, przy braku dotacji na onkologię, czują jeszcze większą bezsilność
Pacjenci w dzisiejszej polskiej służbie zdrowia, przy braku dotacji na onkologię, czują jeszcze większą bezsilność123RF/PICSEL

- Musimy wyjść z martyrologii, nie możemy rozmawiać z pacjentem, jakby on właśnie umierał. Nie. Rozmawiamy z nim w momencie, kiedy jest bardzo chory, ale ani on, ani my, ani nikt nie wie, kiedy umrze.   

Moja przyjaciółka jest bardzo waleczna, potrafi tryskać czarnym humorem albo ironią mówiąc: "O, dzwonisz do mnie częściej, bo mam raka!"  

- Stosuje jeden z mechanizmów obronnych. Wyparcie. Wyparcie, tłumienie, mówienie, że się nie boję, żartuję, wymieniam tego raka, jakby był moim sąsiadem. Jedne z mechanizmów obronnych jest taki - nie dać się.   

- Bądź, nawet milcząc. Ważne, żeby nawet, kiedy nas odpycha, stosuje mechanizm wyparcia czy racjonalizacji, powiedzieć: "Dobrze, w porządku, ja sobie z tobą pomilczę". Jak już jesteś to pytaj. Zapytaj: "Jak ci pomóc?", bo tylko ona wie, czego potrzebuje, my - nie. Pytaj wprost: "Trzeba ci pójść po leki? Opatrunki? Potrzebujesz konkretnej rzeczy? Nie. OK. Ale pamiętaj, że jestem". Jeżeli ktoś uważa, że jesteśmy egzaltowani, szczodrzy i chętni do pomocy, powiedzmy wprost: "Jakbyś złamała nogę, też bym o to zapytała. Jakby ci wycięli ósemkę - też, więc nie rób ze swojego raka jakiegoś demona". Wtedy przechodzi się na inną płaszczyznę. Trzymanie za rękę i patrzenie w oczy może spowodować tylko to, że chory się wkurzy.  

Musimy wyjść z martyrologii, nie możemy rozmawiać z pacjentem, jakby on właśnie umierał. Nie. Rozmawiamy z nim w momencie, kiedy jest bardzo chory, ale ani on, ani my, ani nikt nie wie, kiedy umrze

- Kolejny punkt - oferuj pomoc. Ważne, żeby sprawdzić, czy chory jej chce, bo jeżeli ktoś oferuje pomoc i słyszy: "nie, nie, dam sobie radę" a my napieramy, że może jednak, i tak kilka razy, to wtedy ta osoba może powiedzieć: "Nie rób ze mnie niedorajdy". Dla chorych trudne jest proszenie o pomoc, jak i trudne jest zmierzyć się z tym, że nagle wszyscy chcą pomóc. Gdy zobaczymy, że przyjaciel nie umie prosić, to przejmijmy inicjatywę, dzwońmy, oferujmy gotowość i wsparcie. A jeżeli opędza się od nas, przyjmijmy to i powiedzmy: "Dobrze, cieszę się, że dobrze się czujesz, że możesz to ogarnąć sama".   

- Czwartym punktem jest szczerość. Bądź szczery. Dostawałam furii, jak ktoś mówił: "wiem co czujesz". Myślałam sobie, przepraszam za słowa,: "gówno wiesz, co czuję". Nawet ja, która przeszłam nowotwór 10 lat temu, nie wiem już, co czuje osoba teraz, ponieważ wtedy nie byłam przytłoczona pandemią, nie byłam przytłoczona aż takim deficytem w służbie zdrowia, jaki jest w tej chwili, w związku z tym, wtedy miałam inne lęki, teraz są inne.  

A gdy zapyta, czy będzie dobrze?  

- Zapyta, bo to jest kolejny mechanizm obronny. Może usłyszy, cudowną wieść, że na pewno będzie dobrze. Tymczasem my tego nie wiemy. Jeśli chcemy być szczerzy, powiedzmy: "Słuchaj, z tego co wiem, to są przypadki, że ludzie potrafią i z gorszego bagna wyjść. Miejmy nadzieję, że tobie też się uda".

Rakotwórcze czerwone mięsoStyl.pl

O tym, jak rozmawiać z chorym na nowotwór, czytaj na następnej stronie >>>

Pokaż, że chory nie jest niewidzalny, że dalej jest normalnym członkiem zespołu w pracy, czy kochaną przyjaciółką
Pokaż, że chory nie jest niewidzalny, że dalej jest normalnym członkiem zespołu w pracy, czy kochaną przyjaciółką123RF/PICSEL

Co jeszcze powinniśmy powiedzieć? 

- "Nie znam się na medycynie, nie wiem, czy ta diagnoza brzmi tragicznie czy nie, nie będę o tym czytać, bo to jest tak, jakbym się z butami wpychała w twoją chorobę, chcesz, poczytamy razem, ale po co?" Rozmawiajmy empatycznie, spokojnie, nawet, gdy przyjaciel chce z nami się kłócić, żeby wiedział, że nawet choć zrobi nam awanturę, lubimy go dalej. Dobrze, jeśli krzyczy i płacze, bo wtedy wyrzuca z siebie to, co czuje.  

Nie każdy tak potrafi. Własne przeżycia często chowamy głęboko, nie dając innym do nich dostępu. Jesteśmy dumni.  

- Spotkało mnie coś potwornego. Lekarz nie dał mi szans, bym mogła przyjąć diagnozę w elegancki sposób. Poinformowano mnie, że zostały mi dwa, trzy miesiące życia. Rozpłakałam się. Dostałam za to reprymendę. Pani doktor nie spodziewała się, że ktoś, kto pracuje na psychiatrii, potrafi być taki wrażliwy. Całkowity brak empatii. Moi lekarze onkolodzy uważali, że powinnam wytoczyć proces tej pani. To spotkało mnie, silną kobietę, ale gdyby ktoś usłyszał, że ma dwa, lub trzy miesiące życia, mógłby skończyć ze sobą. Żyję 10 lat. Z jej strony nie była to błędna diagnoza, bo każdy z lekarzy, który patrzył na wyniki, mówił: "fatalnie". Pani doktor przy mnie mówiła do kolegi: "Wiesz co, możesz otworzyć, ale nie wiem, czy to jest sens". Natomiast potem zaistniało coś takiego jak cud.

Nie wyobrażam sobie nawet, co można czuć, słysząc takie słowa...  

- Nie pamiętam drogi do domu, byłam w potwornym szoku. Postawa tej lekarki i postawa moich kolegów w pracy, sprawiła, że powiedziałam sobie - udowodnię wam, że się mylicie i będę żyła. To była pierwsza myśl.  

A druga?  

- Ja tego swojemu dziecku nie zrobię. Po prostu nie ma opcji. Tak bardzo się zawzięłam i włączyłam taki mechanizm obronny, że zaczęłam doszukiwać się plusów tej sytuacji. Po pierwsze - będę miała teraz kupę czasu, po drugie - wreszcie ktoś się nade mną zlituje, a nie ja nad wszystkimi. Po trzecie - poeksperymentuję z włosami, bo przecież będę miała chemię, to mi wypadną. Robiłam sobie szalone kolory, a tu chemii mi nie dali, więc byłam rozczarowana i zastanawiałam się, co teraz zrobię z zielonymi włosami? Potem strasznie się cieszyłam, że zrobię w konia mój bank, bo mam ubezpieczony w razie mojej śmierci, kredyt hipoteczny. Zaczęłam działać tak, jakby to, co mi się przytrafiło, było niemożliwe. Natomiast położyłam też strasznie duży nacisk na wypoczynek i na to, żeby zwolnić tempo.    

- Wracając do schematów, jak rozmawiać, powinniśmy też mówić, co czujemy. Nie udajmy, że bagatelizujemy sprawę, bo to chorych strasznie irytuje. Powiedzmy: "Mam dużo lęku, że się zaharowujesz, że teraz powinnaś odpocząć, a jednak tego nie robisz", "martwię się, bo stykasz się z ludźmi, a jest epidemia" - czyli mówić o swoich obawach, unikając tylko obaw dotyczących śmierci. Nadrzędna rzecz, którą należy podkreślić, jest to, że musimy i sobie pozwolić na wyrażanie emocji, i choremu. Im mniej pacjent kumuluje negatywnych emocji, tym lepiej dla niego. Jeżeli chory udaje supermena, to my się o niego martwimy najbardziej.  

Dlaczego? Przecież każdy chce być supermenem. 

- Ludzie, którzy udają supermena, to jest kosmos - nie dosyć, że wkładają dużo siły, żeby grać przed nami, to jeszcze grają przed sobą samym. To jest kumulowanie złej energii. Ważne, by w rozmowie z chorym, skupić się na jednej rzeczy. Jeżeli chce o nas słuchać, to opowiadamy. Ale szczerze powiem, że byłam zawiedziona jedną przyjaciółką, lekarką. Umawiała się ze mną, tuż po operacji piersi, kiedy byłam jeszcze cała obolała i skurczona. Poszłyśmy do restauracji. Zadała mi pytanie, jak się czuję, a ja nie zdążyłam nawet nabrać powietrza, a ona zaczęła mi opowiadać o swoich romansach. Siedziałam i narastał we mnie taki gniew, taki ból. Pomyślałam "nawet w chorobie mi nie odpuścicie, do końca muszę być terapeutą". To było dla mnie bolesne, że ktoś nie uszanował tego, że teraz być może ja powinnam być w centrum zainteresowania w trakcie rozmowy.  

- Musimy wyczuć, czy ktoś chce rozmawiać, czy ktoś chce nas słuchać. To można porównać do dwóch osób na huśtawce, czasami nie wiadomo, jak to rozegrać, trudność mają obydwie strony.  Musimy dać sobie czas. Czas na to, żeby się odnaleźć w nowej sytuacji. Dla nas samych też to jest trudne. Dajmy sobie przyzwolenie na to, że dokładnie nie wiemy, co robić. Bądźmy wyczuleni na osobę chorą, wsłuchani w nią. Mówimy, że nowotwór to jest choroba wszystkich - tych, którzy z nim walczą, i tych, którzy patrzą na tę walkę. I często są de facto bezradni.  

Czego w takim razie na pewno nie powinniśmy robić?  

- Przede wszystkim nie wyręczać chorego. Nie mów: "usiądź sobie, nie stój dużo". Najgorszą rzeczą, która irytuje pacjentów onkologicznych, mnie też to irytowało, jest to, że gdy tracimy sprawność, to przecież nie tracimy niezależności. Ludziom się wydaje, że jeśli będą nas wyręczać ze wszystkiego, to nam pomogą. Popełniłam duży błąd, ponieważ swojej córce kompletnie nie powiedziałam, że jestem umierająca. Mimo że miała 28 lat, pomyślałam sobie, że znam ją i wiem, że będzie każdego dnia umierać ze mną. Bez sensu. Jestem matką, mam być silna, nie mogę jej wpędzić w niepokój. Miała do mnie dużo żalu, że nie potraktowałam ją jak dorosłej. A mi chodziło o to, żeby nie zabrała mi mojej niezależności.  

A nie jest tak, że chciała ją pani chronić?  

- Przede wszystkim chciałam ją chronić. Swojemu partnerowi powiedziałam od razu: "Nie waż się jej kiedykolwiek powiedzieć, zanim ja jej nie powiem, co mi jest". Nie wiedział mój ojciec, nie wiedział mój brat, nikt nie wiedział. Przekazałam jej tylko, że idę na onkologię, bo mam torbiel, którą muszą wyciąć. Nie mogłam ukryć, że jestem na onkologii, bo wiedziałam, że mnie odwiedzi. Miała potem do mnie pretensje, ale powiedziałam jej: "Rola moja, jako matki, jest ciebie uspokajać, a nie dołować".  

- Nie zabieramy niezależności. Przyjaciel oczekuje od nas przede wszystkim normalności, bo zbyt dużo w jego życiu się zmieniło. Oczekuje, że nasze rozmowy będą takie, jak dawniej, tylko poszerzone o element chorobowy. Normalność sprawi, że nie będzie czuł się upokorzony. Dla mnie najgorsze było jak ludzie patrzyli na mnie jakbym już umierała, a ja myślałam sobie: "przecież żyję!". Dobrze jest słuchać, co mówi chory. Jeśli mówi, żeby nie przynosić mu słodyczy - nie przynosić. Jeśli mówi: "nie przychodź, bo dzisiaj się źle czuję" - nie przychodzić. Uszanujmy to. Nie zalewajmy go swoimi sprawami. To chory ma pierwszy mówić, ma pierwszy wysłać sygnał, a my ewentualnie na to będziemy odpowiadać.   

- Kolejne zalecenie - nie dawaj rad, bo nie jesteś na jego miejscu. Nie wiesz, nie mów, że wszystko będzie dobrze, bo kłamać nie należy. Lepiej powiedzieć: "Mam nadzieję, jak cię znam, że dalej będziesz walczyć". 

Pani przeżycia odsiały ziarno od plew, mówiąc metaforycznie o pseudo przyjaciołach. Narodziły się przez chorobę nowe relacje?  

- Na pewno tak się stało, ale w sumie wykruszyła się niewielka część - dwie, trzy osoby, plus cały oddział psychiatryczny, na którym pracowałam. Tylko dwóch lekarzy z tego oddziału utrzymuje ze mną kontakt. Niektóre przyjaciółki stanęły na wysokości zadania, zbierały pieniądze, wciskały mi je, a ja pakowałam to w koperty, mówiąc, że jeśli się nie przydadzą to oddam. Czułam się zaopiekowana. Na pewno powstały nowe przyjaźnie na oddziale onkologicznym i ku mojej rozpaczy, wszystkie te przyjaźnie zakończyły się zgonami moich nowy przyjaciółek... Tylko ja przeżyłam. Byłam na sali pięcioosobowej i to było naprawdę smutne, jak każda z nich pomału umierała. Były ode mnie dużo młodsze i nie mogłam tego pojąć, dlaczego ja zostaję, a one nie. Miały przed sobą kupę życia, dla mnie to było strasznie trudne.  

- W rodzinach dzieje się różnie. Są dwie zwrotne sytuacje - mój partner okazał mi tak ogromne wsparcie, że myślę, że dzięki niemu przetrwałam. Czułam miłość i adorację - i to było szczere. Oczywiście, przemknęło mi przez myśl, że chce mi osłodzić ostatnie chwile. Natomiast są też skrajnie inne sytuacje. Od mojej przyjaciółki mąż się całkowicie odsunął. Nie dosyć, że rozgrywała swoją wojnę, to jeszcze rozgrywała wojnę z bliskim człowiekiem. Zmarła na raka piersi. Jako przyjaciółki możemy skupić się na emocjach, które są w rodzinie. Pominąć trochę chorobę, powiedzieć: "Wiesz, zachował się jak palant", wtedy wprowadzamy normalność. Kiedy z kolei mówimy: "nie wyglądasz na chorą" ktoś może pomyśleć, że lekceważymy jego chorobę. Gdy zapyta: "Jak wyglądam?", mówmy prawdę: "Wyglądasz na niewyspaną, bo teraz to chyba nie sypiasz za dobrze".  Nie wymądrzajmy się, nie dajmy rad, bądźmy szczerzy. 

O tym, jak rozmawiać z chorym na nowotwór, czytaj na następnej stronie >>>

Musimy wyjść z martyrologii. Nie możemy rozmawiać z pacjentem, jakby właśnie umierał
Musimy wyjść z martyrologii. Nie możemy rozmawiać z pacjentem, jakby właśnie umierał 123RF/PICSEL

O czym jeszcze powinniśmy pamiętać?

- Żeby nigdy nie litować się nad chorym, na zasadzie: "Czemu to ciebie spotkało, Boże!". Nie koncentrujmy się tylko na chorobie, ale też na tym, co się dzieje u tej osoby. I najważniejsze - to jest chyba przesłanie do wszystkich opiekunów osób chorych na raka - nie traktuj złości chorego osobiście. To nie jest złość skierowana na ciebie, tylko do ciebie. Chory ma prawo wykrzyczeć swój ból i smutek, pozwólmy mu na to. Przełknijmy łzy goryczy, zrozummy, że on jest rozdrażniony. W jego przypadku nie ma przestrzeni na empatię, to my musimy być empatyczni. Może pojawić się agresja, bezsilność, złe emocje, rozdrażnienie spowodowane nieprzespanymi nocami. Jeżeli nam się zrobi przykro, chory to zauważy, będzie jeszcze bardziej zły. Możemy wtedy obronić się, mówiąc: "Dosadziłaś mi po całości, a ja chciałam być taka słodka". Zaśmiać się i przejść jak gdyby nigdy nic, do innego tematu, żeby w tym wszystkim ochronić też trochę siebie. Wbrew pozorom, jeżeli idziemy do kogoś z czystymi intencjami, nie powinniśmy dostawać po łapach, ale to jest choroba wyjątkowa.

- Musimy pamiętaj, że u chorego pojawiają się całkiem nowe emocje, całkiem nowe zachowania i one mogą być trudne dla nas do zrozumienia i do zaakceptowania. Te trudne zachowania, trudne emocje to nic innego, jak mechanizmy obronne. Zostaliśmy w nie wyposażeni, aby sobie poradzić, zaadaptować się do nowej sytuacji.   

Jak wyglądają w praktyce takie mechanizmy obronne?  

- Jednym z nich jest zaprzeczenie - neguję chorobę. Albo tłumienie - mówię, że się nie boję, że jestem na to przygotowana - tak naprawdę to jest tłumienie lęku. Wyparcie - nic nie chcę wiedzieć na temat choroby, chcę zapomnieć, że coś mi dolega. Kolejny to projekcja, czyli przenoszę lęk na zupełnie inny organ. Chory mówi: "Słuchaj, rak to rak, ale mam palpitację serca!". Wreszcie - racjonalizacja, człowiek szuka rozsądnych argumentów, dla objawów lub zdarzeń, w celu ukrycia się przed samym sobą i przyznaniu się, że to jest prawdziwe. "Moją ciotkę też tak bolało i z tego nie wyszła" albo "wyszła z tego". Racjonalizacja jest dla nas szokująca. Na koniec warto też powiedzieć o jednej ważnej rzeczy. Musimy się upewnić, czy nasi najbliżsi chcieliby, żeby inne osoby dowiedziały się o ich chorobie. Czy pani może powiedzieć o nowotworze przyjaciółki waszej wspólnej koleżance? Przecież przyjaciółka może sobie tego nie życzyć. Może mówi tylko pani, bo panią obdarza zaufaniem, ale nie chce stygmatyzacji, niewidoczności.

- I znowu - pytajmy wprost: "Jeśli Gośka zapyta, czemu tak długo cię nie ma, mam jej powiedzieć? Czy ty sama powiesz?", żeby to przybrało lekki ton. Być może chory zada w jakiejś fazie choroby pytanie, dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego tak cierpię? Dlaczego Bóg mnie opuścił? Takie pytania zawsze powodują zakłopotanie. Nie szukajmy na nie odpowiedzi. Możemy powiedzieć: "Nie wiem. Nie ma tutaj słów na to, żeby wymyślić, dlaczego to ciebie spotkało a nie kogoś innego". Bardzo często jest tak, że wtedy rozmowa się nie klei, więc możemy albo ją przerwać, albo przekierować na inny tor.

- Często lekarze, pielęgniarki, też pracownicy hospicjum robią coś, co nazywamy medykalizacją, czyli ucieczką przed niewygodnymi, trudnymi pytaniami. Wchodzimy tylko w fazę medyczną, w stylu: "Proszę zbadamy teraz ciśnienie, co będziemy o śmierci mówić". Niestety, wtedy, odbiera się szansę na wypowiedzenie umierającemu swoich obaw czy zwierzeń. W tym momencie mówimy już o fazie zaawansowanej, fazie umierania. Natomiast ta medykalizacja bardzo często ma miejsce w hospicjach.

Nie poddawałabym się nigdy. I każdemu, kto rozmawia z pacjentami onkologicznymi bym mówiła - dawaj siły, dawaj nadzieję, nie płacz razem z nim, nie umieraj razem z nim

Czy to jest dobre? 

- Nie jest dobre, bo jeżeli pacjent mówi: "Siostro, chyba umieram" to wypadałoby, żeby siostra zamiast mówić, że zbada ciśnienie, zadała pytanie, dlaczego tak sądzi. Co go skłania ku temu, żeby tak się czuł. Dla mnie to jest wielki dylemat, jak rozmawiać o śmierci, może dlatego, że zawsze byłam wojowniczką i zawsze będę. Skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że się nie boję się każdego guzka, każdej plamki itd. Wewnętrznie wręcz wpadam w histerię. Natomiast potem przychodzi racjonalizacja na zasadzie: "Weźże się kobieto zastanów, przecież różne rzeczy mogą ci się przydarzyć i to niekoniecznie będzie rak".

- Gdy pracowałam w Prokocimiu, robiłam specjalizację z terapii szpitalnej. Byliśmy uczeni, jak rozmawiać z dziećmi o śmierci. Nie byłam w stanie tego robić. Chyba bym nie obroniła tej pracy, bo wszyscy byli oburzeni moją reakcją. Powiedziałam, że jestem ostatnią osobą, która powinna się wypowiadać, czy ktoś ma szansę na przeżycie czy nie, czy już umiera, czy nie. Po prostu - nie do mnie to należy. Może to powiedzieć lekarz specjalista, do osoby wierzącej - ksiądz. Mam w sobie waleczną duszę i uważam, że do ostatniego momentu trzeba grać. Grają to tańczymy. Nie poddawałabym się nigdy. I każdemu, kto rozmawia z pacjentami onkologicznymi bym mówiła - dawaj siły, dawaj nadzieję, nie płacz razem z nim, nie umieraj razem z nim. Bo chyba w tym jest siła, jeśli nie zobaczymy w oczach naszych rozmówców lęku i przerażenia. 

Zobacz także:   

Hanna Banaszak - Stoję na tobie Ziemio
Styl.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas