Agnieszka Mazur-Puchała: "Przez psa rzuciłam pracę"
Agnieszka Mazur-Puchała jest psią behawiorystką z Jeleniej Góry, która prowadzi także konto w mediach społecznościowych "Fajny Piesek". Zostawiła pracę w korporacji, by pomagać innym ludziom rozumieć ich psy. Pomaga w czymś jeszcze. Pokazuje ludziom, jak mogą się zatrzymać w świecie, który bezustannie pędzi. "Ja już naprawdę nie miałam siły wstać rano" – zaczyna w rozmowie z Interią swoją opowieść Agnieszka i wyjaśnia, jak pies sprawił, że znalazła nowy sens życia. Opowiada też o tym, jak istotna jest chęć poznania swojego psa i nietraktowanie go jak maszyny, a także mówi o tym, jak odwaga w życiu i psa i człowieka może zmienić dosłownie wszystko.

Karolina Iwaniuk: Z dziennikarstwa, pracy w korporacji do behawiorystyki i pomocy psom. Jak to się dzieje, że życie człowieka zmienia się o 180 stopni, tak jak w twoim przypadku?
Agnieszka Mazur-Puchała: - Zacznę od tego, że byłam dziennikarką dosłownie od urodzenia. Miałam 6 lat, kiedy stwierdziłam, że to mój zawód i od tego momentu dążyłam do pracy w mediach. Naprawdę żyłam dziennikarstwem na całego i miałam ogromną satysfakcję z tego, co robię. Do momentu, kiedy nie okazało się, że zaczęłam po prostu wysiadać. I to był straszny moment.
Co się wtedy wydarzyło?
- Byłam wydawczynią, więc miałam pod sobą ludzi. To były moje ukochane "owieczki", troszczyłam się o każdego. Starałam się być zaangażowana, taka dbająca, żeby nikomu nic złego się nie stało. A nie zauważyłam momentu, kiedy to mi zaczęło się coś dziać. Zaczęło się od tego, że miałam jakieś dziwne zawroty głowy. Myślałam nawet, że mam guza mózgu. Chodziłam po lekarzach, zrobiłam rezonans magnetyczny i inne badania. Finalnie okazało się, że nic mi zdrowotnie, fizycznie nie dolega, więc stwierdziłam: "dobra, jakoś będę żyła". I tak ciągnęłam ten swój kramik, do momentu, kiedy okazało się, że nie jestem w stanie właściwie nawet ruszyć ręką. Wyłączyło mnie fizjologicznie, dosłownie nie byłam już w stanie żyć. I chociaż byłam świadoma, jak wyglądają objawy depresji, nawet przez myśl mi nie przeszło, że mnie dopadła. Depresja, u mnie? No w życiu. Zacisnę zęby i przejdzie. Nie przeszło, musiałam iść na L4.
Ale to nie był koniec twojej walki o pracę w mediach?
- Zakończenie kariery w dziennikarstwie w ogóle nie wchodziło w grę. Cały czas powtarzałam, że wyzdrowieję i wrócę. Minął jednak miesiąc, drugi, trzeci, czwarty i coś się zmieniło. Terapeutka wprost powiedziała, właściwie popchnęła mnie do tego, żebym wzięła kolejnego psa. Wtedy miałam kilka lat przerwy między jednym psem a drugim, dlatego że miałam bardzo ciężką żałobę po poprzednim. Jednak terapeutka powiedziała, że to jest prawdopodobnie najlepsze, co mogę w tym momencie dla siebie zrobić, bo tylko ten pies mnie wyciągnie z łóżka.
I tak trafiła do ciebie Czaga, bokser?
- Tak. Pies, który dosłownie uratował mi życie. Szybko okazało się, że Czaga jest bardzo wymagającym psem, który ma dużo różnych problemów. Zaczęłam się kształcić, żeby ją zrozumieć, pomóc jej i sobie tak naprawdę. Jeden webinar, drugi webinar, potem powiedziałam: "dobra, robię kurs behawioralny". Zrobiłam też kurs trenerski i całą długą listę innych kursów. Kiedy już zaczęłam, nie mogłam przestać.
Z jakimi problemami u Czagi się mierzyłaś?
- Czaga jest psem genetycznie lękowym. Na początku naszej wspólnej drogi przerażało ją dosłownie wszystko. Nie była nawet w stanie wyjść przed naszą kamienicę, od razu chciała uciekać do domu. Kuliła się przy najbardziej niewinnym dźwięku, wpadała w panikę przy każdym zdarzeniu losowym na spacerze. Do tego zmagałyśmy się z reaktywnością na ludzi i na psy. To było całe spektrum problemów, którymi trzeba było zająć się jak najszybciej, żeby ona w ogóle mogła zacząć funkcjonować w społeczeństwie.
Czaga trafiła do ciebie w momencie, kiedy ty sama potrzebowałaś pracy nad sobą. Przychodzi mi na myśl takie zdanie, że dostajemy od losu nie takiego psa, jakiego chcemy, ale jakiego potrzebujemy na ten moment.
- U nas to się sprawdza w 100 proc. Bardzo mocno zaangażowałam się w pracę z Czagą, co w praktyce wymagało ode mnie zastosowania zupełnie mimochodem, technik… relaksacyjnych. Musiałam przecież chodzić z nią po lasach, spacerować sobie po bezdrożach, wolno, skupiając się na każdym szczególe. W pewnym sensie potrzeby Czagi, czyli i sama Czaga, wymusiły na mnie, żebym się zatrzymała i spojrzała na świat trochę z boku.
Czy wtedy narodziła się idea slowdoggingu?
- Właśnie tak. Miałyśmy taką metodę terapeutyczną, że po prostu siedziałyśmy sobie na przykład pod drzewem w parku i patrzyłyśmy, jak świat sobie nas mija. Bez żadnej reakcji. To też dla mnie, jako dziennikarki "na detoksie" było przedziwnym przeżyciem. Zamiast patrzeć na ludzi i widzieć w nich potencjalne tematy, patrzyłam sobie spokojnie, jak świat sobie płynie. I nic nie musiałam z tym robić, tylko być. Z moim psem, tu i teraz.
Czaga bardzo pod tym względem pomogła mi się uziemić i przewartościować życie. Patrzyłam na tych ludzi, którzy spokojnie chodzą sobie po parku o 11, nigdzie się nie spiesząc i docierało do mnie, że ja jestem w tym gronie tylko dlatego, że dalej przebywam na L4. Kiedy wrócę do pracy, Czaga będzie miała spacery dosłownie trzyminutowe, między jednym tematem a drugim. Nie będzie już slowdoggingu. Podczas któregoś z takich slowdoggingowych spacerów coś się w mojej głowie przestawiło. Owszem, dalej tęskniłam za mediami, za tematami, które przechodzą koło mojego nosa. Naprawdę, to mnie bardzo rozwalało psychicznie, że tego nie robię, ale jednocześnie kluła się myśl, że ja już nie dam rady, że muszę coś innego wybrać.
I wybrałaś. Slowdogging i pracę behawiorystki. Czym właściwie jest ten slowdogging?
- Slowdogging to taki spacer, którego głównym celem jest brak celu. Nie mamy przymusu czasu, nie ma patrzenia na zegarek, nie liczymy kilometrów, kroków. Jest to filozofia spacerowa bardzo mocno oparta na tym, że nic nie musicie, co jest we współczesnym świecie dość ważnym komunikatem. A rzadko go słyszymy. Slowdogging jest nakierowany na to, żeby twojemu psu było lepiej, żeby miał czas na to, by sobie spokojnie powąchać. A jeśli chce sobie zboczyć w jakąś dziwną ścieżkę, która jest oczywiście dla niego i dla ciebie bezpieczna, to nie trzeba mu tego zabraniać.
Jak slowdogging wpływa na relację psa i człowieka?
- Przede wszystkim daje psu sygnał, że ma coś do gadania w waszej relacji. A to zwiększa jego pewność siebie i wzmacnia waszą więź. A jeśli chodzi o ludzi, to na początku najczęściej mamy efekt odwrotny od zamierzonego. Ciśnienie się podnosi i mamy wysoki poziom irytacji, bo przecież jesteśmy przyzwyczajeni do świata, który pędzi. I nagle musisz stać z psem przez pięć minut przy jednym krzaczku. To na szczęście mija i to raczej szybko. I nagle ty też zaczniesz się interesować tym krzaczkiem. Będziesz się zastanawiać, co tam tak bardzo twojego psa zainteresowało. Czy tędy szedł lis? Wilk? Pies sąsiada? Co tu się wydarzyło przy tym krzaku, że jest taki ciekawy? W ten sposób otwierasz się na świat twojego psa. Dopóki się nie zgracie, to jest czarna magia i może się wydawać, że nie jesteś w stanie w ten świat wejść. Ale to nieprawda. Pies bardzo chętnie cię do niego wpuści, jeśli tylko się postarasz.
Wydaje mi się, że ludzie po prostu biorą czasem psy i w ogóle nie są nimi zainteresowani, ich światem, ich językiem, ale też przede wszystkim nie są zainteresowani sobą. My, jako ludzie po prostu tak pędzimy przez życie, że nie mamy czasu popatrzeć na siebie, a co dopiero na drugą istotę. I tutaj wydaje mi się, że to jest clue tego slowdoggingu. To okazja do tego, żeby popatrzeć nie tylko na tego psa, którego mamy na drugim końcu smyczy, ale też na nas samych.
- W slowdoggingu mamy korzyści i dla psa, i dla człowieka. W przypadku psów wypracowujemy strategię radzenia sobie z różnymi trudnościami, budujemy jego pewność siebie, poczucie autonomii, poczucie sprawczości. Pies uczy się, że jego komunikaty wysyłane do ciebie są zrozumiane, co niesamowicie wpływa na waszą więź i relację. A im one są lepsze, tym łatwiej rozplątać behawioralne trudności. Podczas takiego spaceru u psa obniża się poziom stresu poprzez węszenie, które jest fantastyczną opcją przy psach lękowych i reaktywnych.
Jeśli zaś chodzi o człowieka, to slowdogging działa podobnie jak mindfulness lub medytacja. Ponieważ spacerujesz, wdychasz świeże powietrze, słuchasz ptaszków, wykorzystujesz wszystkie swoje zmysły, czyli robisz to, co jest stosowane przez psychologów w różnych technikach radzenia sobie ze stresem. Na przykład, kiedy masz atak paniki, masz sobie wtedy znaleźć jedną rzecz, która pachnie, jedną rzecz, która jest czerwona i tak dalej. To samo, nieświadomie, robisz podczas slowdoggingu. Możesz nawet wykorzystać ten czas na stosowanie np. technik oddechowych. Tylko do tego trzeba dojść i to zaakceptować, bo ten schemat, w którym my funkcjonujemy przez całe życie, sprawia, że cały czas coś robimy. Ten moment zatrzymania może być trudny.

W swoim e-booku "Małe kroki do wielkiej odwagi", w którym piszesz o tym, jak budować w psie odwagę, by dobrze radził sobie w obecnym świecie, wspominasz o pomocy psom lękowym, reaktywnym, problemowym. Jaka część z tych problemów u psów rodzi się z powodu człowieka?
- Ogromna większość. W zasadzie poza genetyką, czyli takimi osobniczymi predyspozycjami, które pies ma w sobie z automatu i ewentualnie traumami, które nie są związane z nami, to praktycznie wszystko inne ma związek z człowiekiem. Przychodzą do mnie czasem osoby, które nie zdają sobie z tego sprawy. Pies jest wpatrzony w nie jak w obrazek. Przy każdej trudnej dla niego sytuacji patrzy na opiekuna, prosi o wsparcie, a on, nieświadomy, mówi: "czemu on się tak na mnie gapi?". Jakby to była jakaś wada zachowania. A to tak naprawdę jedno z cenniejszych zachowań u psa z problemami, dzięki któremu możemy efektywnie pracować. Tylko najpierw trzeba sobie z tego zdać sprawę i nauczyć się, jak to wykorzystać.
Trzeba też pamiętać, że pies także, jak człowiek, może mieć gorszy dzień i wtedy potrzebuje nie tylko wsparcia, ale i zrozumienia. Pies też może się nie wyspać, może coś go boleć, swędzieć. To nie jest maszyna. Myślę, że w przypadku psa mamy poczucie, że to jest taki robot, któremu wciskasz guziki "włącz" i "wyłącz". Takie wymagania też rodzą problemy i frustracje.
Widzisz też na spacerach, jak ludzie dosłownie giną w swoich telefonach podczas wyjścia na spacer z psem, załatwiają wtedy i tak swoje sprawy przez telefon, plotkują z koleżanką, przeglądają media społecznościowe. W tym samym czasie pies czasem jest miotany dosłownie jak lalka na smyczy. To też może rodzić problemy behawioralne? Wspominasz o tym w swoim e-booku.
- W momencie, kiedy wychodzisz ze swoim psem na spacer, sięgasz po telefon i gadasz z kimś innym, to jest tak, jakbyś wzięła swojego partnera na spacer i powiedziała "chodź, kochanie, pójdziemy sobie pospacerować", po czym zadzwoniłabyś do koleżanki i nawet już na niego nie patrzyła. Po prostu mi się to w głowie nie mieści. To jest naprawdę strasznie dziwny, strasznie smutny widok, ale żeby nie było - ja też tak kiedyś robiłam. Myślę, że to jest kwestia uświadomienia sobie: "Boże, ale co ja właściwie robię. Mam swojego kochanego psa, wzięłam go na spacer, idziemy sobie spacerować, a ja robię jakieś inne rzeczy".
Dlaczego ludzie tak robią? Po co w ogóle biorą psy, jeżeli nie mają dla nich czasu nawet na spacerze?
- Biorą psy z przeróżnych powodów. W tym momencie jest duża moda na psy. Co niestety ma swoje negatywne skutki, bo czasem ludzie są nieświadomi tego, że jednak pies ma potrzeby i wymaga naszego czasu. Namnożyło się też mnóstwo psów, które mają dom, ale to jest bardziej "house" niż "home". Te psy zwykle, o ile nie dadzą jakichś zachowań zwrotnych, czyli nie staną się bardzo agresywne, nie będą miały bardzo ostrego lęku separacyjnego, czyli nie będą głośno wokalizować i denerwować tym sąsiadów, nigdy nie trafią do mnie i będą miały naprawdę smutne życie. Będą cierpieć, bo trafiły do takiego, a nie innego domu. Ale są też pozytywne strony tej mody. Na przykład behawiorystyka stała się popularna. Ludzie przynajmniej już wiedzą, że jest ktoś taki jak behawiorysta i że można u niego poszukać pomocy.
Nie bez powodu powstał twój e-book o małych krokach do wielkiej odwagi. Piszesz tam o dawaniu psu wyboru, szanowaniu jego przestrzeni i granic. Na takie hasła niektórzy jeszcze reagują wywracaniem oczami, że pies ma znaleźć swoje miejsce w szeregu i czy dużo jest takich jeszcze osób, jak to się zmienia i jak byś przekonała te osoby do zmiany myślenia?
- Dużo niestety jest takich osób. Trafiają do mnie klienci, którzy są częściowo uświadomieni. Znają takie hasła jak lęk separacyjny, pies lękowy, pies reaktywny, a jednocześnie mówią: "no ale pies nade mną dominuje, muszę mu pokazać, gdzie jego miejsce". Z czego to wynika? Z tego, że teoria dominacji jest bardzo mocno zakorzeniona w naszej świadomości. Najlepsze jest to, że sam twórca teorii dominacji ją obalił kilkadziesiąt lat temu. Z punktu widzenia psów ta teoria robi ogromne szkody zwierzakom. Tylko edukacja może coś tu zmienić. Dla mnie pies to jest żywa istota, która ma całkiem bogate życie wewnętrzne, która potrafi się z człowiekiem komunikować. Pies jest w stanie się nauczyć kilkudziesięciu, nawet kilkuset słów, jest w stanie rozróżniać twój ton głosu, twój nastrój. On wie, czy jesteś smutna, czy nie, nawet jeśli udajesz przed nim, że wszystko jest w porządku. Jest pod tym względem dużo lepszy niż twój partner, bo w przeciwieństwie do niego pies się domyśli. Jesteś w stanie z tym psem po prostu rozmawiać. On ci odpowiada. I jeszcze jedna rzecz - pies ma nos i to niesamowity, czym bije nas na głowę.
Co z tym nosem i co ma wspólnego w relacji człowieka z psem?
- Pies ma nos, który jest po prostu perfekcyjnym narzędziem. W momencie, kiedy idziecie na przykład na zajęcia z noseworku, czy szukacie zaginionej osoby, ty jesteś tam właściwie w roli statysty. Pies jest w tym momencie twoim guru, bo nigdy nie prześcigniesz go, jeśli chodzi o używanie nosa.
Pies to stworzenie, które ma emocje, swoją wartość i rzeczy, w których jest o wiele lepsze od ciebie. I jak ty możesz go traktować jako jakąś rzecz, jak worek ziemniaków, który możesz glebować, szarpać, któremu możesz odmawiać jedzenia, bo ci się tak wymyśliło? Bardzo bym chciała, żeby jednak ludzie zaczęli o tym myśleć w ten sposób. To jest stworzenie, które czuje i które naprawdę bardzo by chciało być troszkę lepiej zrozumiane przez człowieka. Zwłaszcza że nie mówi po fińsku czy węgiersku. Języka psiego naprawdę łatwo jest się nauczyć.

Zwracasz uwagę na to w e-booku. Pies powinien węszyć na spacerze. To jego narzędzie poznawania świata, a bez niego, traci grunt pod łapami i finalnie, pewność siebie.
- To jest jedna z pierwszych rzeczy, które mówię na konsultacji. "Ale dlaczego pani jej nie pozwoli tego powąchać? Ale gdzie my się spieszymy? Ale niechże sobie powącha". Węszenie to najważniejsza rzecz, jaką pies robi na spacerze, poza załatwieniem potrzeb fizjologicznych. On w ten sposób poznaje świat, zbiera informacje. My mamy wzrok, on ma nos. Czyli to tak, jakbyśmy my wychodzili na spacer z zasłoniętymi oczami.
Piszesz w e-booku o chwaleniu psa, o tym, że to właśnie wzmacnia relację, wzmacnia samego psa. My ludzie mamy problem w chwaleniu samych siebie, w dostrzeganiu w nas samych pozytywów. Mamy problem w chwaleniu drugiej osoby, raczej pierwsze, co robimy to błędy drugiej osoby. To jak my się mamy nauczyć chwalić psa, jak nie potrafimy chwalić samych siebie?
- Myślę, że to działa w drugą stronę. W momencie, kiedy nauczysz się chwalić psa, co jest łatwiejsze, w końcu zaczniesz też dostrzegać w sobie jakieś dobre rzeczy. W przypadku chwalenia jest jeszcze jedna specyficzna rzecz. Zauważyłam to na konsultacjach. Ludzie mają ogromny problem z mówieniem do swojego psa na spacerze. Jeżeli już, to są to pojedyncze słowa wymawiane tonem robota. Zero emocji.
Jak myślisz, z czego to wynika?
- Myślę, że się wstydzą. Na początku masz poczucie, że ludzie wezmą cię za wariata.
Może to też wynika ze społecznego myślenia o psie jako o rzeczy. Nawet polskie prawo przedstawia bardziej psa jak rzecz niż istotę zdolną do uczuć i komunikacji.
- Dokładnie tak jest. Z tym że na szczęście to się zmienia i coraz częściej spotykam osoby, które rozmawiają ze swoimi psami, przełamują się. Mówienie do psa nie tylko wzmacnia jego odwagę, ale pomaga mu poznać świat. Pies uczy się, że to, co przeżywa na spacerze, nie jest niczym niezwykłym, że nie wypatrzył właśnie jakiegoś strasznego wroga, z którym trzeba walczyć, bo spokojnym tonem mówisz mu "to tylko kosz na śmieci, wszystko dobrze". Dodatkowo ważne jest nie tylko to, co mówimy do psa, ale też w jaki sposób. Jeżeli chwalisz psa, że zrobił coś dobrego, pokaż mu swoje emocje. Ty masz się autentycznie ucieszyć z jego sukcesu. Pies dosłownie to czuje, bo jego węch jest w stanie wyczuć twoje endorfiny związane z wybuchem radości. Jego nie oszukasz nawet na poziomie hormonalnym.
Wspominasz często, też w swoich mediach społecznościowych, o tym, żeby wybierać na spacer z psem las, pola, bezdroża. Czasem przez narrację w mediach można odnieść wrażenie, że takie spacery z psem w lesie są remedium na każdy behawioralny problem.
- Absolutnie nie. Chętnie bym te słowa nawet kilka razy podkreśliła. Taki spacer to jest forma dekompresji, zrzucenia z siebie tego całego stresu, który się nagromadził. Bardzo potrzebna, ale nie rozwiąże problemów. To jest tak, jakbyśmy poszli sobie w góry, żeby pomyśleć, odciąć się na chwilę od świata, zrzucić z siebie to, że ktoś na nas nakrzyczał, że się pokłóciliśmy z partnerem. Ładujemy baterie, ale wracamy do problemu po zejściu z gór. Bez ekspozycji na bodźce my nad niczym nie pracujemy. Nie da się psa wychowywać w sposób bezstresowy, bo życie nie jest bezstresowe. Finalnie będziesz miała wizytę u weterynarza, będziesz musiała go zawieźć do hotelu dla psów, bo pojedziesz do szpitala i ktoś będzie musiał się nim zająć. W momencie, kiedy masz psa, który jeździ tylko i wyłącznie na pola, na łąki, do lasów i nie masz żadnej pracy nad bodźcami, które go uruchamiają, może się z tego zrobić naprawdę potężny problem. To trzeba równoważyć. Tutaj mamy pracę z jednej strony, mamy spacery z ekspozycją na te bodźce, które są dla psa trudne, a z drugiej strony mamy dekompresję, która jest bardzo potrzebna.
To też puszczanie luzem, żeby pies poczuł wolność i luz, ale co w momencie, gdy nie mamy psa, który odwoła się od innego psa, pobiegnie za zwierzyną? Jak mu dać tę wolność i możliwość "zrzucenia z siebie stresu"?
- Jestem wielką zwolenniczką linki. Serio. Jeśli ma odpowiednią długość, to psu naprawdę nie zawadza i nie odbiera radości ze spaceru, a jest przejawem rozsądku i odpowiedzialności ze strony opiekunka. My z Czagą mamy do lasu dziesięciometrową linę, a na spacery do miasta - 4,5 metra. Ta miejska smycz jest bardzo fajna, ale jeśli wezmę ją gdziekolwiek na bezdroża, to jest to za mało.
Większość psów zrobi piękną eksplorację na tych dziesięciometrowych smyczach bez żadnego problemu. Będą czuł wolność, a jednocześnie w sytuacji na przykład, kiedy wyskoczy wam sarna czy nagły rowerzysta, co jest zawsze dla psa trudne, to będziesz miała kontrolę nad sytuacją. Kiedy mamy psa z mocnym instynktem, kiedy nie jesteśmy pewni naszej pracy z odwołaniem psa od zwierzyny, to więcej szkody, niż pożytku zrobi brak linki lub smycz 1,5 metra, niż ta 10-metrowa lina. To ważne nie tylko ze względu na bezpieczeństwo twojego psa, ale też dzikiej zwierzyny czy innych psów, którym twój podbiegacz może wyrządzić potężne szkody behawioralne.
Gdybyś mogła poradzić komuś, co mógłby zmienić w swojej relacji z psem natychmiast, żeby poprawić jej jakość?
- Natychmiast dłuższa smycz, jeśli macie krótszą niż trzy metry. Natychmiast odkładamy telefony podczas spaceru. I trzecia rzecz - rozmawiajcie ze swoimi psami. Jeśli wam jest głupio na spacerze, to przynajmniej zacznijcie w domu i potem pomalutku i szeptem na zewnątrz. Pies i tak usłyszy, ma dobry słuch.