Reklama

Stasia Budzisz: Jestem Kaszubką i już się tego nie wstydzę

- Wychowywałam się na wsi, gdzie każdy albo mówił tak samo, albo przynamniej rozumiał nasz język, więc to nie stanowiło to dla mnie powodu do wstydu. W zasadzie nawet się nad tym nie zastanawiałam. Problem pojawiał się, gdy jechaliśmy do "Polski", czyli np. do Słupska, na tzw. ziemie odzyskane. Miałam może z 10 lat, kiedy dotarło do mnie, że używam słów, których dzieci stamtąd nie rozumieją. A że dzieciaki potrafią być okrutne, to każdy, kto nie posługiwał się "prawilną" polszczyzną, szybko stawał się "wieśniakiem". Pamiętam, że te miejskie dzieciaki nie chciały się ze mną bawić bo inaczej mówiłam - mówi Stasia Budzisz, Kaszubka, reporterka, autorka książki "Welewetka. Jak znikają Kaszuby".

Katarzyna Pruszkowska: Kiedy zaczęło rodzić się wśród Kaszubów poczucie pewnej odrębności, własnej tożsamości etnicznej czy narodowej?

Stasia Budzisz: - Myślę, że warto to powiedzieć na początku naszej rozmowy - nie chciałabym używać pojęcia tożsamości narodowej, ponieważ uważam Kaszubów raczej za mniejszość etniczną, niż narodową. Choć oczywiście wielu Kaszubów ma na ten temat inne zdanie. A wracając do pytania - myślę, że ta odrębność zaczęła budzić się mniej więcej w połowie XIX wieku, kiedy Kaszuby znajdowały się na terenie Niemiec. Język kaszubski funkcjonował wtedy obok niemieckiego, który był językiem oficjalnym, ale tak naprawdę językiem "ulicy", którym posługiwali się wszyscy, był plattdeutsch (język dolnoniemiecki - przyp. red.). Dlatego w tamtych czasach tym, co wyróżniało Kaszubów, nie był język, a wyznanie, które podzieliło ich niemal po równo na dwie grupy - evangelische i katolische. Kaszubscy protestanci, głównie luteranie i kalwini, byli bardziej kojarzeni z Niemcami, a Kościół oczywiście także miał wpływ na proces germanizacji. Jedną z takich grup byli Słowińcy, którzy do lat 50. XX wieku zamieszkiwali okolice jezior Łebsko i Gardno. Po wojnie traktowano ich jako ludność niemiecką, co było powodem szykan, a wreszcie - przymusowych wysiedleń i emigracji do Niemiec. Natomiast Kaszubów, którzy byli katolikami, uważano za Polaków, na co na pewno miał wpływ Kościół i jego retoryka, a także działalność narodowo-wyzwoleńcza.

Reklama

W takim razie kiedy sam język stał się wyznacznikiem odrębności?

- Pierwsze głosy, które koncentrowały się na języku, pojawiły się jeszcze w XIX wieku za sprawą Floriana Ceynowy, lekarza, którego uznaje się za pierwszego kaszubskiego działacza społecznego i ojca chrzestnego "narodu" kaszubskiego. Ceynowa pisał o tym, że Kaszubi posługują się językiem kaszubskim, czyli słowiańskim, nie zaś polskim, którego w większości nie znają, a samo wyznawanie katolicyzmu nie jest przecież równoznaczne z polskością. Jego zdaniem Kaszubi i Polacy mogli funkcjonować obok siebie jako równi sobie, a nie na zasadzie ludu poddanego wobec większości. Tak się jednak nie stało. Ceynowa postulował, by Kaszubi mówili po kaszubsku, jednak kłopot polegał na tym, że to nigdy nie był jednolity język - jego wariantów jest ok. 70. Na przykład jestem z Nordy (północ Kaszub - przyp. red.) i belaczę, czyli nie wymawiam "ł". Norodwy kaszubski jest inny od tego, którego używa się na przykład na południowych Gochach.  Kaszubi zamieszkujący Półwysep Helski mają wiele słów związanych z wiatrem, wodą, falami, zachowaniem morza czy zatoki, których nie ma na południu - z tej prostej przyczyny, że na południu nie ma morza, więc tam tych określeń nie potrzebowano.

Wiem jednak, że z języka kaszubskiego można zdawać maturę. Czyli istnieje jakiś ustandaryzowany wariant?

- Tak, zawdzięczamy go Radzie Języka Kaszubskiego. To jej członkowie ustalają jakiego języka naucza się w szkole, jakim posługujemy się w mediach czy piszemy oficjalne pisma. Jak każdy ustandaryzowany język, w tym też polski, jest sztuczny i nie zawsze pokrywa się z mową z jaką mamy do czynienia w domu. Na Kaszubach wiele zamieszania zrobił okres PRL-u, podczas którego używanie kaszubskiego np. w szkołach często było karane cieleśnie, można też było z tego względu trafić do szkoły specjalnej. W tym czasie rodzice, by nie sprawiać kłopotów dzieciom, rozmawiali z nimi po polsku. To doprowadziło do przerwania przekazu językowego i milknięcia Kaszub. Teraz próbuje się język rewitalizować, pomaga w tym ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz języku regionalnym, która pozwala na naukę tego języka w szkołach. Niemniej, uczy się go nie w formie domowej, a ustandaryzowanej.

Zgaduję - takiej, której członkowie rodziny, zwłaszcza starsi, mogą nie znać i nie rozumieć?

- Otóż to. Bywa, że nawet ktoś, kto doskonale zdał maturę z języka kaszubskiego, może nie dogadać się z własną babcią.

Z tego, co mówisz, wynika, że był czas, kiedy posługiwanie się językiem kaszubskim było czymś wstydliwym, co mogło sprowadzić na człowieka kłopoty. A jaki był - i jest - twój stosunek do kaszubskiego?

- Wychowywałam się w domu, w którym posługiwanie się językiem kaszubskim było czymś oczywistym. Od dziecka byłam więc dwujęzyczna i nawet nie czułam, jak przechodzę z jednego języka na drugi. Mówiłam po kaszubsku używając polskiej składni i nie zdawałam sobie sprawy, że nie używam do tego polskich słów.

Czyli składnia polska, słowa kaszubskie - dobrze rozumiem?

- Albo odwrotnie. Taki "polkasz". Wychowywałam się na wsi, gdzie każdy albo mówił tak samo, albo przynamniej rozumiał nasz język, więc nie stanowiło to dla mnie powodu do wstydu. W zasadzie nawet się nad tym nie zastanawiałam. Problem pojawiał się, gdy jechaliśmy do "Polski", czyli np. do Słupska, na tzw. ziemie odzyskane. Miałam może z 10 lat, kiedy dotarło do mnie, że używam słów, których dzieci stamtąd nie rozumieją. A że dzieciaki potrafią być okrutne, to każdy, kto nie posługiwał się "prawilną" polszczyzną, szybko stawał się "wieśniakiem". Pamiętam, że te miejskie dzieciaki nie chciały się ze mną bawić  bo inaczej mówiłam.

-  Myślę, że te wspomnienia są ciągle żywe. Moje późne dzieciństwo i wiek nastoletni  przypadło na koniec lat 90. - wszyscy chcieliśmy wtedy jeść frytki z McDonalda, słuchać muzyki z boomboxów, mieć modne ubrania. Patrzyliśmy na Niemcy, które jawiły się jako ten lepszy świat i też chcieliśmy żyć w takim blasku, jaki szedł z Zachodu. Wiejskie pochodzenie było jakimś ciężarem, powodem do wstydu. Zresztą po publikacji książki okazało się, że nie tylko moim Wstyd z powodu posługiwania się kaszubskim czy wychowywania się na wsi był zjawiskiem częstym, przynajmniej wśród moich rówieśników.  Co ciekawe, te uczucia nie towarzyszą ani ludziom 10 lat młodszym, ani 10 lat starszym; tylko tym, których młodość przypadła akurat na czasy transformacji.

- Skoro poruszyłyśmy wątek wstydu, powiem ci coś jeszcze - ten wstyd związany z pochodzeniem wiązał się także z tym, że przez lata byliśmy traktowani przez Polaków z innych części kraju jako "gorszy gatunek". Często czuliśmy się jak małpy w zoo, które mają powiedzieć coś w tym dziwnym języku. Nie wiem, czy to było świadome, czy nie, ale bardzo to pamiętam.

Masz pewnie na myśli wczasowiczów z centralnej Polski?

- Konkretnie warszawiaków, albo tych, którzy się za nich podawali. Nie mogę powiedzieć, dla nas też byli źródłem szydery, często swoim zachowaniem sami ją prowokowali. Pamiętam taką scenę, kiedy ktoś kupował znaczek  na poczcie i poprosił o taki "do Warszawy"., Przez wiele lat miejscowi na każdym kroku słuchali, że ktoś jest "z Warszawy", aż w końcu zaczęliśmy się, szczególnie na północy Kaszub, z tego naśmiewać, z tej całej "warszafki" z Piaseczna czy innego Radomia. Może to brzmi nieelegancko, ale po latach takiego podkreślania, że oto na wakacje przyjeżdża do nas jakiś lepszy "gatunek" Polaków, nie dziwię się niechęci czy dystansowi, który wielu Kaszubów czuje do dziś.

Wiem, że w końcu i ty opuściłaś Kaszuby. Co wtedy czułaś?

- Powiedziałabym nawet, że uciekłam. Najpierw z Kaszub, potem z Polski, odcięłam się kompletnie od swoich korzeni. Przez 16 lat po kaszubsku nie powiedziałam ani słowa. Takie reporterskie zainteresowanie Kaszubami zawdzięczam pobytowi w Gruzji, a konkretnie w Megrelii (region w zachodniej Gruzji - przyp. red.). Megrelowie posługują się językiem megrelskim, z którego są bardzo dumni. Jeśli w Tbilisi spotka się dwóch Megrelów, natychmiast zaczną mówić "po swojemu", a nie po gruzińsku. Na początku kompletnie nie mogłam zrozumieć tej ich dumy, pielęgnowania odrębności, zwłaszcza, że w Gruzji funkcjonuje wiele paskudnych stereotypów o Megrelach. Oni z kolei nie mogli zrozumieć mojego wstydu. Tłumaczyłam im, że ja nie chcę tej całej "spuścizny", że to dziedzictwo kojarzy mi się wyłącznie z przykrościami i że zawsze bardziej mi przeszkadzało, niż pomagało. 

- Jakiś czas później dostałam zlecenie na napisanie tekstu o zwyczajach gruzińskich, a żeby się dobrze przygotować, czytałam antropologicznych książki antropologiczne i etnograficzne. Wtedy do mnie dotarło, że  czytam o rzeczach bardzo podobnych do tych, które jeszcze w latach 90. były popularne i u nas. Pomyślałam, że siedzę na tym Kaukazie, a przecież mam swoje Kaszuby - to było tak, jakby ktoś jednym pstryknięciem palców pokazał mi nową perspektywę. Pojechałam więc na wakacje do domu i zapytałam mamy, czy są u nas jeszcze baby - na Podlasiu mówi się na nie szeptuchy i to bardziej znana nazwa. Myślałam, że pewnie nie, że to postaci należące do innych czasów. A tu mama zaczyna mi mówić, że jedna umarła, inna choruje, ale kilka ma się całkiem dobrze, nadal przyjmują, uroki ściągają. Uroki w XXI wieku, wyobrażasz sobie? Napisałam więc o nich reportaż do "Przekroju" i wpadłam w jakiś taki zachwyt, że zdążyłam jeszcze dotknąć czegoś, co za chwilę naprawdę zniknie. Zaczęłam szukać literatury na temat Kaszub i odkryłam, że jest jej dużo, ale trzeba do niej docierać, nie stoi ot tak na półce w księgarni więc przeciętny Polak wie o nich tyle, że można przyjechać na plażę, nad jezioro albo na grzyby i obejrzeć najdłuższą deskę świata w Szymbarku. A przecież jest tyle tematów, które warto opisać. To był pierwszy impuls do prac nad "Welewetką".

Wiem, że na początku chciałaś zająć się duchowością Kaszub, ale usłyszałaś, że to nie będzie interesujące dla szerszej publiczności. Trochę żałuję, bo dla mnie by było, więc opowiedz mi teraz o jakichś zwyczajach czy tradycjach charakterystycznych dla Kaszub, bo niewiele o nich wiem.

- Wcale ci się nie dziwię, bo Kaszubi dość niechętnie mówią obcym o tym, w co wierzą. Wielu boi się, że zostaną wzięci za wariatów. To nie są lęki na wyrost, bo kiedy w internecie furorę robiło nagranie tańca z feretronem (świętym obrazem - przyp. red.) i takie komentarze się zdarzały. A to zwyczaj, którego Kościół katolicki nie zabrania, ba, są nawet księża, którzy chętnie biorą udział w przygotowaniach. Ja uważam te tańce za jeden z naszych najpiękniejszych zwyczajów. Jeśli chodzi o tradycje związane z życiem religijnym to wiele z nich związane jest w pewien sposób z zaświatami; lubię myśleć, że to dlatego, że Kaszuby leżą trochę na granicy światów. W związku z tym na wigilijnym stole nie mamy dodatkowego talerzyka dla zabłąkanego wędrowca, ale dla dusz bliskich, którzy zmarli. Pielęgnowanie pamięci o nich jest bardzo ważne, dlatego w każde święta odwiedza się cmentarze i wspomina zmarłych. Do dziś przetrwały także pewne wierzenia, które jedni nazywają zabobonami, a ja -pozostałościami po kultach rdzennych. Na przykład nawet wiele lat po opuszczeniu rodzinnego domu nadal w okresie między wigilią a Świętem Trzech Króli nie piorę ręczników ani pościeli, bo to może przyciągnąć chorobę. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale mam to przekonanie wdrukowane tak mocno, że nie jestem w stanie nic z nim zrobić. Po prostu czekam do 7 stycznia i wtedy na spokojnie robię porządki. Myślę, że tego typu zwyczajów, pielęgnowanych jeszcze w niektórych kaszubskich rodzinach, jest trochę; rzecz w tym, że o wielu się po prostu nie mówi, także dlatego, że uważane są za coś "oczywistego", co robiło się od zawsze.

Wiesz, to wszystko budzi we mnie jakiś rodzaj wzruszenia, bo rozmawiamy o świecie, który odchodzi. Jednak wiem, że są podejmowanie działania mające ocalić przynamniej część tradycji - na przykład Kaszubi długo nie mieli swojego stroju ludowego, a teraz mają. Opowiesz o tym?

- Ponieważ Kaszuby leżały w zaborze pruskim i miały dostęp do morza, były regionem rozwiniętym i dość bogatym. Z tego powodu mieszkańcy stosunkowo  szybko zrezygnowali z tradycyjnych strojów, które szyli sami, i zastąpili je tekstyliami produkowanymi w fabrykach. Nie zachowały się żadne ryciny, zdjęcia czy choćby szkice dawnych strojów. W Polsce Ludowej postanowiono jednak przygotować Polski Atlas Strojów Ludowych i kiedy okazało się, że Kaszubi swojego nie mają, w Warszawie uszyto po 15 kompletnych strojów damskich i męskich, i wysłano na Kaszuby z informacją, że oto jest nasz strój regionalny. Moja mama zobaczyła te "tradycyjne" stroje dopiero jako dorosła kobieta, a jest Kaszubką i całe życie mieszkała na Kaszubach. Ale, choć może trudno w to uwierzyć, stroje się przyjęły, mimo, że nie miały nic wspólnego z oryginałami, i do dziś funkcjonują. Co nie jest niczym złym, pod warunkiem, że pamiętamy o tym, że tak naprawdę to nie jest nasza spuścizna przekazywana z pokolenia na pokolenie od 200 lat; że te wstążeczki, haftki i hafty to nie takie, jak nosiły nasze prababcie.

A czy jest coś, o czym można powiedzieć z całą pewnością, że jest "kaszubskie" z dziada pradziada?

- Bardzo charakterystyczne są tabakiery, wyrabiane z rogów. Na Nordzie stare sieci rybackie przerabiano na dość oryginalne firany, serwety i kapy Wiem, że wiele osób kojarzy Kaszuby z haftem, jednak on pojawił się u nas dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym, a wzory kopiowano ze starych, drewnianych skrzyń .  Haftowano przede wszystkim w klasztorach, ale te wzory nie były więc kaszubskie, tylko takie, które akurat wtedy były popularne na świecie. Z czasem rzeczywiście Kaszubki zaczęły haftować, powstały różne odmiany haftu, np. żukowski czy wejherowski, ale miało to bardziej związek ze sposobem na dorobienie sobie.

Mi do głowy przychodzi jeszcze porcelana z wzorkami z Chmielna - poza tym niewiele więcej.

- Wcale mnie to nie dziwi, bo ani ty nie miałaś się skąd dowiedzieć, ani sami Kaszubi. Program szkolny jest przecież w całym kraju ten sam, prawie nie ma literatury mówiącej o tym regionie. reportaże jest reportaż Tomka Słomczyńskiego - "Kaszëbë" trochę coraz lepszej beletrystyki, jakieś przewodniki, z których dowiesz się o ciekawych miejscach i Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku. Jednak jakościowych ale i  napisanych zrozumiałym językiem, książek o zwyczajach, tradycjach, wierzeniach, mitologii prawie nie ma. To nie tak, że nie na Kaszubach nic się nie dzieje. Są ciekawe inicjatywy kulturalne, jak kaszubski teatr, zespoły śpiewające po kaszubsku (np. Dresze, Kiev Office - przyp. red.).Wydaje mi się, że  to za mało, by wzbudzić szersze zainteresowanie Kaszubami.

Od premiery "Welewetki" minęło już kilka miesięcy, za tobą trochę spotkań autorskich. Mam wrażenie, że w twojej książce można znaleźć treści, które niekonieczne spodobają się twoim "krajanom". Mam dobrą intuicję?

- Doskonałą, dostawałam nawet wiadomości, że mam się gdzieś nie pojawiać, bo może się to dla mnie źle skończyć. Jednak mam też na koncie wiele ciekawych rozmów; takich, o których żałuję, że nie odbyły się w trakcie pisania, bo mogłabym opisać więcej ciekawych historii. Od początku prac zdawałam sobie sprawę z tego, że biorę się za coś, czego, zdaniem wielu, ruszać się nie powinno - w myśl jakiejś niepisanej zasady, że o swoich to albo dobrze, albo wcale. bałam się pisać o niektórych sprawach, bo, jak już mówiłam, Kaszubi są zamknięci, nie lubią o sobie mówić, niełatwo dopuszczają do siebie obcych, nawet, jeśli ci wchodzą do rodziny - np. Kaszub żeni się z nie-Kaszubką. Jeśli chodzi o to milczenie, szybko przekonałam się, że dotyczyło także mojej rodziny - były sprawy, o których dowiedziałam się dopiero podczas prac nad książką, np. o tym, że mój dziadek był w Kriegsmarine (marynarka wojenna III Rzeszy - przyp. red.).

Domyślam się, że takich zaskoczeń, dotyczących rodziny i Kaszub w ogóle, było podczas pisania więcej. Na koniec przyszło mi do głowy takie pytanie: jako dorosła osoba wróciłaś w rodzinne strony, szperałaś w archiwach, rozmawiałaś z ludźmi, w tym bliskimi, poznałaś lepiej Kaszubów i Kaszuby. Czy to miało wpływ na ten wstyd, który czułaś jako dziewczynka i młoda kobieta?

- Tak, lepiej go zrozumiałam, zaakceptowałam, a potem się go pozbyłam. Jestem Kaszubką i już się tego nie wstydzę.

 

 

 

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Polska Rzeczpospolita Ludowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy