Współczesne macochy to bohaterki, nie okrutne królowe z bajek
Czułe, wspierające, kochające, odpowiedzialne - ale to nie matki. O macochach stereotypy nawarstwiają się: wrogość nazewnictwa, szorstkie skojarzenia, zaburzenie tradycji. Ale prawdziwa twarz "bonusowych mam", jak same siebie określają, jest kompletnie inna. Bliżej im do czułej cioci, przyjaciółki, matki, niż do okrutnej macochy, którą znamy z bajek. W rozmowie z Interią kobiety, które pokochały dzieci partnerów jak własne, podzieliły się swoimi niezwykłymi historiami budowania nowego modelu rodziny.

Tylko nie baśnie o złych macochach!
Wiedzą, jak głęboko zakorzenione są negatywne skojarzenia, znają ciężar stereotypów, z którymi już nawet nie chce im się walczyć. Choć wyzwanie, które przyjęły, by sprostać trudnej roli życiowej, kojarzy się z baśnią, pejoratywne określenia, które do niej przyrosły, nie mają nic wspólnego z bajkami. Współczesne macochy balansują na granicy światów i rodzin - jedne działają jak trwałe spoiwo, bezpieczna przystań dla dzieci, których życie dzielone jest na pół, inne wymykają się wszelkim konwenansom, tworząc wyjątkowe relacje, na które jeszcze nie powstało odpowiednie określenie. Przyjaciółki, powierniczki, bonusowe mamy, ciocie, kumpele. Odsłaniając ciężką kotarę, którą przykryto ich istnienie, płachtę błędnych, powielanych tysiące razy opinii, zajrzyjmy do ich sekretnego świata. Wszystkie mają w sobie ogromne pokłady miłości, są żywym dowodem na to, że to uczucie się mnoży, a nie dzieli. Większość z nich powtarza jak mantrę: "nigdy nie chciałyśmy i nie chcemy "ukraść" nieswoich dzieci. Kochamy je w inny sposób, taki, który trudniej jest opisać"
Psycholog: "To trudne po obu stronach"
Psycholożka Anna Frołowicz widzi w roli macochy potężny trud, ale także ogrom satysfakcji, jaką ta więź może dać zarówno kobiecie jak i dziecku.
- Bycie macochą to jedna z tych ról, które często przychodzą nagle - bez podręcznika, bez jasnych zasad, bez gwarancji, że się uda. Zakochujesz się w mężczyźnie, z którym naprawdę chcesz być, a razem z nim przychodzą jego dzieci. Chociaż to nie ty je urodziłaś, ani nie byłaś przy ich pierwszych krokach, od teraz masz zostać częścią ich codzienności - często niezależnie od tego, czy one tego chcą, czy nie. To sytuacja, która dla niektórych kobiet wiąże się z poczuciem braku wyboru. Bo przecież nie można związać się z mężczyzną - ojcem, nie wpuszczając jednocześnie do swojego życia jego dzieci. A gdzieś po drodze łatwo zgubić siebie - swoje potrzeby, swoją przestrzeń, swoją granicę. Bo presja, żeby "zaakceptować", "polubić", "pokochać" dzieci partnera, potrafi być ogromna - tłumaczy psycholożka.
Zdaniem ekspertki, budując nową relację warto spojrzeć na nią oczami dzieci. One nie zdecydowały ani o rozstaniu rodziców, ani o tym, czy i kiedy ich rodzice wejdą w nowe związki. Zdarza się, że potrzebują czasu, by zaakceptować nową sytuację - także dlatego, że poczucie lojalności wobec matki może sprawić, że będą dystansować się wobec nowej partnerki ojca. W związku z tym dzieci mogą czuć się zagubione, wystraszone, wściekłe.
- A ty, choć wchodzisz z dobrą intencją, jesteś dla dzieci symbolem ogromnej zmiany. Często niechcianej i niezrozumiałej - tłumaczy Frołowicz. - To trudne po obu stronach. Ty próbujesz się zaangażować, ale nie chcesz się narzucać. Chcesz być obecna, ale nie chcesz zastępować. Chcesz czuć się kochana, akceptowana, ale czasem zdarzy się, że dostaniesz tylko obojętność albo chłód. Wtedy może pojawić się frustracja, poczucie winy, pytania: "czy coś robię źle?", "czy w ogóle da się to jakoś ułożyć?". Może pojawiać się zniechęcenie, a nawet chęć ucieczki - kontynuuje ekspertka.

- Myślę, że nie ma jednego uniwersalnego sposobu czy rady. Ale jest coś, co może trochę pomóc - zrozumienie, że nie wszystko musi się wydarzyć od razu. Nie musisz kochać tych dzieci od pierwszego dnia, tak samo one ciebie. Możesz zacząć od szacunku, od obecności, od małych kroków. Od dania sobie i im czasu. I od rozmów z partnerem - o emocjach was wszystkich. Bo ta rola, choć niełatwa, może z czasem przynieść coś wartościowego - może nie bajkowe zakończenie, ale relację, która będzie prawdziwa. Zbudowana nie na przymusie, tylko na cierpliwości, wzajemnym uznaniu i zgodzie na to, że każdy w tej rodzinie potrzebuje czasu, żeby się odnaleźć i że każdy może mieć w niej swoje miejsce - mówi specjalistka.
Jak zatem wygląda skomplikowany proces łączenia rodzin z perspektywy kobiety, która nagle ma zostać nie tylko partnerką, ale także dodatkowym opiekunem dzieci, których nie zna? W rozmowie z Interią kilka macoch postanowiło uchylić rąbka tajemnicy. Oto współczesny mikroświat macoch, a raczej "bonusowych mam" i ich historie nawiązywania relacji, które całkowicie odmieniły ich życia.
Aleksandra: "Nie jest idealnie, ale bardzo się kochamy"

Aleksandra w tym roku skończy 35 lat. Gdy pięć lat temu poznała Jacka, starszego od siebie rozwodnika z dziećmi, była tuż po burzliwym rozstaniu z ojcem swojego kilkuletniego synka. Przyznaje, że budowanie patchworkowej rodziny było wyczerpujące, ale warte każdego wysiłku. Jacek ma pod swoją opieką starszą córkę, która w tym roku idzie na studia. Z jego byłą żoną mieszka młodsza pociecha. Tata zabiera ją do siebie na weekendy. O ile nastoletnia Tola sama wręcz dążyła do zbudowania silnej relacji z Olą i jej synkiem, o tyle z młodszą Natalką nie było już łatwo.
- Bardzo się bałam, czy ona w ogóle mnie będzie chciała poznać, czy mnie zaakceptuje - mówi Aleksandra. - Niestety, jej mama była do nowej relacji swojego byłego męża bardzo źle nastawiona. Natalka przychodziła do nas i widać było, że jest przepełniona opiniami, które usłyszała od mamy. Ta relacja jest sinusoidalna, mimo, że trwa już pięć lat. Jest mocno "skażona", bo Natka nasiąka tym, co słyszy od mamy. Staram się jak mogę, ale wychodzi różnie. Natomiast Tola, która na co dzień mieszka z nami, szybko zaczęła nazywać mnie swoją mamą. To jest bardzo wyjątkowa więź, stworzyliśmy całkiem nową rodzinę. Naprawdę czuję, że to córka, którą zawsze chciałam mieć. Dodatkowo zachowuje się jak wspaniała starsza siostra dla mojego syna, co tylko wzbogaca ich więź. Nasz patchwork nie jest idealny, ale prawdziwy. Wszyscy akceptujemy się nawzajem i kochamy. Czerpiemy wszyscy z tych relacji siłę - mówi Aleksandra.
Ewelina: "Jestem bonusowym rodzicem dla Poli"

Ewelina, 37-letnia brand manager z Warszawy nazywa się "bonusowym rodzicem" Poli. Choć w rozmowie użyła sformułowania "rzucenie na głęboką wodę", wspominając początki swojego związku z Tomkiem, jej czułość i zachwyt nad "małą osóbką", obecną od początku w ich związku sprawiają, że nazwanie jej "macochą" wydaje się być niemal nie na miejscu.
- Wiedziałam od początku, że Tomek ma córeczkę - opowiada Ewelina. - Ale z pewnością dla nastawionej na samorozwój singielki wejście od razu w rolę partnerki, a później żony i współodpowiedzialność za kilkuletnią dziewczynkę była wyzwaniem. Nieważne, jak bardzo wydaje się, że jest się przygotowanym, nie ma się w takiej sytuacji o tym wszystkim bladego pojęcia. Poznałam Polę niedługo po jej 7 urodzinach. Tomek zapowiedział córce, że zapozna ją z kimś dla niego wyjątkowym. Była taka szczęśliwa! Bardzo chciała i dopytywała tatę, kiedy znajdzie sobie partnerkę (jej mama już była w nowym związku). Szybko zrobiło się poważnie. Opieka nad Polą jest naprzemienna, w związku z czym był to nie lada sprawdzian dla młodego związku. Udało się nam stworzyć dom - ostoję dla Polci. Każdego dnia wkładałam całe serce w więź, którą tworzyłam z tą młodą istotką.
- Na szczęście udało nam się zbudować coś wyjątkowego - kontynuuje Ewelina. - Instynktownie czułam, jak to trzeba poukładać: zbudować dobre relacje z obojgiem rodziców Poli, szacunek do siebie nawzajem, ale także uświadomić sobie pewne granice, których nigdy nie należy przekraczać. Nazywam siebie bonusowym rodzicem, choć Pola mówi do mnie po imieniu. Czasem w żartach mąż rzuci "Pola, macoszka zrobiła Twoje ulubione chilli con carne". Gdybym miała określić swoją rolę w życiu Poli, to powiedziałabym, że jestem kimś z pogranicza przyjaciółki i zaufanego, bezpiecznego dorosłego. Ufa mi, może powiedzieć rzeczy, których nie powiedziałaby rodzicom. Patchwork może dać dodatkową ilość osób, które kochają dziecko: większą ilość, dziadków, cioci, które troszczą się, wspierają, spędzają wspólnie święta czy wakacje. Pomnożyć miłość do dziecka. Jeśli patchwork jest stworzony z szacunkiem, może być ogromnie stabilną i wartościową formą rodziny - mówi.
Maria: "Najważniejsza jest szczęśliwa rodzina, a jaka - to wtórne"

Maria, 40-letnia psycholożka i mama Gai, chce odczarować myślenie o macochach i łączonych rodzinach - "nie, to żadna krzywda dla dzieci, żadne <
- Gdy jest się rodzicem po 30. i rozstaniu, naturalnie przyjmuje się, że na tym "rynku wtórnym" będą dostępni głównie mężczyźni w podobnej sytuacji - mówi Maria. - Poznaliśmy się wszyscy - razem z naszymi dziećmi poszliśmy coś zjeść. To wszystko wyszło bardzo naturalnie, bez uprzedzeń i wątpliwości. Szybko zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. Robert jest tatą Filipa i Oli, którzy teraz są nastolatkami, ale gdy się poznawaliśmy byli w wieku 9 i 10 lat, moja Gaja miała wtedy 5 lat. Chciałabym, żeby to wybrzmiało głośno i wyraźnie: naprawdę może być łatwo, przyjemnie i naturalnie. To nie musi być skomplikowany proces, komplikacje. U nas do przebrnięcia był problem logistyczny, bo dzieci partnera były u niego 10 dni w miesiącu, tyle samo moja córka przebywała u swojego taty. Trzeba było ze wszystkimi ustalić terminy tak, by dzieci mogły przebywać razem i wcale nie dlatego, że nam na tym zależało, ale przede wszystkim dlatego, że dzieci bardzo tego pragnęły.
- Szczególnie wzrusza mnie to, jak Ola i Gaja mocno się pokochały - dodaje Maria. - Naprawdę tam się wydarzyła tak piękna historia, że określenie ich rodzeństwem nawet nie wystarczy. Jestem zachwycona całą naszą rodziną. Stereotypowe podejście zakładające, że patchwork to jakiś szkodliwy wymysł ma się nijak do rzeczywistości. Dla dziecka korzystna jest szczęśliwa rodzina, a jaka ona będzie, jest to rzecz wtórna. Nie wiem, czy czuję się macochą w tym obiegowym znaczeniu, które jest jednak trochę prześmiewcze. Na pewno czuję się opiekunem i biorę na siebie odpowiedzialność za dzieci partnera dokładnie taką samą, jak za swoją córkę. Tworzymy swój własny słownik i mamy przy tym ubaw: gdy Ola zostanie mamą, to ja będę "bacochą", z kolei Robert nie będzie dla dziecka Gai dziadkiem, a "dziadczynem" - śmieje się.
Agata: "Jestem macochą i wspieram macochy"

Agata Jakób ostatnią dekadę swojego życia poświęciła nie tylko na na budowanie stabilnej, pełnej życzliwości relacji ze swoimi pasierbami, ale też na łataniu bolesnej dziury braku celowanego wsparcia dla "bonusowych mam". Wzięła sprawy w swoje ręce i założyła stronę internetową i profile w mediach społecznościowych, dzięki którym łączy, wspiera i edukuje macochy z całego kraju.
- Jestem macochą od 10 lat - mówi Agata. - Mój bonusowy syn niemal od początku z nami mieszka, podczas gdy bonusowa córka najpierw mieszkała z mamą, a teraz jest samodzielną studentką. Rola macochy jest niejasna, ja na początku zupełnie nie wiedziałam, kim mam być dla dzieci mojego partnera. To bardzo trudne. Szczególnie, że systemowe wsparcie jest praktycznie niedostępne, a rozmowy z bliskim często kończą się niezrozumieniem. "Chyba wiedziałaś, w co się pakujesz" jest jedną z najgorszych rzeczy, które można usłyszeć.
- Z wykształcenia jestem psycholożką, więc nieco intuicyjnie skupiłam się po prostu na budowaniu codziennego, dobrego kontaktu z moimi pasierbami. Wiele macoch nie lubi słowa macocha - i w ogóle im się nie dziwię, po latach spędzonych ze złą macochą z bajek. Mnie szczęśliwie udało się odczarować to słowo i go po prostu na co dzień używam. Chociaż nigdy nie chciałam i nie chcę zastępować dzieciom mamy, po wielu latach jestem przekonana, że staliśmy się sobie bliscy. W patchworkach wszystko, co dobre, przychodzi z czasem. To są lata pracy i zaangażowania.
- Sama miałam trudności ze znalezieniem wskazówek co zrobić, czy informacji o dynamice rodzin patchworkowych. Do tej pory przekopałam wiele źródeł i sprawdziłam w praktyce, co działa. Widząc, że dalej brakuje wsparcia dla macoch, założyłam MaCoKocha - profil na facebooku i Instagramie - żeby każda macocha mogła znaleźć wsparcie, pociechę oraz konkretne, merytoryczne i przydatne informacje. Dla każdej macochy poczucie, że nie jest sama, jest na wagę złota.
Agnieszka: "Zerwałam z tatą Basi, ale nie z Basią"

49-letnia Agnieszka, dziennikarka i mama dorosłego już syna, pomimo zakończonego związku z ojcem Basi, nadal jest obecna w jej życiu. Stworzyły swój własny, wyjątkowy model więzi, której żadne okoliczności nie są w stanie osłabić. Wymykają się każdej szufladce, w którą próbowałoby się je zamknąć.
- Gdy poznałam Basię, miała 13 lat - zaczyna swoją opowieść Agnieszka. - Od roku byłam w związku z jej tatą, gdy przyjechała z Norwegii, w której mieszka z mamą na stałe, na wakacje. Nie była dobrze nastawiona. Usłyszałam od niej nawet pytanie "Ty też będziesz mi się podlizywać?". Ale ja byłam tej dziewczyny bardzo ciekawa. Dwa miesiące intensywnego czasu razem sprawiły, że nie tylko przełamałyśmy lody, ale stworzyłyśmy zupełnie wyjątkową, głęboką relację. Gdy zadzwoniłam do niej powiedzieć jej, że rozstałam się z jej tatą, płakała. Powiedziałam jej, że "zerwałam z nim, nie z tobą". Od tego czasu wiele wspólnie podróżowałyśmy, odwiedzamy się, rozmawiamy, jesteśmy jak najlepsze przyjaciółki. Ale gdy jesteśmy razem, czuję odpowiedzialność za Basię: chcę ją chronić, zapewnić jej bezpieczeństwo, jest więc w tym też coś więcej.
- Rodzina pytała, czy te spotkania nie obciążają mnie za mocno, a ja czułam, że nie mogę inaczej, że Basia zostanie w moim życiu, dopóki tylko będzie tego chciała i potrzebowała - tłumaczy Agnieszka. - Akceptuje to mój syn, który bardzo Basię lubi, moi bliscy, nawet mój obecny partner. Nie czuję, żebym musiała się z tego tłumaczyć. Basia jest i koniec. Włączyłam ją na stałe do swojej rodziny. Biorą nas za siostry, koleżanki, mamę i córkę też. Trudno jednym słowem określić naszą więź. Ale ona jest prawdziwa i myślę, że obu nam potrzebna.
Inna twarz matki
Macochy, reorganizując całe swoje życie i odnajdując dodatkową przestrzeń w sercu na dzieci, które bez mrugnięcia okiem włączyły do swoich planów i marzeń, są kimś absolutnie wyjątkowym i wymykającym się sztywnym ramom standardowej rodziny. Są jak dodatkowa porcja miłości, która może stanowić umocnienie fundamentów rodziny. Są dodatkowym oparciem w trudnych chwilach. Dodatkową parą ramion, w które można bezpiecznie wpaść, gdy życie przygniata. Może czas na pozbycie się szorstkości w wymowie i odrzucenie przestarzałych bajkowych konotacji? Nie taka macocha zła, jak ją malują. To po prostu jedna z wielu twarzy... matki. Tylko na nieco innych zasadach.