Jeśli śliwka, to tylko węgierka
Trudno szukać takich owoców gdziekolwiek indziej, z żadnej innej śliwki nie powstają tak fantastyczne potrawy, o których dzisiaj chcę opowiedzieć.
Owoc to coraz rzadszy, bo i zainteresowanie nim z roku na rok maleje. Coraz ciężej dostać prawdziwą węgierkę, bo jest mała, brzydka, niepozorna, trochę gorzka i droga w uprawie. Szkoda, bo wszystkie potrawy przygotowane ze śliwki węgierki są tak pyszne, że aż nie wiem od czego zacząć.
Może od powideł? Tych naszych, tradycyjnych, prawdziwych, bez cukru. Tak, tak, bez cukru. Nikt poza Niemcami nie rozumie o co nam z nimi chodzi, choć ze smutkiem przyznaję, że ten sposób smażenia powideł również w Polsce odchodzi w zapomnienie. Miedziane patelnie, miedziane garnki, tydzień smażenia i po co tyle zamieszania? Proszę spróbować, proszę się przekonać samodzielnie.
Śliwki muszą być bardzo dojrzałe, pestki powinny same odchodzić od miąższu. Tak przygotowane owoce smażymy na bardzo wolnym ogniu aż do wrzenia, cały czas mieszając. Najlepiej przez bite trzy godziny. Potem odstawiamy z ognia i powtarzamy nieskomplikowaną, choć pracochłonną procedurę następnego dnia. I tak do skutku.
Trzeba bardzo uważać, żeby nie przywarły i nie przypaliły się, bo wtedy powidła nadają się wyłącznie do wyrzucenia. Takich powideł nie kupimy w żadnym sklepie, proszę mi wierzyć.
Magda Gessler