Smaki Portugalii
Różnie o niej mówią, wielka na pewno nie jest, lecz ma niezwykły urok. Z prostotą kusi: "zjedz mnie, będzie ci dobrze". Taka jest kuchnia portugalska.
Zanim pojechałem do Portugalii, od rodziny, a także znajomych słyszałem same niepochlebne opinie o tamtejszej kuchni. „Zabierz suchy prowiant, bo inaczej będziesz chodził głodny”. „Jedyną wegetariańską potrawą w Lizbonie jest pizza”. „Nawet rybę z grilla potrafią zepsuć”. Pomyślałem, że to musi być zbieg okoliczności, że znajomi po prostu mieli pecha. I miałem rację. Co prawda, zdarzały się potrawy niejadalne, ale bardzo rzadko, zaś niemal codziennie cieszyłem się obiadem wyśmienitym pod każdym względem.
Swój wielki urok kuchnia portugalska zawdzięcza między innymi tradycyjnym metodom hodowli i upraw, rybom prosto z morza i świetnym winom. Ponadto prostota i bezpretensjonalność tej kuchni trafiają do przekonania, są sympatyczne, tak jak w ludzkim zachowaniu sympatyczne są naturalność i bezpośredniość. Tradycji nie ma szczególnie bogatych, co nie dziwi w kraju przez stulecia gospodarczo zacofanym i zwyczajnie biednym. Istnieje kilkanaście znanych, sztandarowych potraw, i to tyle. Za to składniki tych potraw zawsze są wysokiej jakości, lokalne, świeżuteńkie, więc im mniej poddaje się je obróbce, tym lepiej. Najbardziej wyrafinowanym daniem, na jakie natrafiłem w Portugalii, była ośmiornica w śmietanie z pieczarkami.
Nawet chleb był całkiem dobry. Do wielu z tych dań idealnie pasuje lekkie białe wino, zwane zielonym – vinho verde, robione ze szczepu alvarinho, który pod nazwą albarińo uprawiany jest również na zachodzie Hiszpanii. Portugalia od stuleci słynie z win wzmacnianych, madery i porto, natomiast naprawdę dobre wina stołowe powstają tam od niedawna, może od dwóch pokoleń. Niektóre z nich, a zwłaszcza czerwone, są rzeczywiście świetne, w światowej czołówce, zaś stosunek ceny do jakości pozostaje bardzo korzystny.
Skosztowałem również lokalnej brandy, całkiem smacznej, po czym długo, z niedowierzaniem patrzyłem na rachunek. Oberżysta żądał za duży kieliszek brandy równowartości pięciu złotych. Nic dziwnego, że w miasteczku było tylu pijanych Anglików!
Tadeusz Pióro