Dziady Śmigustne i Śmiguśnioki, czyli o tym, jak dawnej obchodzono Wielkanoc
- Młodzi mężczyźni, zazwyczaj w parach, chodzili od domu do domu w nocy z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek Wielkanocny. Podczas wizyt wzajemnie polewano się wodą. Śmiguśnioki nie wypowiadały żadnych słów – jedynie pomrukiwały i wydawały nieartykułowane dźwięki. Przed odejściem tańczyły, a obdarowane przez gospodarzy jajkami, ruszały w dalszą drogę. Ich obchód kończył się przed poranną mszą - o zwyczajach wielkanocnych opowiadają Justyna Matwijewicz i Dorota Majkowska-Szajer z Muzeum Etnograficznego im. Seweryna Udzieli w Krakowie.

Katarzyna Pruszkowska: Spotkałyśmy się, by porozmawiać o obrzędach towarzyszących Wielkanocy, ale chyba nie sposób pominąć czasu, który do niej prowadzi - czyli Wielkiego Postu. Jak obchodzono dawniej go na wsi?
Justyna Matwijewicz: - Wielki Post był czasem wyciszenia, powagi i pobożności, przeżywanym znacznie intensywniej niż dziś. Od Środy Popielcowej rezygnowano z zabaw i hulanek (choć w tzw. śródpościu dopuszczano pewne ustępstwa). Zamierało życie towarzyskie, odkładano na bok mocniejsze trunki i tytoń, instrumenty muzyczne zamykano na klucz, by symbolicznie podkreślić wejście w okres zadumy i duchowej przemiany. Ciekawostką związaną ze Środą Popielcową było powszechne niegdyś przekonanie, że popiół, którym kapłan posypywał głowy wiernych, pochodził ze startych na proch ludzkich kości znalezionych na cmentarzu. W rzeczywistości był to popiół ze spalonych palm poświęconych w Niedzielę Palmową poprzedniego roku, ale ludowe wyobrażenia rządziły się własnymi prawami.
- Wielki Post, jak wskazuje nazwa, był to również czas wstrzemięźliwości od jedzenia. W Galicji postne menu nie odbiegało jednak znacząco od codziennego jadłospisu, zwłaszcza w okresie przednówka, gdy i tak jadano bardzo skromnie.
Dorota Majkowska-Szajer: - W dziewiętnastowiecznej chłopskiej diecie przeważały kasze, ziemniaki i potrawy mączne. A wiosną, na przednówku nawet te podstawowe potrawy stawały się nieosiągalne. Kończyły się zapasy, na nowe plony trzeba było jeszcze poczekać. Stosowano różne kryzysowe rozwiązania, np. mieszano resztki mąki z gotowanymi ziemniakami, zleżanymi od jesieni. Wyobrażamy sobie, że na wiejskich stołach zawsze gościły mleko, nabiał i jajka, ale wcale nie było to oczywiste. W mniej zamożnych gospodarstwach te produkty były zbyt cenne, by mogli z nich korzystać domownicy. Najczęściej sprzedawano je, żeby zyskać pieniądze na to, czego nie można było wytworzyć samodzielnie, np. zapałki, sól, cukier. Chłopski jadłospis był raczej monotonny i przez większą część roku postny.
J.M.: - Najpopularniejszą potrawą postną był żur, przygotowywany na zakwaszonej mące żytniej z dodatkiem czosnku. Często jadano go nawet dwa razy dziennie. Aby był bardziej sycący, uzupełniano go - jakżeby inaczej - ziemniakami, które stanowiły doskonałe dopełnienie tej skromnej, ale pożywnej zupy.
Wspomniała pani o środpościu - to po prostu „środek postu”, czy tak?
J.M.: - Tak. Śródpoście było momentem swoistej „przerwy” - wyrwy w czasie tradycyjnie przeznaczonym na duchowe przygotowania do Wielkanocy. Chłopcy biegali wtedy po wsi z terkotkami i kołatkami, hałasując ile sił, a czasem szykowali specjalny garnek-bombę wypełniony popiołem, który rozbijali pod nogami wybranej osoby. Najczęściej ofiarą ich ataku była jakaś panna na wydaniu - zapewne niezbyt zachwycona tym, że została od stóp do głów umorusana popiołem. Żartownisie często nie poprzestawali na popiele - zdarzało się, że zamalowywali szyby w domach, w których mieszkały niezamężne kobiety.
- Śródpoście było również czasem, kiedy dziewczęta obchodziły wieś z dużą, zieloną, iglastą gałęzią, zwaną gaikiem, maikiem lub nowym latkiem. Ozdabiały ją kolorowymi wstążkami, kwiatami z bibuły, obrazkami z wizerunkami świętych i wydmuszkami. Odwiedzając kolejne domostwa, śpiewały pieśni, których sens najlepiej oddaje wers jednej z nich: „Śmiercicha ze wsi, nowe latko do wsi”. W podzięce za swoje wiosenne kolędowanie otrzymywały w darze jaja, kołacze, kiełbasę lub drobne.

Ogłaszały nadejście wiosny.
J.M.: - Właśnie. Był to radosny pochód, zwiastujący rychłe przebudzenie się przyrody do życia. Poprzedzało go wynoszenie ze wsi słomianej kukły - Marzanny, symbolizującej wszystko, co złe: choroby, śmierć i zimową stagnację. Rozdzierano ją na strzępy, palono i topiono. Niektórzy badacze uważają, że Marzanna stanowi echo dawnych wierzeń w bóstwo ucieleśniające czas zimowej martwoty, które należało odprawić jak najdalej od ludzkich siedzib - spławiając je rzeką. Nie chodziło więc o jej zniszczenie, lecz o rytualne pożegnanie - pełne szacunku dla cykliczności czasu. Ludzie rozumieli, że zima powróci, bo taka jest kolej rzeczy. Jednak na pewien czas musiała ustąpić miejsca porze jasnej, obfitej i urodzajnej.
- Wierzono też, że gdy rozbrzmiewała pierwsza wiosenna burza, dał się słyszeć pierwszy grzmot, a niebo przeszywała pierwsza błyskawica - wiosna nadchodziła na dobre i nieodwołalnie.
A więc nadchodzi wiosna i Niedziela Palmowa.
D.M.-S.: - To, co najważniejsze w wielkanocnej palmie pozostaje na pierwszy rzut oka niewidoczne. Podobnie jak w przypadku innych przedmiotów towarzyszących rozmaitym obrzędom, przygotowywano je z tego, co można było uzyskać w pobliżu, w gospodarstwie, w okolicy domu - w lesie, na łące. W przypadku palm, te organiczne składniki niosły ze sobą symbolikę związaną z wiosennym przebudzeniem przyrody. Najczęściej wykonywano je z gałęzi wierzby. To drzewo, które wiosną jako jedno z pierwszych budzi się do życia, szybko zapuszcza korzenie i bujnie rozkwita, a uszkodzone - szybko się odradza. Dlatego dawniej ludzie chętnie robili palmy właśnie z witek wierzby, żeby „pożyczyć” czy zaczerpnąć od niej siły w tym trudnym przedwiosennym czasie. Drugą rośliną, którą często wykorzystywano do robienia palm, była trzcina wodna, związana z żywiołem wody. Do palm wplatano też gałązki leszczyny, ponieważ wierzono, że mają one moc ochrony przed piorunami. Niedaleko Krakowa, w okolicy Myślenic, można jeszcze znaleźć na polach krzyżyki zrobione w gałęzi leszczyny, które miały chronić plony przed gradem, burzą, nawałnicą.
D.M.-S.: - Palmy obwiązywano sznurkiem lub batem, które potem wykorzystywano w obejściu, wierząc, że dzięki poświęceniu w kościele zyskał dodatkową moc. Palmami uderzano zwierzęta wychodzące wiosną na wypas, ale ludzie okładali palmami także siebie nawzajem, by obdarować się ich życiodajną siłą. Wiara katolicka i przekonanie o mocy przyrody łączą się tu, podobnie jak w innych tradycyjnych zwyczajach.
J.M.: - Kolorowe, ozdobne palmy, które co roku w okresie poprzedzającym Wielkanoc możemy kupić na targowiskach lub przed kościołami, mają swoje korzenie na Wileńszczyźnie. To właśnie tam, na początku XX wieku, narodziła się moda na palmy wykonywane z barwionych kwiatów i traw, oplatających wierzbową gałązkę. Misternie wite w podwileńskich wsiach, były sprzedawane przed świątyniami Wilna. Charakteryzowały się formą przypominającą pałkę lub różdżkę i już przed II wojną światową zyskały popularność jako nieodłączny element obchodów Niedzieli Palmowej niemal w całej Polsce.

W Niedzielę Palmową go witano, we czwartek wieczorem - pojmano. Czy na wsiach jakoś szczególnie obchodzono Wielki Czwartek?
J.M.: - W dniach między Wielkim Czwartkiem a Wielką Sobotą milczały dzwony kościelne. Ponieważ tradycyjnie uważano, że ich dźwięk ma moc odstraszania sił demonicznych, czas ciszy stawał się zarazem okresem niebezpiecznym - momentem, gdy to, co nieczyste, było szczególnie blisko człowieka. Aby się przed tym chronić, pozwalano dzieciom hałasować, najczęściej przy użyciu drewnianych kołatek i terkotek, które wykorzystywano również podczas nabożeństw.
- Wraz z Wielkim Czwartkiem rozpoczynał się czas przejściowy, graniczny - okres intensywnego wyczekiwania na Zmartwychwstanie. W wielu regionach Polski do dziś przetrwał stary zwyczaj czuwania przy Grobie Pańskim w Wielki Piątek i Wielką Sobotę, sprawowanego przez tzw. straże grobowe. Czuwanie przy Grobie Chrystusa, podobnie jak niesienie sztandarów w kościelnych procesjach, było i nadal jest postrzegane jako wyróżnienie oraz honor.
Doszłyśmy do Wielkiej Soboty i do „święcenia koszyczka”, często uwielbianego przez dzieci, które mogą sobie w drodze do kościoła uszczknąć co nieco - szczególnie, jeśli gospodyni włożyła między potrawy jakieś słodkości.
J.M.: - Od stuleci Wielka Sobota jest dniem święcenia pokarmów. Dawniej święcono wszystkie potrawy przeznaczone na wielkanocny stół: jaja, kołacze, chleb, kiełbasy, mięsiwa, masło, chrzan, sól. Święcenie odbywało się we dworze, u najbogatszego gospodarza, pod przydrożnym krzyżem lub na wiejskim placu - tam przybywał ksiądz, by pobłogosławić i poświęcić pokarmy. Dziś do kościoła zanosimy niewielkie koszyczki, często pięknie udekorowane zielonymi gałązkami, wstążkami i kwiatami, z symbolicznymi porcjami potraw, które pojawią się na wielkanocnym śniadaniu. To jedna z tradycji Wielkiej Soboty. A czy słyszała pani o okadzaniu domów hubą?

Grzybem? Nie, nigdy.
J.M.: - W Bukowinie Tatrzańskiej wciąż praktykowany jest zwyczaj okadzania domów dymem ze święconego ognia. Podczas liturgii Wielkiej Soboty kapłani święcą ogień, od którego chłopcy rozpalają wysuszone huby, nabite na druciane pręty. Kręcąc rozżarzoną hubą w powietrzu, trzykrotnie obchodzą dom, okadzając go dymem.
Mam jeszcze jedno pytanie związane z Wielką Sobotą - czy słyszały panie o tym, by tego dnia świętować Zmartwychwstanie? Pytam, ponieważ w Cieszynie, z którego pochodzę, zdarza się, że śniadanie Wielkanocne jada się w sobotę na kolację - jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
D.M.-S.: - W niektórych regionach świętuje się już w sobotę wieczorem. Jednak przyjęło się, że początek Wielkanocy wyznacza msza rezurekcyjna, wraz z procesją, która odbywa się w niedzielę rano. Po niej zasiada się do uroczystego śniadania, w czasie którego domownicy dzielą się jajkiem - podobnie jak opłatkiem na Boże Narodzenie.
To chyba ten moment, w którym mogę zapytać o świąteczny stół i potrawy, które trafiały na stół naszych przodków.
D.M.-S.: - Moment wyczekiwany przez cały okres Wielkiego Postu! Na stołach pojawiały się rarytasy - na przykład mięso. Jeszcze do połowy ubiegłego stulecia mieszkańcy wsi, nawet ci średnio zamożni, mięso jadali bardzo, bardzo rzadko - w święta i podczas ważnych uroczystości, na przykład wesel. Świniobicie, dzielenie mięsa i przygotowanie mięsnych potraw było wydarzeniem - wymagało zaangażowania rodziny, współpracy z sąsiadami, potwierdzało społeczne hierarchie i więzi.
- Zatem na stole pojawiały się wyczekiwane mięsiwa, także słodkości, ale i chrzan - gorzki i ostry. Przypisywano mu właściwości prozdrowotne - miał dobrze wpływać na trawienie i układ oddechowy, ale wierzono także w jego skuteczność w ochronie przed złymi mocami.

Opowieść kończy Poniedziałek Wielkanocny, a wraz z nim, uwielbiany przez dzieci, śmigus-dyngus.
D.M.-S.: - Czyhanie na przechodniów i oblewanie ich wodą można potraktować jako niezbyt śmieszny psikus, ale stoi za nim tradycyjny gest dobrego życzenia. Woda jest w tym zwyczaju symbolem życia i odradzania się.
J.M.: - Wiosenni kolędnicy, którzy pod koniec XIX wieku i w pierwszej połowie XX wieku odwiedzali domy w okolicach Dobrej, Limanowej, Jodłownika i Wiśniowej, przebierali się za Dziady Śmigustne: Słomiaka i Babkę. Młodzi mężczyźni, zazwyczaj w parach, chodzili od domu do domu w nocy z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek Wielkanocny. Podczas wizyt wzajemnie polewano się wodą. Śmiguśnioki nie wypowiadały żadnych słów - jedynie pomrukiwały i wydawały nieartykułowane dźwięki. Przed odejściem tańczyły, a obdarowane przez gospodarzy jajkami, ruszały w dalszą drogę. Ich obchód kończył się przed poranną mszą.
- Z kolei w okolicach Wieliczki pojawiała się Siuda Baba - mężczyzna przebrany za kobietę z usmoloną twarzą, w łachmanach, z wielkim różańcem z ziemniaków lub kasztanów na szyi, lalką w zawiniątku i dużym koszem na plecach. Towarzyszył jej mężczyzna, dzierżący bat, a czasem również sikawkę. Siudy odwiedzały domy i zaczepiały przechodniów, czerniąc im twarze sadzą lub oblewając wodą.

Wiosennych kolędników uważano za posłańców dobrych wiadomości: Jezus Chrystus zmartwychwstał, wiosna nadeszła, a zima, z zimnem, ciemnością i głodem, odchodzi.
D.M.: - W niektórych miastach i miasteczkach w Poniedziałek Wielkanocny organizowano Odpusty Wielkanocne. W Krakowie najpopularniejsze to Emaus i Rękawka, na których można było kupić słodycze i niedrogie zabawki, przejechać się na karuzeli, spotkać z rodziną i sąsiadami. Dziś chyba nie narzekamy na brak atrakcji, ale relacje sprzed stu lat potwierdzają, że sto lat temu dla krakowian i mieszkańców podkrakowskich wsi te imprezy miały wyjątkowe znaczenie. Były pierwszą po zimie okazją do wyjścia „miedzy ludzi”. Odświętnie wystrojeni dorośli, dzieci oblegające stragany ze słodkościami i zabawkami, godziny spędzone w gwarnym tłumie na świeżym powietrzu - nic dziwnego, że ludzie czekali na ten moment przez cały rok.
