Lublin 101. Spacer po starówce dla początkujących
Tętniący życiem Lublin to idealne miejsce na weekendowy city break lub jednodniową wycieczkę. Z uroczą starówką, ciekawą historią, mnóstwem wydarzeń kulturalnych, a także barów, restauracji oraz knajpek, które dostarczają dobrej strawy i rozrywki, jest magnesem dla turystów.

Spis treści:
- Brama Krakowska. Symbol miasta
- Rynek i różne diabelskie sprawki
- Koty na Grodzkiej
- Brama miedzy światami
- Zamek w Lublinie. Oczko w głowie króla
- Koziołkowy szlak Legend
Tekst jest częścią cyklu "Polska na własne oczy" - podróżniczej akcji Interii, w ramach której zabieramy Was co tydzień do innego województwa. Odkrywamy to, co mniej znane, przywołujemy zapomniane historie, opisujemy ludzi i miejsca, dzięki którym dany region jest wyjątkowy. Teraz jesteśmy w województwie lubelskim.
Ruszaj z nami w drogę!
***
Miasto we wschodniej Polsce, niecałe 100 km od granicy z Ukrainą, wydaje się być nieco na uboczu i nie jest prawdopodobnie pierwszym, co przychodzi na myśl, kiedy zastanawiamy się nad atrakcyjnym celem turystycznego wypadu. Oczywiście tylko dopóki nie zobaczy się go na własne oczy. Wtedy można się w nim zakochać od pierwszego wejrzenia, bo Lublin ma wszystko, co trzeba: życie dzienne i nocne, fajne knajpki, dobre restauracje, czarujące zakątki, wartościowe zabytki. Ma swój artystyczny klimat i historyczną tożsamość, która sprawia, że można odkrywać go warstwa po warstwie.
Jedna z najważniejszych metek Lublina - przez wieki miał charakter wielokulturowy. Dziś nawet trudno sobie wyobrazić do jakiego stopnia. Położony na skrzyżowaniu ważnych szlaków handlowych słynął z przyciągających kupców z całego świata jarmarków lubelskich, które dziś można by porównać do wielkich międzynarodowych targów. Ale i mieszkańcy byli barwną mozaiką religijną i narodowościową. Nie tylko liczna społeczność żydowska, nie tylko gmina prawosławna - zamieszkiwali tu Ormianie, Włosi, Holendrzy, Węgrzy, Szkoci (ci ostatni mieli nawet własny samorząd i własne sądy). Dziś Lublin szuka w tej przeszłości inspiracji i mocy do rozwoju, czego wynikiem jest wiele inicjatyw kulturalnych i szczególny intelektualny klimat.
Stojąc w cieniu Nowego Ratusza na Placu Łokietka, trudno wyobrazić sobie, że kiedyś w tym miejscu płynęła fosa, a po jej zasypaniu był to po prostu plac, na którym handlowano zbożem.
Dziś z jednej strony kusi najbardziej reprezentacyjna ulica miasta, Krakowskie Przedmieście. Szeroka, gwarna, zapełniona sklepami i restauracjami należy do tych, którymi "koniecznie trzeba się przejść". Prowadzi w kierunku Placu Litewskiego, jednego z ulubionych miejsc spotkań mieszkańców.
Z drugiej, XIV-wieczna Brama Krakowska, jedna z dwóch jakie prowadziły do miasta, zachęca by zapuścić się w labirynt uliczek starówki.
Brama Krakowska. Symbol miasta
Zbudowana wraz murami w XIV wieku po najeździe tatarskim chyba nigdy nie spełniła swojej obronnej roli, a po dwóch wiekach popadła w ruinę. Za to w XVI wieku z ganków na bramie muzycy i trębacze "dla przyjemności mieszkańców wygrywali piękne pieśni na swych instrumentach". Musiało być to przyjemne miejsce do życia.
Lublin rozbrzmiewa muzyką również dziś. Podczas mojego spaceru na rynku odbywa się koncert, na Grodzkiej uliczny artysta śpiewa do akompaniamentu gitary, w Bramie Grodzkiej akordeonista gra Piazzolę, a na placu Pod Farą uliczny teatr daje spektakl. Co rusz napotykam grupę rekonstrukcyjną w mundurach "z epoki". Starówka wydaje się wręcz za mała, by pomieścić te wszystkie aktywności.

Rynek i różne diabelskie sprawki
Do rynku od Bramy Krakowskiej prowadzi krótka ulica Bramowa, niegdyś pełna kramów i drewnianych jatek, dziś kawiarni i knajpek. W rynku warto zwrócić uwagę na polichromowaną fasadę kamienicy pod numerem 4.
Freski wykonane w 1954 roku przedstawiają sceny z legendy o czarciej łapie. Ponoć gdy w XVII wieku lubelski trybunał na skutek przekupstwa wydał wyrok niekorzystny dla pewnej biednej wdowy, wykrzyknęła ona w rozpaczy: "Gdyby diabli sądzili wydaliby sprawiedliwszy wyrok!". O północy w salach trybunału pojawić się miał zadziwiający skład sędziowski. Spod mankietów żupanów wystawały szpony, z czarnych peruk rogi, a w powietrzu unosił się zapach siarki. Ściągnięty przez tajemniczych sędziów pisarz miejski drżał z przerażenia, kiedy spisywał pod ich dyktando nowy wyrok, tym razem na korzyść wdowy. Przewodniczący składu przypieczętował dokument odciskiem dłoni i dziwni jegomoście ulotnili się, dosłownie - rozpłynęli się w powietrzu. Dowody potwierdzające prawdziwość tej opowieści istnieją. Stół z wypalonym odciskiem diabelskiej łapy znajduje się w Muzeum Narodowym w Lublinie. W katedrze z kolei można zobaczyć krucyfiks z Sali Trybunału. Chrystus odwraca na nim głowę, zgorszony tym, że diabli wydają sprawiedliwsze wyroki niż ludzie.

Zresztą w Lublinie miały się odbywać różne "diabelskie zjazdy", a plotki o przechowywanych w lubelskim archiwum diabelskich dokumentach tylko podsycały atmosferę. Również "kamień nieszczęścia" został według jednej z legend podrzucony do miasta przez czarty. To dość specyficzna atrakcja, o ile w wielu miastach znajdują się różne, wypolerowane zazwyczaj do połysku, obiekty, których dotykanie ma przynosić szczęście, to Lublin idzie pod prąd, szczycąc się kamieniem, którego dotknięcie przynosi pecha.
Naprzeciw kamienicy, po środku rynku, króluje Stary Ratusz, który był siedzibą niesławnego Trybunału. Ponoć na jego schodach niesprawiedliwi sędziowie połamali sobie nogi.

Rzućcie okiem na Kamienicę pod Lwami przy Rynku 9. Artysta, który wykonał kamienne lwy zdobiące skrajne rogi gzymsu, ponoć lwa nie widział nawet na obrazku, ale rzeźbom przypisuje się wysoką wartość artystyczną. To tu przed wojną mieściła się pierwsza w mieście galeria sztuki (siedziba Towarzystwa Propagandy Sztuki), w której obrazy można było oglądać jedynie w ciągu dnia, kiedy ilość naturalnego światła była wystarczająca. Co działo się po zmroku nie wiadomo, ale doniesienia były bulwersujące. "Gazeta Lubelska" w 1937 roku grzmiała o działającym tam domu publicznym.
Dziś kamienica budzi trochę innego rodzaju kontrowersje. Choć na parterze znajduje się elegancka restauracja, górne piętra nie doczekały się renowacji i nieco straszą. Niektórzy twierdzą, że przywołuje to "dawny klimat", inni że to "rudera w miejscu, które powinno być wizytówką miasta". Budynek jest w rękach prywatnych, a na przeszkodzie odnowienia stoją spory spadkowe, ale na fasadzie coś się jednak dzieje. Gigantyczne "gramofony" to Lejkowce dęte, grzyby nie wyrosły tu jednak za sprawą natury ani dzięki diabelskim sztuczkom. To instalacja artystyczna Jarka Kozyry.

Jako "najpiękniejszą" wymienia się często Kamienicę Konopniców (Rynek 12). Podczas remontu w 2004 roku przywrócono jej pierwotną lazurową barwę, na tle której pięknie prezentują się wykute w wapieniu zdobienia w stylu manierystycznym (manieryzm pińczowski) i pas sgraffita na trzecim piętrze.
Na starym mieście w Lublinie możemy podziwiać wiele kamienic ozdobionych techniką sgraffito. Polega ona na pokryciu muru kilkoma warstwami barwnego tynku, a następnie wyskrobywaniu w wilgotnych jeszcze warstwach górnych za pomocą ostrych narzędzi, wzorów odsłaniających kolor warstwy spodniej.

W Lublinie technika ta była bardzo popularna w XVI i XVII wieku, jednak oryginalnych prac zachowało się niewiele. Sporo zostało stworzonych lub zrekonstruowanych w XX wieku. Najwięcej, bo około 30 kamienic, ozdobiono w ten sposób w roku 1954 podczas odbudowy po zniszczeniach wojennych.

Koty na Grodzkiej
Sgraffito i renesansowa attyka zdobią też inną wyróżniającą się urodą kamienicę, XV-wieczną Kamienicę Chociszewską, za którą możemy skręcić w ulicę Grodzką, prowadzącą do Bramy Grodzkiej i zamku. Tu możemy uruchomić wyobraźnię i przenieść się do średniowiecznego Lublina, kiedy to główna ulica miasta miała dokładnie ten sam przebieg, tę samą szerokość i tę samą nazwę. Mnóstwo tu kamienic z XVI wieku, ale być może najbardziej Instagramowym punktem jest Grodzka 17.

Elewacja kamienicy upamiętnia Aleksandra Kota, znanego lubelskiego grafika i ilustratora. Została ozdobiona, oczywiście w technice sgraffito, motywami z twórczości artysty, czyli dziesiątkami sympatycznych kocich pyszczków. Tak naprawdę Aleksander Kot niemal pół wieku mieszkał po sąsiedzku - na Grodzkiej 19.
Mniej więcej w połowie swojej długości ulica Grodzka otwiera się na plac Po Farze, z przepięknym widokiem na zamek.

Z Fary, średniowiecznego kościoła parafialnego, został dziś jedynie zarys fundamentów. Wg legendy w tym miejscu, pod prastarym dębem, miał się objawić Leszkowi Czarnemu archanioł Michał i podarować mu miecz, aby pokonał nim Jaćwingów. Po wygranej Leszek Czarny ściął dąb, a na jego miejscu wystawił wotywny kościół. Ołtarz miał być wyciosany z pnia owego potężnego dębu. Nie przyniosło to szczęścia. Kościół spłonął w pożarze, kolejny wybudowany na tym miejscu także nie oparł się zębowi czasu. Dziś oprócz fundamentów na placu można zobaczyć model świątyni odlany z brązu. Przy placu znajduje się tzw. Dom Wikariuszy, w baszcie dawnych murów obronnych; tzw. Mały Ratusz i Plebania (dziś Młodzieżowy Dom Kultury). Kto lubi kluczyć po zakamarkach i tropić sekretne przejścia może poszukać na ulicy Grodzkiej bramy prowadzącej do uliczki Ku Farze. To najwęższa uliczka w Lublinie, a wg niektórych nawet i w całej Polsce.

Brama miedzy światami
Ulicę Grodzką zamyka Brama Grodzka, zwana też Bramą Żydowską, ze względu na to, że za nią rozciągała się dzielnica żydowska. Jeszcze w XIV wieku Król Kazimierz Wielki wydał przywilej na mocy którego Żydzi mogli osiedlać się na Wzgórzu Zamkowym. Dzielnica doskonale rozwijała się do połowy XVII wieku. Wybudowano Wielką Synagogę (Synagogę Maharszala) oraz jesziwę, kwitł handel.

Przez wieki Lublin był jednym z najważniejszych miast w historii Żydów w tej części Europy. W XVI wieku była to trzecia co do wielkości gmina żydowska w Polsce. Miasto nazywane było "Jerozolimą Królestwa Polskiego" czy "Żydowskim Oxfordem" ze względu na rozwój nauki (jedna z najlepszych akademii talmudycznych w Europie) i kultury. Słynne były jarmarki lubelskie, międzynarodowe targi słynące z rozmachu. Zjeżdżali na nie kupcy z nie tylko całej Polski ale i z "czterech stron świata": Anglii, Francji, Niemiec, Włoch, Węgier, Grecji, Rosji i Bliskiego Wschodu. Sprzedawano towary przemysłowe i dobra luksusowe: "płótna znad Renu, Flandrii, kobierce z Persji i Turcji, wschodnie korzenie i farby, futra, skóry z Rosji i Litwy, węgierskie i hiszpańskie wina, towary moskiewskie i ruskie", a nawet tabuny koni. W Lublinie działały żydowskie drukarnie i obradował Sejm Czterech Ziem, samorząd Żydów Korony.
Pierwszy krach związany był z najazdem kozacko-moskiewskim, kiedy to dzielnicę doszczętnie zniszczono, a dwa tysiące Żydów zamordowano, jednak i dzielnica i społeczność odrodziły się. W Lublinie rozwijał się chasydyzm, powstała też słynna dynastia cadyków. Założono Szpital Żydowski, najnowocześniejszy w ówczesnej Polsce. Czasy prawdziwej prosperity nastały po pierwszej wojnie światowej. Kwitło życie kulturalne, powstałą największa i najbardziej prestiżowa szkoła rabinacka na świecie, wraz z biblioteką o bogatych zbiorach. Według spisu powszechnego z 1921 roku ludność pochodzenia żydowskiego stanowiła 56 proc. mieszkańców.

Od początku okupacji niemieckiej w społeczność żydowską wymierzone były ostre represje. Na terenie dzielnicy żydowskiej utworzono getto, powstało też 6 obozów pracy i obóz koncentracyjny na Majdanku. Z 34 tys. ludzi stłoczonych w getcie najwięcej zamordowano w obozie w Bełżcu i na Majdanku, wielu zginęło w akcjach rozstrzeliwania.
Tuż przy Bramie Grodzkiej znajduje się obecnie Ośrodek "Brama Grodzka - teatr NN" , który zajmuje się ochroną dziedzictwa kulturowego, edukacją i badaniami historycznymi. Można tu dowiedzieć się sporo o historii Żydów lubelskich i o tym, jak na przestrzeni wieków układały się ich stosunki z innymi grupami wyznaniowymi i narodowymi.
Zamek w Lublinie. Oczko w głowie króla
To jedno z tych miejsc, które Kazimierz Wielki "zastał drewnianym a zostawił murowanym". Oczywiście dzisiejszy kształt budowli nie wiele ma wspólnego z zamkiem, który król wystawił na miejscu drewnianego grodu. Ówczesny gotycki zamek został przez Zygmunta Starego zastąpiony renesansową rezydencją, która również nie przetrwała. W XIX wieku postawiono na wzgórzu neogotycki budynek przeznaczony na więzienie - ten właśnie możemy zwiedzać dziś.
Co ciekawe w całej historycznej zawierusze obejmującej zniszczenia wojenne, przebudowy, przeróbki, remonty ocalały dwa elementy z czasów wcześniejszych. Donżon, czyli wieża obronno-mieszkalna - był to pierwszy murowany obiekt wzniesiony jeszcze w XIII wieku (widać wtedy budowano lepiej) i Kaplica Trójcy Świętej (jedyna ocalała część z kompleksu wzniesionego za czasów Kazimierza Wielkiego). Kaplica jest zresztą uznawana za zabytek wyjątkowy ze względu na połączenie gotyckiej architektury z bizantyńsko-ruskimi polichromiami wewnątrz.

Budynek dawnego więzienia na Wzgórzu Zamkowym prezentuje się okazale, ale cóż - to nie do końca to. Ten jeden raz proponuję uzupełnić zwiedzanie aplikacją "Turystyczny Lublin", w której można obejrzeć rekonstrukcję zamku z XVI wieku w 3D. Dopiero ten widok daje dobry pogląd na sprawę, bo zamek w Lublinie nie był jakimś tam prowincjonalnym zameczkiem. Była to jedna z ulubionych siedzib Jagiellończyków, którzy zaglądali tam dosłownie non stop (Władysław Jagiełło w czasie swego panowania odwiedził Zamek 35 razy). Tu wychowali się synowie Kazimierza Jagiellończyka, tu podpisano akt Unii polsko-litewskiej, tu książę pruski złożył hołd lenny Zygmuntowi II Augustowi.
Koziołkowy szlak Legend
Jak wiadomo, współcześnie każde szanujące się polskie miasto musi mieć plac z fontannami i szlak z mosiężnymi figurkami. Nie inaczej jest w Lublinie. Fontanny znajdziemy na Placu Litewskim, a figurki ukryte w zakamarkach miasta to kozy czy też koziołki. Każdy z nich zaopatrzony jest w kod QR, który przekierowuje na stronę związaną z jakąś legendą lub wątkiem z historii miasta. Jedna z nich wyjaśnia dlaczego w ogóle kozy są motywem przewodnim szlaku.

Otóż podczas jednego z najazdów tatarskich, koza miała uratować grupkę ukrywających się w pobliskim wąwozie mieszkańców, karmiąc ich swoim mlekiem (jedna z wersji głosi, że były to dzieci, które następnie dorosły i odbudowały miasto). Koza owa miała później trafić do herbu miasta. Niestety na skutek pewnych perypetii związanych z nieodpowiedzialną postawą krakowskiego herbatora, koza stała się kozłem i tak już zostało.
Polacy kochają podróżować, a my chcemy im w tym towarzyszyć, służąc dobrą radą, co można zobaczyć w naszym pięknym kraju. Może wspaniałe atrakcje czekają dosłownie tuż za rogiem?
Cudze chwalicie, swego nie znacie - pisał poeta. I my chcemy pokazać, że faktycznie tak jest. W tym roku będziemy w warmińskich lasach, nad Łyną, w Białowieży, Ciechocinku, na Roztoczu i w wielu innych miejscach. Ruszaj z nami!
Inne teksty z akcji "Polska na własne oczy" przeczytasz tutaj.