Avicii - wizjoner, który zdefiniował muzyczną epokę
Avicii - wizjoner, który poprzez swoje muzyczne wyczucie i unikatowy styl zdefiniował epokę, w której szwedzka i europejska muzyka house zawładnęła światem. Ale Tim Bergling był również introwertycznym młodym człowiekiem zmuszonym do dorastania w nieludzko szybkim tempie.
Po serii nagłych wypadków i pobytów w szpitalu latem 2016 roku przestał koncertować. Zaledwie dwa lata później, 20.04.2018 roku świat obiegła szokująca informacja - jeden z najsławniejszych na świecie DJ-ów popełnił samobójstwo w hotelowym pokoju w Omanie. Pozostawił po sobie największe hity klubowej sceny, takie jak Wake Me Up, Waiting for Love czy Levels, i gigantyczną fortunę. Jego utwory wciąż mają miliardy odtworzeń w serwisach streamingowych.
Avicii miał spore problemy zdrowotne, nadużywał też alkoholu. Okazało się, że przyczyną jego śmierci był stan psychiczny. Artysta zmagał się z depresją i atakami paniki, co w końcu pchnęło go do drastycznego kroku. 29-letni Avicii miał podciąć sobie żyły szkłem z potłuczonej butelki po winie. Po jego śmierci została założona fundacja pomagająca ludziom chorym na depresję.
Prezentujemy fragment książki "Avicii. Biografia Tima Berglinga" autorstwa Månsa Mosessona
***
Wieczorem z zarośli wychodziły króliki. Szare i zmierzwione, jakby właśnie odbyły bitwę wśród sosen. Niedługo potem pustułka zaczynała szybować po niebie, rozpościerała skrzydła na wietrze, w bezruchu czekając na odpowiedni moment, by zanurkować w stronę swoich ofiar. Z góry widział tak wiele. Powietrze wypełniał zapach czosnku z rozmarynem, który mieszał się z wonią drzew cytrusowych unoszącą się z zagajnika - kucharz pewnie zaczął przyrządzać kolację.
Dało się słyszeć spokojny szum ze zraszacza wolno podlewającego jukki przy basenie. Minęły trzy tygodnie i Tim Bergling znów zaczął zwracać uwagę na otoczenie. Usadowił się na dachu ośrodka terapeutycznego w leżaku, który personel pomógł mu wtaszczyć na czerwone dachówki. We mgle majaczącej nad Morzem Śródziemnym dostrzegał zarys odległej wyspy - tej, do której ludzie pływali promem, żeby nurkować z rurką i na chwilę zapomnieć o kacu, by później wieczorem wziąć pierwszą pigułkę i od nowa zacząć to samo.
Teraz jednak przyszła jesień. Imprezowicze wrócili do domu, kluby Privilege, Space i Pacha zamknięto po sezonie, nawet świerszcze ucichły. Lato 2015 roku było jak jedno wielkie zaćmienie, właśnie to do niego dotarło. Siedział w białym domu na południowym krańcu Ibizy, denerwując się, że utwory nie są wystarczająco mocno zmiksowane, a wytwórnia płytowa naciska na wyjazd do Londynu, gdzie miałby udzielać wywiadów.
Stories miały być kontynuacją pierwszego albumu, który dwa lata wcześniej zmienił Tima Berglinga z docenianego w klubach DJ-a w fenomen muzyki pop na skalę globalną. Płyta miała rok opóźnienia, a Tim nie mógł się skupić. Organizm odmówił mu współpracy już dawno temu. W ciągu ostatniego roku, od operacji w szpitalu, towarzyszyło mu wrażenie, że coś rośnie mu w brzuchu. Tim dostał obsesji na punkcie tej narośli. Im więcej o niej myślał, tym wyraźniej ją czuł. Jak rozprzestrzeniający się guz. Podczas gdy narośl się powiększała, on grał na letnich festiwalach w całej Europie i co niedziela wypełniał po brzegi najpopularniejszy house klub Ushuaïa na Ibizie.
Budząc się po południu po ostatnim występie w sezonie, był pewien, że leci z powrotem do Los Angeles. Zamiast tego zobaczył, że wszyscy zebrali się na parterze. Byli tam jego ojciec Klas, menedżer Arash, który przyleciał ze Sztokholmu, oraz jego starszy brat David. Kierownik trasy koncertowej, ochroniarz. I oczywiście jego chłopaki, koledzy z dzieciństwa, którzy mniej więcej przez rok towarzyszyli mu we wszystkich podróżach. Wyjaśnili, jak bardzo się niepokoją. Jak męczą ich kłamstwa, którymi codziennie muszą odpowiadać na pytania o to, jak się pracuje dla Aviciiego. Płakali, byli zdruzgotani. W końcu Tim zgodził się na pobyt w ośrodku terapeutycznym, przede wszystkim po to, by nie musieć wysłuchiwać ich wiecznego narzekania na temat tego, jaki się zrobił nierzetelny i lekkomyślny. Prawie całe pierwsze dni wstępnego odwyku praktycznie przespał. Później jednak kierownik leczenia Paul Tanner poradził mu zacząć pisać.
Moje pierwsze wspomnienie to kąpiel z mamą albo mama śpiewająca mi kołysankę, albo tata, który wchodzi do pokoju i zmienia stare kasety z bajkami ze strony A na B, kiedy próbuję zasnąć. Przychodziły mu na myśl tylko suche słowa. Żył w miękkim oszustwie znieczulicy tak długo, że na początku był jakby zblokowany. Widział w tym jednak sens - nazywanie przeżyć ułatwiało rozmowę na ich temat, pomogło ocenić życie, które doprowadziło go w to miejsce we wrześniu 2015 roku. Kiedy już zaczął składać zdania, trudno mu było skończyć.
Całymi nocami przesiadywał przy komputerze i pisał zamiast spać. O swoim dzieciństwie, rodzeństwie, jak odkrył muzykę i w jaki sposób jego kariera nabierała tempa. Pisał o skomplikowanej relacji z menedżerem Arashem oraz o swoich byłych dziewczynach: Emily i Racquel. Popołudnia upływały na długich rozmowach z kierownikiem leczenia. Omawiali zagadnienia takie jak strategie przetrwania czy przeniesienie. Tim poddawał systematycznej analizie nowe informacje, jak zwykle. Wówczas zaczęło do niego docierać, jak wiele spraw odsuwał na dalszy plan. Zmuszał się do parcia naprzód tak długo, aż stało się to codziennością. Wtem spojrzał na wszystko zupełnie inaczej. Również na trudne emocje, których właściwie chciał uniknąć, a z którymi borykał się od dziecka - zdenerwowanie, niepokój, lęk - może one też były potrzebne? Zaczął je traktować jak kompas, narzędzie mające mu wskazać nowy kierunek. Emocje same w sobie mogą mieć pozytywną lub negatywną energię, lecz ich brak ma negatywny wydźwięk. Tak długo przekraczał granice, żyjąc w bólu. Fizycznym - brzucha - ale i mentalnym. Nie tylko doszedł do ściany - on się przez nią przebił, kilkakrotnie. Znalazł się na pograniczu śmierci, naprawdę tak się wydawało. Żałował, że wcześniej nie słuchał.
***
Książka ukazała się 13.04.2022 nakładem Wydawnictwa Znak Koncept