Styczniowej nocy nie powinien wychodzić w morze. "Nigdy nie poznamy prawdy"
- Mamy do czynienia z całym ciągiem zdarzeń, być może również fatalnych w skutkach decyzji. Nie uciekniemy od przeszłości promu, który był także wadliwy, nie tylko pechowy - mówi w podcaście "No to Piątek" Adam Zadworny, autor reportażu o katastrofie promu Jan Heweliusz. Dlaczego Jan Heweliusz 13 stycznia 1993 roku w ogóle nie powinien wychodzić w morze, bez względu na panujące wówczas warunki pogodowe?

Pozorne poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego zatonął prom Jan Heweliusz?
Jeden z kapitanów pływających na Janie Heweliuszu miał powiedzieć, że ten prom wykańcza człowieka nerwowo. Z kolei marynarze powtarzali, że Heweliusz to pływająca trumna. Prom, właściwie od samego początku miał mieć problemy ze statecznością oraz sterownością, dlatego pojawiały się teorie, że być może statek wyszedł z norweskiej stoczni już z wadą konstrukcyjną.
- Piętą achillesową Heweliusza był tzw. system anty-przechyłowy. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że był to system zbiorników balastowych na ogół w furtach, połączony rurociągami. Kiedy prom podczas załadunku lub rozładunku w porcie przechyliłby się na prawą burtę, to można było dopompować wody na lewą burtę, żeby ten przechył wyrównać. Ten system wymyślony przez Norwegów do wyrównywania przechyłu w portach, używany był również w morzu, pomimo wydania później armatorskiej instrukcji zakazującej tego. To było śmiertelnie niebezpieczne - wyjaśnia Adam Zadworny.
Gdy jeden z kapitanów, jeszcze na długo przed tragedią, dostrzegł wspomniany problem, sporządził raport, ale został on zbagatelizowany. Jeśli mielibyśmy szukać winnych takiego stanu rzeczy, to zdaniem Adama Zadwornego należy wskazać na pracowników Polskiego Rejestru Statków, czyli instytucji dopuszczającej statki do żeglugi.
- Załoga Heweliusza używała tego systemu w morzu, żeby - krótko mówiąc - uprościć sobie życie. Jeśli statek łapał przechył pod naporem silnego wiatru, dopompowywano wody na drugą burtę. Tak to działało całymi latami. Pamiętajmy, że promy ze Świnoujścia do Ystad pływały i pływają jak tramwaje - tam i z powrotem. To prosta, ośmiogodzinna trasa, a połowa tej trasy biegnie wzdłuż Rugii. Kiedy nocą płynie się do Szwecji lub z niej wraca, widać światła z tej niemieckiej wyspy, które dają poczucie bezpieczeństwa. Wydaje się, że nic złego nie może się wydarzyć. A jednak się wydarzyło - mówi gość podcastu No to Piątek, Adam Zadworny.

Heweliusz 13 stycznia 1993 roku nie powinien wyjść w morze?
Do momentu katastrofy prom Jan Heweliusz odnotował aż 26 różnych incydentów, usterek i wypadków. Zdarzenie numer 27 w nocy z 13 na 14 stycznia 1993 r. okazało się tragiczne w skutkach, bowiem pozbawiło życia ponad 50 osób.
Nie sposób wskazać na jedną przyczynę, która sprawiła, że 14 stycznia 1993 r. o godzinie 5:12 prom Jan Heweliusz przewraca się do góry dnem. To ciąg różnych zdarzeń, które na to wpłynęły - mówi Adam Zadworny.
- Kiedy dotarłem do archiwum Izby Morskiej w Gdyni, jedną z pierwszych rzeczy, która wpadła mi w ręce po otwarciu teczki z napisem "Heweliusz", była lista jego wypadków i poważnych awarii, ale niestety sporządzona już po tej katastrofie. Tam było 26 pozycji. Tą 26. było fatalne uderzenie w nabrzeże w Ystad na trzy dni przed katastrofą. Było trudno oprzeć się wrażeniu, że ten ciąg wypadków układa się w samospełniającą się przepowiednię, w wyniku której Heweliusz w końcu pójdzie na dno. Nie jest łatwo odpowiedzieć na pytanie, kto odpowiada za to, że ten feralny prom wciąż pływał, ponieważ znaczna część dokumentów została zniszczona w latach 90. - dodaje nasz rozmówca.
Izba Morska w Szczecinie, Izba Morska w Gdyni oraz Odwoławcza Izba Morska w Gdyni wydały trzy orzeczenia na temat przyczyn katastrofy. Adam Zadworny twierdzi, że orzeczenie Izby Morskiej w Gdyni dla wielu ludzi morza i specjalistów z tej branży było w pewnym sensie rewolucyjne, bowiem po raz pierwszy w historii w quasi-sądzie, jakim jest Izba Morska, obarczono winą właściciela statku, czyli państwowego armatora Polskie Linie Oceaniczne oraz użytkownika - w zasadzie właściwego armatora, bo prom był wyczarterowany przez spółkę EuroAfrica.
- W tym orzeczeniu wymieniono szereg przyczyn, które mogły decydować o tej tragedii, m.in. huragan czy odstąpienie od przymocowania części tirów na promie. Przede wszystkim Izba Morska w Gdyni uznała, że Jan Heweliusz był promem, który 13 stycznia 1993 r. w ogóle nie powinien wyjść w morze niezależnie od warunków pogodowych, ponieważ był niezdatny do żeglugi - wyjaśnia Adam Zadworny. I dodaje: - Moim zdaniem całej prawdy na temat przyczyn katastrofy Jana Heweliusza nigdy już nie poznamy.
Warto wiedzieć: Alice Vincent: Kobiety słyszą wiele nakazów, ale rzadko dostają szansę, by naprawdę wsłuchać się w siebie








