Reklama

Koniec damskich bokserów

​Kobiety przestaną zgadzać się na przemoc, gdy uniezależnią się ekonomicznie od mężczyzn. Państwo powinno ten proces wspomagać - uważa prof. Jadwiga Staniszkis, która miała w swoim życiu podobny epizod.


Kobietom trudno mówić o tym, że są w domu ofiarami przemocy.

Prof. Jadwiga Staniszkis: - Bo przemoc to często gra, która wciąga obie strony. Obserwowałam wiele takich przypadków, zwłaszcza w rodzinach inteligenckich. Tam kobietom trudniej jest mówić o przemocy, bo kojarzy się ona powszechnie z biedą i patologią. Kobieta w mieście chce dorównać ideałom, które zna z kolorowych magazynów. Bicie nie pasuje do tego obrazka. Na wsi kultywowany jest jeszcze tradycyjny model rodziny. Gdy pod jednym dachem mieszka się z rodzicami i dziadkami, rzadziej dochodzi do fizycznej agresji wobec kobiet, bo wielopokoleniowa rodzina tworzy inny klimat i rozładowuje napięcia. Nie czuje się w niej takiego osaczenia.

Reklama

Nie mówią o tym, że są bite, bo się wstydzą?

- Niekoniecznie. Kobiety o niskim poczuciu własnej wartości mogą odbierać uderzenie jako karę za swoje prawdziwe lub wyimaginowane grzechy, których się dopuściły. Ból uwalnia je od poczucia winy, a słowo "ofiara" do nich nie pasuje. Oczywiście należy to odróżnić od zwykłego pastwienia się nad rodziną.

W książce "Życie umysłowe i uczuciowe" mówi Pani Cezaremu Michalskiemu, że na początku lat 70. bił ją partner.

- Nie czułam się ofiarą, choć pisarz Ireneusz Iredyński raz czy dwa razy uderzył mnie smyczą dla psa. Miałam bliznę, która już się zagoiła. Nie ma o czym mówić.

Dlaczego panią uderzył?

- Mogłam to nawet sprowokować. Wiem, że potrafiłam być wredna. Już niania mówiła o mnie: "Dziurki nie zrobi, a krew wypije".

Jak można kochać kogoś, kto jest agresywny?

- Byłam nim zafascynowana. Potrafił sprawić, że czułam się naprawdę ważna. Poznałam go tuż przed obroną doktoratu i parę dni później zamieszkaliśmy razem. Pisarz w PRL-u miał wysoką pozycję społeczną.

Mimo to po trzech latach odeszła pani.

- Byłam wyczerpana psychicznie. Iredyński należał do grona bardzo zdolnych twórców, którzy na początku lat 70. postanowili, że zapiją się na śmierć. Mieli obrzydzenie do otaczającej ich komunistycznej rzeczywistości. Nic ich nie cieszyło. Utracili jakąkolwiek wolę życia. Trudno jest mieszkać z kimś, kto nie chce żyć. Miałam małą córkę i nie byłam zrozpaczona komunizmem. Choć dopiero co wyszłam z więzienia po wydarzeniach marcowych i nie mogłam znaleźć posady na uniwersytecie - przez pośredniak dostałam pracę magazynierki - to komunizm mnie pasjonował. To był system totalny, niebezpieczny, ale ciekawy. Tylko że bardzo osłabiał mężczyzn. A słabi mężczyźni sięgają po przemoc.

Z czego to wynika?

- W warunkach kryzysu trudniej utrzymać rodzinę. Komunizm i późniejsza transformacja ustrojowa spowodowały, że mężczyźni poczuli się słabsi. Nie są w stanie podołać własnym wyobrażeniom o sobie i swojej roli. Mają mniej ambicji, by zdobyć wykształcenie. Obniża to ich i tak już niską tolerancję na zdanie partnerki, bo odbierają je jako zakamuflowaną krytykę. To połączenie psychologicznego sadyzmu i alkoholu z degradacją roli męskiej prowadzi do przemocy. Na to nakłada się trzeci, tym razem optymistyczny proces: kobiety się usamodzielniają, biorą los w swoje ręce. I nie chodzi mi tylko o panie prezes wielkich spółek, bizneswoman, ale o rzeszę kobiet, małych przedsiębiorców. Bo one generalnie lepiej radzą sobie w kryzysie.

Dlaczego?

- Bo kobiety mają więcej woli, odporności i dyscypliny. Więcej dziewczyn studiuje. Dużo jeżdżę po Polsce porannymi pekaesami i wszędzie je dostrzegam. Idą często kilka kilometrów na przystanek i dojeżdżają do szkół ponadpodstawowych. Wracają po nocy, z duszą na ramieniu, ale mają wolę i marzenia. Chłopcy w takich miejscach wsiąkają w szarą strefę. Szczytem ich ambicji jest mały warsztat. Wśród osób, które emigrują ze wsi do miasta, więcej jest kobiet. Organizują życie rodzin przez telefon, ale nie chcą wracać. Emancypują się i wyzwalają spod wpływu opinii publicznej w małych ośrodkach. Akceptują życie bez ślubu, nie potrzebują męża do tego, by urodzić dziecko. Zgadzają się na gorsze warunki finansowe i bytowe, ale wiedzą, że idą do przodu.

Jak pani myśli, co będzie dalej?

- Moim zdaniem już za parę lat kobiety będą odgrywały główną rolę w życiu społecznym. Nie będą się zgadzać na przemoc, bo staną się niezależne ekonomicznie. Państwo powinno ten proces wspomagać, tworzyć warunki do zatrudniania kobiet. Tak jak na Zachodzie przy dużych firmach powinny powstawać żłobki. Gdy kobieta nie będzie musiała dokonywać dramatycznego wyboru: ucieczka czy cierpienie, skończy się czas damskich bokserów.

Rozmawiał Sergiusz Pinkwart

-----

Jadwiga Staniszkis jest profesorem na Wydziale Filozofii i Socjologii UW. Autorka licznych książek o teorii władzy, komunizmie i postkomunizmie. Komentatorka życia politycznego i felietonistka.

PANI 3/2012


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy