Reklama

Roman Polański: A może za łatwo mi poszło?

Ostatecznie słucham siebie, ale po wysłuchaniu innych - mówi Roman Polański. Można podejrzewać, że najbardziej liczy się ze zdaniem żony. Znowu nakręcił film z nią i dzięki niej. Nie lubi, gdy mówią o nim "artysta", bo uważa się za rzemieślnika. Owszem, dobrego. - Chociaż wie pani, ja też nieźle jeżdżę na nartach. Ale filmy robię lepiej - mówi z filuternym uśmiechem. Czy podoba mu się to, że córka też reżyseruje? Dlaczego czasem warto pogryźć się na planie? O tym rozmawiamy w mieście jego urodzenia - Paryżu.

Avenue Montaigne. Najbardziej luksusowa aleja w mieście. To tu, a nie na oddalonych o pięć minut spaceru Polach Elizejskich, kuszą butiki ekskluzywnych marek i kryją się eleganckie mieszkania bogatych paryżan. Na zbiegu z rue de Marignan znajduje się restauracja L’Avenue. Ulubiony lokal Romana Polańskiego. Reżyser mieszka w okolicy, tu wyznaczył spotkanie. Potem dowiem się, że to także ulubiona knajpka Catherine Deneuve i Carli Bruni. Ale teraz jest 10 rano i w lokalu są panie w żakietach na spotkaniach biznesowych.

Bonus: z okien widać czubeczek wieży Eiffla, tego dnia na tle błękitnego nieba (co akurat nieczęste). Wystrój, zaprojektowany przez słynnego architekta Jacques’a Garcíę, jest stonowany: szare pluszowe fotele, czarne lakierowane blaty. Zerkam do menu - wyrafinowana kuchnia francuska z lekkimi akcentami azjatyckimi i włoskimi. "Monsieur Polanski zawsze wybiera ten stolik", kelnerka wskazuje miejsce pod ścianą po prawej. Szkoda. Wolałabym na piętrze, gdzie jest ładniej, na razie nie ma nikogo i dźwięk nagrałby się lepiej. No, ale skoro monsieur wybiera ten stolik...

Reklama

A jednak kiedy Roman Polański pojawia się w drzwiach, od razu zabiera się do reżyserii naszego spotkania: "Idziemy na górę, tam będzie spokojniej. Czego pani się napije, proszę usiąść pod ścianą z widokiem na salę". Podczas wspólnego zdjęcia ustawia kadr: "Ja włożę kurtkę, pani niech weźmie notatki stroną zapisaną do obiektywu, jeszcze długopis w rękę". Kiedy patrzę na jego rozwichrzoną czuprynę, filuterne oczy, czerwone trampki, bomberkę i gimnazjalny sweterek (marynarkę włoży dopiero do zdjęć), trudno skleić mi w głowie ten "look" i tę werwę z wiekiem: 84 lata. No, ale filmowcy emerytury nie znają. Nosi ich niezależnie od metryki.

Roman Polański: Ma pani dwa dyktafony?

I tak mało. Kiedy parę lat temu rozmawialiśmy w Gdyni przy okazji pana poprzedniego filmu, miałam trzy! I dwa, mimo sprawdzania tuż przed, nie zadziałały. Takie pan emituje pole magnetyczne!

- Naprawdę? Nigdy nie zapomnę, jak "Herald Tribune" - najpoważniejsza swego czasu amerykańska gazeta - przysłała do mnie dziennikarkę, z którą rozmawialiśmy 2,5 godziny. I na drugi dzień ona zadzwoniła zrozpaczona, że nic się nie nagrało.

Miała jeden sprzęt?

- Jeden.

No widzi pan! Wtedy w Gdyni na tym jednym udanym nagraniu powiedział pan, że film Wenus w futrze był prezentem dla żony. Czy najnowszy, Prawdziwa historia (w kinach od 11 maja - red.), również? Emmanuelle Seigner gra jedną z głównych ról.

- To raczej jej prezent dla mnie. Emmanuelle podsunęła mi książkę Delphine de Vigan, mówiąc: zerknij, może z tego da się zrobić film.

Cały wywiad znajdziesz w najnowszym numerze magazynu Twój STYL- już w sprzedaży!


Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy