Reklama

Pierwsza klasa!

To chyba jedyne miejsca na świecie, gdzie nie ma znaczenia, czy jest się księciem, synem arabskiego szejka czy córką biednych emigrantów - i tak dzieli się wspólne mieszkanie i ma się takie same szanse. Na dodatek coraz więcej tam naszych…

Absolwenci Harvardu, Oxfordu czy Yale to światowa elita w biznesie i nauce. Po skończeniu studiów natychmiast dostają propozycje dobrze płatnych stanowisk w korporacjach, robią karierę w polityce, zakładają firmy. Wśród nich jest coraz więcej Polaków.

W połowie lat 90., gdy dziennikarka, prezes fundacji Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej, Agata Passent zaczynała pracę w "Twoim Stylu", jej pierwszy artykuł był opowieścią o studiach na Harvardzie. Czytano go z wypiekami na twarzy, bo mało kto wiedział, jak wyglądają takie studia.

Były tam zdjęcia Agaty w stroju absolwenta: w birecie i todze podczas Commencement Day, ceremonii, na której rektor uniwersytetu wręcza kilka tysięcy dyplomów świeżo upieczonym licencjatom i magistrom. Dziś polskie uczelnie organizują podobne uroczystości, ale dystans, jaki dzieli osiem najlepszych amerykańskich uniwersytetów z tzw. Ligi Bluszczowej od rodzimych uczelni, wcale się nie zmniejszył.

Reklama

W dorocznym rankingu 500 najlepszych szkół przygotowywanym przez Jiao Tong University z Szanghaju z Polski liczyły się tylko Uniwersytet Jagielloński oraz Uniwersytet Warszawski. Były dopiero w trzeciej setce…

Jesteś dj-em, a może grasz na saksofonie?

Agata Passent ukończyła germanistykę na Harvardzie, wcześniej chodziła do ogólniaka w Warszawie. Matematyka i fizyka nie były jej mocną stroną, a bezmyślne wkuwanie to nie dla niej. Po drugiej klasie wyjechała do Stanów Zjednoczonych i szkołę średnią skończyła już tam. Do tej podróży namówił ją ojciec, publicysta, Daniel Passent, sam stypendysta Uniwersytetu Princeton.

- Dużo słyszałam o Harvardzie od amerykańskich przyjaciół - opowiada. - Wiedziałam, że jeśli chcę się tam dostać, muszę pokonać liczną konkurencję. Liczyły się nie tylko doskonałe wyniki. Bez trudu można było zapełnić pierwszy rok ludźmi z bardzo dobrymi stopniami, ale komisja, która decydowała, kto zostanie studentem, uważała, że to zbyt przewidywalne. Zamiast tego wolała stworzyć ciekawą grupę. Liczyło się to, że na przykład byłeś świetnym DJ-em i prowadziłeś klubowe imprezy lub grałeś na saksofonie i dołączyłeś do uniwersyteckiego zespołu jazzowego. A może stworzyłeś już ciekawe teorie matematyczne?

Śmiałam się z kolegami, że mistrzostwo w wyplataniu koszyków też byłoby mile widziane. Mnie, oprócz dobrych wyników, pomógł tenis. Gram od dziecka i brałam udział w wielu turniejach. Komisja obejrzała wideo z meczów, dzwoniono nawet do mojego polskiego trenera.

- Najlepsze amerykańskie uczelnie przy przyjęciu kandydatów przeprowadzają wnikliwą selekcję - mówi Michał Bobrzyński, 29-letni prawnik i doktorant z Krakowa ze znanej kancelarii adwokackiej SPCG, który przez rok studiował podyplomowo na Harvardzie. Wcześniej skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, był też na uczelni w Heidelbergu. - Biorą pod uwagę umiejętności, zainteresowania, nawet narodowość, aby na poszczególnych latach szybko tworzyły się zgrane grupy studentów - dodaje.

- Uczelnia szuka osób, dla których studia na prestiżowym uniwersytecie są środkiem, a nie celem samym w sobie - tłumaczy Karolina Tetłak, koleżanka Bobrzyńskiego z Harvardu, doktorantka, specjalistka od prawa podatkowego na Uniwersytecie Warszawskim. - W swojej aplikacji uzasadniłam, że jestem i chcę nadal być naukowcem. Opisałam planowaną ścieżkę kariery, wskazałam publikacje, które już miałam w specjalistycznych zagranicznych wydawnictwach.

21-letnia Ewelina Rudnicka od dwóch lat studiuje na Yale University. Właśnie przyjechała ze Stanów na wakacje do rodziców, którzy mieszkają pod Wrocławiem. Ewelina skończyła drugi rok, a w dostaniu się na uczelnię pomogły świetne wyniki i międzynarodowa matura w klasie IB z polskiego liceum. - Zawsze byłam dobra ze wszystkiego, dlatego spróbowałam zdawać na prestiżową uczelnię. I udało się - przyznaje z rozbrajającą szczerością Ewelina.

Prezes Yale Club of Poland - Barbarę Rodowicz, od Eweliny Rudnickiej dzieli ponad 20 lat, ale obie łączy klub, w którym się udzielają (studiując na Yale, jego członkiem staje się niejako automatycznie). Barbara Rodowicz wybrała scenografię na Yale School of Drama w latach 80. Trafiła do Stanów Zjednoczonych wraz z ciężko chorym mężem Jackiem Zmysłowskim, dyrektorem artystycznym teatru Laboratorium Jerzego Grotowskiego. Przyjaciele zorganizowali mu leczenie.

Męża nie udało się uratować, ale ona została w Ameryce, z małą córeczką Anną (dzisiaj malarką i żoną studenta Yale School of Architecture). Przyjaciele, dzięki którym wyjechali z Polski, zachęcili ją do zdawania na studia.

Barbara Rodowicz skończyła intensywny kurs językowy w Berlitz School of Languages, wzięła lekcje rysunku w słynnej nowojorskiej szkole Art Student League. W Yale doceniono teczkę z jej pracami i projektami.

Pokój z księciem

Harvard College powstał w 1636 roku jako pierwszy uniwersytet na terenie kolonii brytyjskich w Ameryce Północnej. Mieści się w Cambridge koło Bostonu. Uczelnie i akademiki Harvardu są w kampusie. To odrębne miasteczko z bibliotekami, sklepami, salami gimnastycznymi, a nawet własną pocztą i policją. Mieszkają tu i uczniowie, i profesorowie.

Podobnie jest na uniwersytecie w Yale w New Haven na północ od Nowego Jorku. Tę szkołę założono w 1701 roku. Po uniwersyteckich kampusach chodzi się głównie w ubraniach swojej uczelni - to wprowadza elitarny klimat. Stawia się na patriotyzm lokalny - wszyscy noszą T-shirty i bluzy z logo uniwersytetu, kibicują swoim zespołom futbolu i krykieta.

31-letni Aleksander Nowacki, historyk po brytyjskim Oxfordzie, wcześniej chodził do słynnego college'u Eton, do którego posyłają swoje dzieci brytyjska arystokracja i milionerzy. - Ja, ze skromnej rodziny, czułem się tam dziwnie, ale poradziłem sobie. Szybko mnie zaakceptowano. W Oxfordzie poznałem angielskie księżniczki, syna księcia Kentu, książąt nepalskich, a moim przyjacielem był syn arabskiego szejka. Bajecznie bogaty, a przy tym fajny chłopak.

- Na Harvardzie dziekanat od razu otoczył mnie opieką - opowiada Karolina Tetłak. - Powitali mnie po imieniu. Znali nowych studentów ze zdjęć, bo prosili wcześniej o ich przesłanie. W kampusie organizowano spotkania, pokazy filmów, wspólne wyjścia. Kładzie się tu nacisk na networking, czyli zintegrowanie uczniów nie tylko ze sobą, ale i z uczelnią. Jest to też związane z tym, że szkoły są finansowane prywatnie i liczą na wsparcie absolwentów.

- Kontakty są dużo mniej sformalizowane niż na uczelniach w Europie - twierdzi Michał Bobrzyński. - Profesorowie mają dla nas czas także poza zajęciami. Widzimy się na stołówkach, w bibliotekach, pubach. Do Harvardu przybywają ludzie z całego świata, poznałem świetnych przyjaciół z Chin, Indonezji, Indii, Brazylii. Różnorodność kulturowa urozmaica życie towarzyskie, nikt nie potrafił tak tańczyć jak Latynosi. Dzięki kolegom zasmakowałem w kuchni brazylijskiej.

- Na pierwszym roku Yale jesteśmy przydzielani do akademików, w których często zakwaterowani są nasi wykładowcy - mówi Ewelina Rudnicka. - Mój dziekan mieszka w tym samym budynku co my. Znamy jego żonę, dzieci, a oni nas. Pierwszoroczniacy na Harvardzie wybierają miejsca w akademikach, ciągnąc losy. Niezależnie od tego, czy jest się księciem, synem arabskiego szejka, córką biednych emigrantów, dzieli się z innymi standardowy pokój.

Agata Passent studiowała z księciem Danii - Fryderykiem, a w pokoju mieszkała z trzema Amerykankami pochodzenia chińskiego i żydowskiego. - Choć na początku czułam się wyobcowana, szok minął i szybko pojęłam, kto jest kim - wspomina. - Najlepiej zaprzyjaźnić się ze starszymi rocznikami. Pierwszy tydzień przed rozpoczęciem roku to zwiedzanie kampusu, pogadanki informacyjne o prawach kobiet, molestowaniu, a także o zachowaniach seksualnych. Byłam zdziwiona, kiedy na salę wkroczyli pani, która niosła plastikową makietę olbrzymiego penisa, i pan z waginą. W ciągu godziny wykładu nadrobiłam wszystkie braki w wychowaniu seksualnym.

Michał Bobrzyński zamieszkał w akademiku Gropius House zaprojektowanym w latach 50. przez twórcę Bauhausu. - W Harvardzie można dostać się na salę wykładową w innym budynku podziemnym tunelem i nawet zimą nie trzeba zakładać kurtki - mówi. A po chwili dodaje: - Na początku stresowało mnie zachowanie samych Amerykanów. Na Law School studiują młodzi, świeżo po college'u. Bywają aroganccy, zarozumiali, to dzieciaki, które przez całe życie miały świetne wyniki w nauce, wszystko im zawsze wychodziło i trochę im się z tego powodu poprzewracało w głowach. Na pierwszym roku college'u student musi ukończyć kilka kursów z różnych dziedzin. Nie decyduje od razu, kim chce zostać, ma czas do namysłu.

- Wtedy było ciężko, dziś wiem, że wiele mi to dało - twierdzi Passent. - Humanistce nie jest łatwo uczyć się statystyki. Ale do dziś wspominam rewelacyjne seminaria z astrofizyki z konstruktorem teleskopu Hubble'a czy analizę Biblii ze starym rabinem.

- Na początku miałem trudności w zorganizowaniu sobie pracy - przyznaje Michał Bobrzyński. - Wybrałem kurs z finansów i musiałem odświeżyć algebrę z liceum i nauczyć się od zera statystyki, a moi amerykańscy koledzy nie mieli z tym problemu, bo przerobili już tę wiedzę na college'u.

Ewelina Rudnicka nie ma wybranego kierunku, ale raczej zdecyduje się na politologię. W Polsce działała w organizacji praw człowieka. Na Yale zaangażowała się w działalność Amnesty International. Na amerykańskich uniwersytetach najbardziej liczy się umiejętność przyswajania wiedzy, szybkiego czytania. Terminy kolokwiów i prac na seminarium są ustalone wcześniej i nikt się nie tłumaczy, że o czymś nie wiedział.

Na zajęciach, gdzie profesor spotyka się najwyżej z 10 studentami, nie wypada być nieprzygotowanym. - Nikt nie oczekuje recytowania formułek i nie trzeba kuć, ale myśleć - mówi Agata Passent. - Nie można sobie pozwolić na absencję na wykładach, ściąganie czy kilkakrotne podchodzenie do tego samego egzaminu.

- Oprócz wykładów kursowych jest także mnóstwo zajęć rozwijających nowe umiejętności - opowiada Karolina Tetłak. - Chodziłam na zarządzanie czasem, metodologię badań naukowych, metody nauczania prawa, ale też kurs gotowania. Możliwości jest wiele, ale brakuje czasu, żeby z nich skorzystać. Ilość wiedzy do przyswojenia może na początku sprawiać trudność. Są studenci, którym brakuje dystansu do siebie i oni mogą odczuwać frustrację na Harvardzie. Zwykle od dzieciństwa byli najlepsi i traktowano ich jak geniuszy, tu okazuje się, że wszyscy są niezwykli i trudno się wybić. Trzeba to traktować z pokorą i dużo pracować.

- Ważna jest umiejętność krytycznego podejścia do materiału, stawiania tez, argumentacji - dodaje Agata. - Rolą Harvardu jest edukowanie i kształtowanie liderów w różnych dziedzinach. To ośrodek awangardy naukowej. - W Ameryce studentów uczy się umiejętności krytykowania - twierdzi Michał Bobrzyński. - Stosuje się nauki pokrewne: psychologię, badania empiryczne. Amerykańskie prawo precedensowe wymaga zdolności adwokackich i argumentacji. Harvard Law School świetnie przygotowuje do zawodów w służbie publicznej, przykładem sam Barack Obama.

Kto za to płaci?

Mało kogo stać na samodzielne opłacenie czesnego, trudno też pracować i uczyć się jednocześnie, bo nauki jest sporo. Ale zdolni i zdeterminowani młodzi ludzie mogą liczyć na wsparcie. Aleksander Nowacki już w podstawówce pisał artykuły na temat polityki i ekonomii. Kiedy ukazał się z nim wywiad w "Przeglądzie", profesor Jan Winiecki, ekonomista, odszukał Aleksa, wtedy 13-latka, i zaproponował pomoc w edukacji: kursy językowe w Londynie, a potem załatwienie stypendium, które umożliwiło mu ukończenie angielskiej szkoły średniej. Po Eton aplikował na Oxford. Zdał egzamin pisemny, wysłał eseje, zaliczył ustny.

Jednak studia kosztowałyby go 50 tys. funtów (dziś Polakom jest łatwiej, bo dla obywateli UE cena za semestr nie może przekroczyć 3 tys. funtów). To było dla Aleksa nieosiągalne, ale pomógł mu nauczyciel z Eton. Podczas meczu krykieta w RPA znalazł bogacza, absolwenta Oxfordu, który anonimowo zgodził się sfinansować Polakowi studia i jeszcze zagwarantował kieszonkowe. Barbarze Rodowicz w opłaceniu czesnego pomogła fundacja teatralna The Manhattan Project, a polonijna gazeta ofiarowała jednorazowe stypendium.

W czasie studiów dorabiała projektami kostiumów i scenografii w teatrze. Na wydziale scenografii było tylko 10 studentów i aż 8 profesorów, każdy z nich to sława w dziedzinie scenografii, kostiumów, oświetlenia. Barbara Rodowicz dziś widzi nazwiska kolegów z roku podpisanych pod znanymi amerykańskimi filmami. Jej koleżanką z wydziału aktorskiego, która mieszkała tuż obok, była Patricia Clarkson, ostatnio znana z filmów Woody'ego Allena ("Co nas kręci, co nas podnieca"), a kolegą - Santo Laquasto, wieloletni scenograf tegoż reżysera.

W tym samym czasie na wydziale prawa studiowali Hillary i Bill - przyszli państwo Clintonowie. Scenografię dyplomową Barbara zaprojektowała do sztuki reżyserowanej przez laureata Oscara, Johna Maddena. Rodowicz po ukończeniu szkoły przez lata projektowała scenografię w teatrach na Broadwayu. Potem wróciła do Polski, pracowała w telewizji, filmie i teatrze. Od lat 90. prowadzi wraz z francuską dekoratorką firmę projektowania wnętrz.

- Wiele osób dostaje całkowite stypendium - dodaje Ewelina Rudnicka. - Ja odpracowuję jego część w bibliotece. W wolnych chwilach konserwuję stare dokumenty. Pracuję nad zakupioną przez Yale kolekcją dzieł Czesława Miłosza. - Nauka jest droga, ale jest też rozwinięty system pomocy finansowej, na który składają się granty, stypendia i preferencyjne pożyczki - mówi Karolina Tetłak. - Zwykle spłaca się je nawet przez 30 lat, ale są korzystnie rozłożone na nieduże raty. Czesne na wydziałe prawa wynosi 45 tys. dolarów za rok, to dużo drożej niż na europejskich uniwersytetach, ale też znacznie więcej się za to dostaje.

Karolina skończyła studia rok temu, akurat panował kryzys na rynku pracy w Stanach. Jeden z banków próbował wykręcić się z zawartych umów i nie przyjąć do pracy absolwentów Harvardu. W tej sytuacji władze uczelni zagroziły, że już nigdy w przyszłości nie podpiszą z tą instytucją kontraktów na zatrudnienie. Prezes banku wystraszył się i wszyscy, którzy mieli obiecane stanowiska, dostali je. Karolina Tetłak nie szukała pracy w Stanach, chciała wrócić do Polski. Z Harvardu przywiozła inspiracje do nowatorskich badań naukowych.

- Piszę doktorat o opodatkowaniu uczestników międzynarodowych imprez sportowych, takich jak olimpiady czy organizowane w Polsce i na Ukrainie Euro 2012 - mówi. - Nikt nie prowadził jeszcze takich badań. Zajmuję się także opodatkowaniem celebrytów i zagadnieniami podatkowymi w show-biznesie.

- Harvard daje niesamowitą wiarę w siebie - dodaje Agata Passent. - Jeśli szuka się pracy, najszybciej znajdziesz ją u absolwenta, który jest szychą w biznesie. I nie chodzi o prywatę. Uczelnia gwarantuje, że ktoś jest naprawdę dobry. Na całym świecie działają kluby harvardczyków. Przyjaźnię się z koleżankami z akademika, choć mieszkamy daleko. Czasem któraś zapyta mnie mailowo, gdzie w Warszawie można wypić dobrą kawę, a ja napiszę do innej, czy przyjmie mnie u siebie w domu na nocleg.

- Teraz kwitnie turystyka weselna - śmieje się Michał Bobrzyński. - Niedawno był ślub przyjaciół w Weimarze, wiosną w Kairze, wkrótce lecę do Kalkuty i do Tokio, bo wiele małżeństw poznało się na studiach, tylko że zazwyczaj są to międzynarodowe pary rozrzucone na całym świecie.

Moniak Głuska-Bagan

PANI 10/2010

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy